[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Postacie te sprawiały wrażenie smukłych, delikatnych, niemal pajęczych - bardzo różniły się od przysadzistych Othinorczyków.Toikella potrząsnął w ich kierunku pięściami i mruknął coś pod nosem.- Co on mówi? - spytał Korinaama Harpirias.- Powtarza: “wrogowie, wrogowie”.- Ja sądzisz, to oni zrzucali zmasakrowane hajbaraki do wioski?- Możliwe - odparł Metamorf.- Skąd mam wiedzieć? - Mówił bezdźwięcznym, słabym głosem, nie odrywając wzroku od schodzących po skałach istot.Dłonie nadal miał splecione na plecach i nie przestał się trząść.Wściekły król doszedł do siebie.Gestem nakazał swej świcie, by ruszała za nim, po czym rzucił się przed siebie szaleńczym biegiem.Tu nie istniała żadna ścieżka, tylko szeroka, wznosząca się ostro płaszczyzna, pokryta mniejszymi i większymi kamieniami, wśród których od czasu do czasu trafiały się pokaźnych rozmiarów głazy.Podpierając się o ziemię, zataczając się, potykając, wciskając się w wąskie szczeliny i czasami ześlizgując się dwa, trzy kroki do przodu, Toikella parł przed siebie niczym opętany przez demony, jakby chciał zadusić niepożądanych gości w potężnych dłoniach, bez niczyjej pomocy zrzucić ich ze szczytu góry.Mankhelm i myśliwi pędzili niemal tuż za nim.Harpirias nie miał wyboru - musiał próbować dotrzymać im kroku.W tych górach oddzielenie się od królewskiego oddziału byłoby postępkiem wyjątkowo lekkomyślnym.Podbiegł więc jakieś sto kroków; lecz kiedy się obejrzał, stwierdził, że Korinaam nie ruszył za nimi.Stał tam, niżej, jakby pogrążony we śnie, wpatrując się w dalekie postaci.- Obudź się! - krzyknął gniewnie.- Biegnij z nami!- Tak.już.idę.Harpirias zaczekał na Metamorfa; Skandarzy znacznie ich obu wyprzedzili.Z miejsca, gdzie się zatrzymał, miał znacznie lepszy widok na tajemniczych intruzów, którzy stali teraz w prostej linii nieco poniżej szczytu, tańczyli szaleńczo, kiwali na boki głowami, wymachiwali długimi, cienkimi ramionami i podskakiwali - najwyraźniej odprawiali jakiś zwariowany rytuał wyzwania, pogardy.Zapraszali Toikellę, by ich zaatakował!Toikella nie miał jednak najmniejszej szansy, by rzucić się na intruzów.Jeszcze kilka kroków i Harpirias zorientował się, że pomiędzy oboma grupami zieje szczelina o pionowych ścianach.Toikella wraz z myśliwymi z wioski dopadł jej i zaczai schodzić, ale wyglądało na to, że zejście i wspięcie się na przeciwległe zbocze może zająć mu cały dzień, a przybysze nie mieli zamiaru uprzejmie na niego czekać.W rzeczywistości Othinorczycy już zawrócili.Poważni, sprawiający wrażenie zmęczonych, jeden po drugim pojawiali się w polu widzenia, najpierw głowy, potem ramiona, wreszcie całe sylwetki.Harpirias jeszcze raz przyjrzał się szalonym tancerzom.Najpierw pomyślał, że zdążyli się już oddalić, lecz w tym samym momencie uchwycił jakiś ruch po lewej; przez moment widział ich wyraźnie na tle jasnego nieba, uciekali przez grań.Tylko.co się z nimi stało? Z całą pewnością biegli teraz na czterech łapach, jak wilki.A jednak jeszcze przed chwilą niewątpliwie sprawiali wrażenie ludzi.Banda Zmiennokształtnych? Tu?- No i co powiesz, Korinaamie? Czy to twoi ludzie? Co właściwie Piurivarzy mają do roboty w tych górach?Korinaam jednak tylko wzruszył ramionami, potrząsnął głową; nie udzielił żadnej odpowiedzi.W tej chwili chyba nie obchodziło go, kim byli owi dziwni intruzi.Sprawiał wrażenie wyczerpanego wspinaczką, oczy miał nieprzytomne, wąskie ramiona zgarbione, oddychał ciężko, spazmatycznie.Podczas kilku następnych godzin ani razu nie dostrzegli tajemniczych istot.Pojawiły się, zakpiły z nich szaleńczym tańcem i znikły, to dziwne zdarzenie położyło się jednak cieniem na całej wyprawie.Idący na czele Toikella parł przed siebie w grobowym milczeniu; przekraczał jedną grań za drugą pogrążony głęboko we własnym świecie najwyraźniej niewesołych myśli.Żaden z Othinorczyków nie odzywał się ani słowem
[ Pobierz całość w formacie PDF ]