[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- I tak, w końcu, wszyscy znów staniemy się jednym ludem!- Radosność złączył dłonie.Jego głos był niezwykle silny, jakby karmił się adoracją Kości i całego tłumu.Brzmiał niemal bosko: - Pobożni, bluźniercy, wszyscy pod jednym słońcem, chwaląc bogów, żyjąc w pokoju!Rozległy się szepty, krążyły po placu, dobiegały z każdego nasłonecznionego kąta.Tłum zebrał się wokół Radosności i powtarzał zwyczaj stary jak flamenizm: każde dziecko, mężczyzna i kobieta dotykali flamena na szczęście.Kora nadal klęczała na zakurzonym bruku, opierając czoło o rynnę zrobioną z suchego sitowia.Czuła się tak lekka, jakby krew w niej musowała.To była pierwsza msza, w której uczestniczyła, odkąd Miło zdradził jej prawdziwą naturę auchresh.Tej nocy, chcąc nie chcąc, stała się aleistką.Bała się, że skoro zawaliły się wszystkie wierzenia jej ojców, kazania flamenów będą jej obojętne.Jednak przemowa Radosności przeszyła ją, uspokoiła i uniosła jej duszę na cichy, jasny szczyt, z którego rozciągał się wspaniały widok.Podniosła się w końcu i ruszyła przez ulice.Jej stopy w miękkich pantofelkach dawały wrażenie, że płynie.Tłum wokół Radosności przerzedził się na tyle, że twórcy od razu ją dostrzegli.Zawsze ją rozpoznawali, niezależnie od tego, co włożyła; otoczyli ją i przytulali szybko.Zazdrościła im bluzek bez rękawów; nic ich nie odróżniało od mieszkańców Bagniska oprócz niepokojącej głębi w oczach, tych małych trupich główek, których zawsze szukała, gdy patrzyła w lustro.Słyszała beztroski głos Kości, kiedy wpadała z objęć Ryty w ramiona Ziniquela, Pami, Łuszy, Uro i Sto.- Odwiedzę cię na Placu - zapowiedziała Uro, chichocząc.- Łusza twierdzi, że jeden dzień mi nie zaszkodzi.Czy to nie wspaniałe?- Świetnie! - powiedziała szczerze Kora.- Pokażę ci wszystko.Algia, Eterneli, Trisizm, Owen.- Koro, co ty masz na sobie? - zapytał Owen.- Kogo udajesz?Nie odpowiedziała.Szczęsny.Jak zwykle, obejmował ją sztywno.- Wracasz z nami na obiad? - zapytał beztrosko.- Nie mogę.- Poprawiła kokardę.- Muszę wracać, zanim mnie ktoś rozpozna.Nie powinnam tu być w tym stroju.Muszę pokłonić się przed Braciszkiem i.Do jej uszu dotarł zdławiony, syczący głos Kości:- Widzę.Okręciła się na pięcie.Kość był sztywny, wybałuszał oczy, pięści kurczowo otwierały się i zaciskały.- Giętkość? - powiedział Braciszek.Niezgrabnie ruszył ku Kości, macając powietrze.- Wszystko w porządku?Kość jęknął cichutko.Odrzucił głowę i nagle upadł prosto w objęcia Kory.- Braciszku! - Oblał ją zimny pot.- Tutaj!Radosność ruszył ku niej.Chwycił Kość w ramiona.- Giętkość! Boję się o niego, to już siódmy raz.„Siódmy?”, nie uwierzyła Kora, a stojąca obok kobieta krzyknęła:- Siedem wieszczeń? Braciszku, jak.dlaczego on jeszcze żyje?Ciałem Kości wstrząsały drgawki.Radosność podniósł głowę, jakby patrzył na tłum.- Muszę was poprosić, abyście odeszli.Natychmiast.Niektóre przepowiednie są zbyt niebezpieczne dla ludzi świeckich.Kość otworzył usta.Zaczął mówić krótkimi, urywanymi słowami:- Widzę.- Uniósł się w ramionach Radosności i spojrzał Korze prosto w oczy.Czuła, że się czerwieni, kiedy wszyscy podążyli za jego wzrokiem.- Nie umrze przez wiele długich lat.Zanim nadejdzie śmierć, dostąpi największego zaszczytu, jaki może spotkać boga czy śmiertelnika.Ale uzna go za przekleństwo.Bo w końcu będzie sama, zapomniana przez rodzinę, przyjaciół, bogów i ludzi, cierpiąca.Zginiesz w cierpieniu! - wrzasnął.- Zginiesz z własnej ręki!Upadł.Ciche chrapanie wydobyło się z jego gardła:- Widzdz.- Na usta wystąpiła piana.- Kość! Kość! - ryknął Radosność.Potrząsnął chłopcem - Bogowie.- Nie żyje, Braciszku - powiedziała Ryta i odciągnęła go.- Nie żyje!Mężczyzna zeszty wniał, a potem pochylił się i rozpłakał, tuląc twarz do piersi chłopca.- O bogowie - kołysała się Kora - O, na krew bogów.Czuła, że wszyscy na nią patrzą.Jej twarz pociemniała pod żółtym pudrem.Ziniquel ruszył ku niej z otwartymi ramionami, ale wywinęła się i potknęła o kratkę ściekową.Musiał zrozumieć, że nie mogła zostać rozpoznana! Miała czerwone loki, zielonożółte futro w kolorze jesiennych jabłek, a do tego wręcz emanowała seksem.Dworzanie, świeccy i flameni powinni myśleć, że Kość skierował przepowiednię ku Falippe Greenbranch.- Koro - odezwał się głośno Ziniquel.„Zamknij się!” Odskoczyła i, zdesperowana, strzeliła palcami na rykszarza.- Jedziemy! - Musiał zrozumieć! - Myślę, że widziałam wystarczająco, aby zabawić wszystkich u damy Crane!- Dziwka! - parsknął jakiś mężczyzna o krzaczastych brwiach.Wskoczyła do rykszy i dopiero, gdy oparła się o twarde siedzenie, zdała sobie sprawę z tego, że się trzęsła.Zasłony odgradzały ją od słońca, ale kiedy otarła czoło, rękę miała lepką od potu i pudru.Złapała spódnicę i zaczęła nią wycierać policzki, kark i dekolt, wściekle zmazywała z siebie maskę Falippe, niszczyła wszystko, co łączyło ją z tym rogiem, z Bagniskiem, przepowiednią.To nie ma nic wspólnego z Korą! Nie wierzyła w przeznaczenie.Jeśli tak łatwo mogła oszukać przeznaczenie, wcielając się w kogoś innego, gdzie leżała jego moc? Nigdzie! Oto, gdzie!- Dokąd, pani? - zapytał rykszarz.„Sadzawka Eftów? Nie, Beau ma świra na punkcie przeznaczenia.Nie mam zamiaru słuchać żadnych ponurych wieszczeń.Muszę uciec.Dokąd?”Usłyszała stukot podkutych butów: ludzie z krematorium przyszli po ciało Kości.Nie minęło dziesięć minut od jego śmierci, ale ich pośpiech wcale Kory nie zaskoczył.W takich chwilach, kiedy chodziło o godność flamena lub lemana, Bagnisko zamieniało się w kolonię piaskowych mrówek oglądaną przez szybę.Skończyła czyścić twarz, rozerwała suknię i rzuciła ją na podłogę rykszy
[ Pobierz całość w formacie PDF ]