[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nad nim wisiałyrzędem wypatroszone, sztywne jak deski filety.Chłopiec przyciskał do piersi kawałek ryby,równie kurczowo, jak Lyra trzymała Pantalaimona: obiema rękami, mocno, przy sercu.Przytulał kawałek suszonej ryby – ponieważ nie miał dajmona! Grobale odcięli mu go! Towłaśnie było „rozdzielenie” i tak właśnie wyglądało „oderwane” dziecko.SzermierkaW pierwszej chwili Lyra chciała odwrócić się i uciec albo zwymiotować.Ludzkaistota pozbawiona dajmona była dla niej jak ktoś bez twarzy albo z rozciętymi żebramii wydartym sercem: było to coś nienaturalnego i niesamowitego, coś, co należało do światanocnych koszmarów, a nie do codziennego, normalnego życia.Lyra przytuliła do siebie Pantalaimona.Zakręciło jej się w głowie, poczuła mdłościi zimny pot na ciele.– Ratter – odezwał się chłopiec.– Macie moją Ratter?Dziewczynka nie miała wątpliwości, kogo ma na myśli.– Nie – odparła.Jej głos wyrażał słabość i przerażenie, które odczuwała.Potemspytała: – Jak się nazywasz?– Tony Makarios – odrzekł.– Gdzie moja Ratter?– Nie wiem.– zaczęła dziewczynka, po czym z trudem przełknęła ślinę, abyopanować mdłości.– Grobale.– Nie mogła jednak dokończyć zdania, musiała bowiemwyjść z szopy.Usiadła w śniegu – sama, choć oczywiście niezupełnie sama, ponieważ zawszebył z nią Pantalaimon, więc tak naprawdę nigdy nie bywała samotna.Och, gdyby ktoś zabrałgo jej, tak jak temu małemu chłopcu odebrano jego Ratter, stałaby się najgorsza rzecz naświecie! Lyra uświadomiła sobie, że szlocha, Pantalaimon także kwilił.Oboje bardzożałowali półchłopca i współczuli mu.Nagle Lyra wstała.– Chodź tu! – zawołała drżącym głosem.– Tony, wyjdź.Zabierzemy cię w bezpiecznemiejsce.W rybiarni coś się poruszyło, po czym w drzwiach pojawił się chłopiec; nadal ściskałw dłoni suszoną rybę.Ubrany był dość ciepło – w watowany, pikowany płaszcz zewzmocnionego jedwabiu węglowego i futrzane buty, które wydawały się zniszczone i nienajlepiej na niego pasowały.Na zewnątrz, w jaskrawszym świetle dochodzącym z bladychsmug Zorzy i pokrytej śniegiem ziemi, wyglądał jeszcze bardziej żałośnie niż w środku.Mieszkaniec wioski, który przyniósł latarnię, odszedłszy na kilka jardów, zawołał cośdo nich.– Mówi, że musisz zapłacić za rybę – wyjaśnił dziewczynce Iorek Byrnison.Lyra chciała rozkazać niedźwiedziowi, aby od razu zabił mężczyznę, jednakpowstrzymała się i powiedziała:– Zabieramy dziecko na ich prośbę.Niech za to zapłacą tą jedną rybą.Niedźwiedź przetłumaczył.Mężczyzna wymamrotał coś, ale dłużej się nie spierał.Lyra postawiła latarnię na śniegu, wzięła półchłopca za rękę i podprowadziła go doniedźwiedzia.Malec szedł bezradnie, nie okazując strachu przed ogromnym białymzwierzęciem, które stało tak blisko, a kiedy Lyra pomogła mu się usadowić na grzbiecieIorka, powiedział jedynie:– Nie wiem, gdzie jest moja Ratter.– My również tego nie wiemy, Tony – odparła Lyra.– Ale dowiemy się.I ukarzemyGrobalów.Obiecuje ci, że to zrobimy! Iorku, mogę z nim usiąść?– Mój pancerz jest o wiele cięższy niż para dzieci – odrzekł tylko.Dziewczynka wdrapała się więc na grzbiet niedźwiedzia, usiadła za Tonym, i chłopiecprzylgnął do długiego sztywnego futra zwierzęcia.Pantalaimon usadowił się wewnątrzkaptura swej pani, ciepły, bliski i przepełniony litością.Lyra wiedziała, że miał ochotęwyciągnąć łapkę i przytulić małe półdziecko, polizać je, pogładzić i rozgrzać, tak jakzrobiłaby dajmona chłopca.Jednak powszechnie obowiązujące tabu uniemożliwiało taki gest.Opuścili wioskę i ruszyli w górę ku wzgórzu.Mieszkańcy wioski, jawnie okazującstrach i ulgę, patrzyli jak mała dziewczynka i wielki biały niedźwiedź zabierają straszliwieokaleczone stworzenie.Lyra przez jakiś czas odczuwała na przemian mdłości i współczucie; na szczęściezwyciężyła litość i dziewczynka otoczyła ramionami małe, chude ciało chłopca i przez całądrogę podtrzymywała go, aby nie spadł.Powrotna podróż była o wiele trudniejsza, jednakmimo wszystko mijała szybciej, chociaż było bardzo zimno.Iorek Byrnison byłniezmordowany, a Lyra dobrze trzymała się na grzbiecie niedźwiedzia.Zmarznięty chłopczykw jej ramionach był tak lekki, że z łatwością mogła go ochraniać, choć równocześniewydawał się całkowicie bezwolny, siedział sztywno i bezwładnie.Od czasu do czasu odzywał się
[ Pobierz całość w formacie PDF ]