[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Potem zbie­ga po schodach, obok taty.Znów wszyscy się śmieją, znów wujek Dick nakręca kamerę.Teraz tato klęczy koło palików ogradzających trawnik.Opiera kamerę na kolanie i prowadzi ją za wujkiem Dickiem, który wskakuje do wozu, odjeżdża i znika w głębi ulicy.Tato wciąż ma na sobie koszulę wysmarowaną keczupem, z oberwanymi guzikami, wyłażącą ze spodni i postrzę­pioną.Nasi sąsiedzi, pani Hollis i państwo Reynoldsowie, stoją na gankach i też się śmieją.Nawet zebrała się gromadka dzieci.Te zdjęcia udało mi się zobaczyć dopiero po trzy­dziestu z górą latach.Kiedy wujek Dick pokazywał nam swoje filmy, zawsze dopatrywałem się w tym magii.Projektor był ogromny i bardzo hałasował.Wnosiło się go do living roomu i stawiało koło drzwi wejściowych obok radia, promienie padały przez przejście pod łukiem, a obraz wyświetlał się w jadalni.Zdjęcia były czarno-białe i migotały.Może mi przeszkadzała nadmiernie wybujała chło­pięca wyobraźnia, ale po prostu bałem się, patrząc, jak na prześcieradle rozpostartym nad jadalnianym stołem poruszają się ludzie, których znam; zwłaszcza bałem się, patrząc na zdjęcia ciotki Dorothy i babci Whartonowej, które już nie żyły.To było co innego niż zwykłe filmy za jedenaście centów w Stonehurst Theater.I w jakiś sposób to jeszcze bardziej umacniało we mnie wrażenie, że wujek Dick żyje w innej rzeczy­wistości.Nasz świat - skrzętności i pilności - musiał go jed­nak jakoś pociągać, bo wujek Dick i ciotka Laura często nas odwiedzali we wczesnych latach Kryzysu.Doglą­dałem już Jeanne, więc starsi mogli się gdzieś wybrać do kina albo na piwo przy Long Lane.Nie pamiętam jednak, żeby rodzice sami wówczas gdzieś wychodzili, chyba że z wujkiem Dickiem i ciotką Laurą.Były też pewne rzeczy, które można było robić tylko u nas.Czasami starsi warzyli piwo, zwykłe albo ko­rzenne, w stojących w piwnicy dużych metalowych kadziach.Wtedy w gorącą noc rozchodził się cudowny zapach fermentujących drożdży.Pomagałem kapslo­wać piwo małą maszynką, pożyczaną od Fennimorów.Zbierałem butelki na tyłach sklepów, więc mieliśmy obfitość butelek po winie, piwie, occie winnym, syro­pach, po Bóg wie czym.A nasza piwnica to było miłe miejsce.Wychodziła, podobnie jak kuchnia, wprost na maleńką uliczkę za domem, W głębi, w rogu, stał wielki piec węglowy do ogrzewania domu, a obok mniejszy, zwany „wiaderko-dziennie”, do grzania wody.W sąsiednim kącie, obok piecyka „wiaderko-dziennie”, stała zagroda na węgiel.Pod sklepieniem było od frontu okienko, którym po metalowej, szerokiej rynnie zsypywało się węgiel prosto z podjeżdżającej pod dom węglarki.Dla nas węgiel stanowił wówczas poważny wydatek, wszy­scy wciąż o nim mówili.Warsztat taty zajmował dużo miejsca, od paki na węgiel aż do ściany, w której znajdowało się wyjście na górę.Była to solidna, ciężka drewniana konstruk­cja, którą sam zrobił, pełna szufladek, schowków, de­sek z wywierconymi otworami, w które wsuwał narzędzia.Po prawej stronie było imadło.Lubiłem się nim bawić.Wkładałem w nie palec, przykręcałem i próbowałem się przekonać, ile wytrzymam.Kiedy ludzie mówią, że coś ich przycisnęło, zawsze mam przed oczami to imadło.Na środku piwnicy stało krzesło, zrobione przez tatę z podstawy krzesła obrotowego, którą znalazł na wy­sypisku.Natomiast samo siedzisko pochodziło z przo­du forda, model 1927.W sumie wyszła z tego kombi­nacja foteli dentysty i fryzjera.To tutaj mama strzygła tatę, a tato mnie lub Jean­ne.To tutaj wyrywano mi zęby mleczne, kiedy zaczęły się chwiać.Robił to tato, skazanymi na wyrzucenie na śmietnik narzędziami dentystycznymi, które nam po­darował wujek John.W piwnicy, przy ścianie garażowej, stała też stara szafa gramofonowa.W ciemnej, fornirowanej szafce o zaokrąglonych kształtach kryły się płyty, podarowa­ne mi przez ciotki Mildred i Edith.Te płyty miały już ponad piętnaście lat - i to właśnie były moje ulubione nagrania.Latem, kiedy było gorąco, siadywałem w piwnicy na obrotowym krześle, nogami odpychałem się od war­sztatu, by kręcić się wkoło, słuchałem ulubionych kawałków i co obrót rzucałem strzałką, ilekroć znala­złem się naprzeciw tarczy.Mieliśmy w domu około dwudziestu strzałek, przy czym większość już postra­dała pióra.Nakręcałem gramofon i puszczałem sobie najczęściej Mr Gallagher and Mr Sheen, The Japanese Sandman, Just Like Washington Crossed The Delaware, General Pershing Will Cross The Rhine i wiele innych.Obok zwyczajnych czarnych płyt trafiały się też brązowe i czerwone.Niektóre były tłoczone tylko jednostronnie.Wszystkie grube, w razie upuszczenia tłukły się.Igłę zmieniałem co pięć płyt, a ostrzyłem na szlifierskim kamieniu taty.Wujek Dick spędzał z tatą w piwnicy mnóstwo cza­su.Jak wszyscy z mamy rodziny lubił majsterkować.Wpadli z tatą na pomysł.Otóż wynaleźli zapalniczkę do samochodu.Miał ją zasilać akumulator i miała działać na zasadzie oporu elektrycznego, jak w dzisiejszych autach.Ale zanim skończyli prototyp, do­wiedzieli się, że pomysł został już opatentowany.Czu­łem się oszukany, bo dzięki wynalazkowi mieliśmy się wzbogacić.Pamiętam, że pewnego razu, kiedy tato i wujek Dick pracowali nad tą zapalniczką, rozmawiali o wyborach w 1932 roku.Wujek Dick był za Hooverem, tato za Rooseveltem, Popijali piwo domowej roboty, wcale się nie sprzeczali.Po prawdzie to w przerwach wujek pod­śpiewywał Shuffle off to Buffalo, a tato trójgraniastym pilnikiem piłował coś tkwiącego w imadle.Tato powiedział wtedy, że wujek Dick może sobie pozwolić na popieranie Hoovera.Pamiętam też, jakie wrażenie zrobiło na mnie w tej piosence pieszczotli­wie wyśpiewane słówko „szorty”.Wydało mi się bar­dzo, ale to bardzo tajemnicze.Rzecz jasna nie byłem w stanie pojąć, o czym rozmawiają.Wiedziałem jedno: że Hoover to marka odkurzacza.A potem tato jeszcze bardziej zamącił mi w głowie, mówiąc:Roosevelt wysprząta ten bałagan.Widocznie - skojarzyłem - Roosevelt to też odkurzacz.W rok później na Boże Narodzenie wujek Dick i ciot­ka Laura podarowali nam kolejkę elektryczną; był już wtedy na świecie ich Dickie.Owego roku wujek mógł wyjechać z big-bandem na europejskie tournee, a po­tem do Hollywood, żeby nakręcić film.Odmówił z po­wodu małego Dickiego oraz dlatego, że ciotka Laura chciała być blisko swojej matki.Przeszedł do orkie­stry Jana Savita.Moja mama przestrzegała go, że ruj­nuje sobie przyszłość; że traci życiową szansę.Powiedziała też, że ciotka Laura przeszkadza mu w karie­rze.Mnie mama powiedziała, że byłoby lepiej, gdyby nigdy nie przedstawiła wujkowi ciotki Laury, i że te­raz tego żałuje.Chyba wujek Dick był dla wszystkich kimś, kto jakoś wyrwał się z sideł zastawianych przez życie i sam sobie to życie układa; kimś takim był na­wet dla mojej mamy.Od 1936 roku wujek Dick co popołudnie śpiewał przez kwadrans w radiu, na fali filadelfijskiej stacji WABC.To od tej pory występował z orkiestrą Jana Savita.Sponsorem audycji była firma The Household Finance Company.Zamierzali pożyczać ludziom pieniądze.Przepadałem za słuchaniem wujka [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • swpc.opx.pl
  •