[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Nie wyda ci się może.tak przyjemnie - wygodne określenie - jak w Ardfillan, ale na pewien czas musimy pogodzić się z tym stanem rzeczy.Będziemy razem i wkrótce wygrzebiemy się z tego.- Rozumiem - rzekł.Rozpogodzonymi oczami rozglądał się z wysokości tramwaju zdążającego z łoskotem w kierunku zachodnim.Gdy zbliżali się do rogu Kelvinbank Street, Łucja wstała.- Jesteśmy więc na miejscu - zawołała wesoło i wskazując z dachu chwiejącego się wozu, jak gdyby zwracała uwagę na coś bezsprzecznie godnego widzenia, dodała: - W każdym razie będziesz miał stąd blisko.Oboje patrzyli teraz na gmach wskazany przez Łucję - na podłużny szary budynek z wieżą, wznoszącą się na szczycie wzgórza powyżej parku Kelvingrove.Posępną ponurość kamienia rozjaśniła na chwilę smuga promieni słonecznych, a kontury wieży stały się piękniejsze, delikatniejsze, niby nitki babiego lata.W tej chwili był to widok rzeczywiście piękny, a dla Łucji stał się czymś więcej: cudowną podnietą, nadzieją, natchnieniem, które rozświetliło jej oczy i twarz.- Czy cię to nie wzrusza? - wykrzyknęła radośnie.- Tak, to gmach uniwersytetu - przytaknął powoli, ale wyraz jego twarzy zmienił się: był bardziej zadumany i roztargniony; Piotr jakby obliczał coś w myśli, przez co spojrzenie jego stało się badawcze, chłodne, niemal zaborcze.- Gdy skończę studia, szybko utoruję sobie drogę.Znów obdarzyła go przelotnym uśmiechem, po czym odwróciła się i zaczęła schodzić ku wyjściu.Wysiedli.A teraz z dziwnie ściśniętym sercem prowadziła go w kierunku Flowers Street.Jeszcze nigdy - myślała z raptownym bólem - ulica nie wydawała się jej tak natłoczona i nędzna, i nagle nie wiadomo dlaczego poczuła się odpowiedzialna za jej wszystkie braki.Chciałaby pokazać ją Piotrusiowi w porze najspokojniejszej, najkorzystniejszej - ale teraz ciepły wieczór wywabił mieszkańców na powietrze niby króliki z nor.Dzieci bawiły się i skakały na chodniku, a niektóre maleństwa raczkowały z takim zapałem, że odsłaniały swe ciałka i żałośnie powalaną bieliznę; śmiały się, krzyczały, biły, wrzeszcząc hałaśliwie i wesoło.Kobiety stały w otwartych bramach domów z założonymi rękami i plotkowały, przerywając tylko na chwilę, by z ciekawością przyjrzeć się przechodniom lub rzucić ostrzeżenie swemu baraszkującemu potomstwu.Przy otwartych oknach mężczyźni bez marynarek palili fajki i czytali gazety, co chwila podnosząc z zadowoleniem szklankę piwa, albo też ze spokojną przyjemnością plując na ulicę tak nadającą się do tego.Sala taneczna na rogu ulicy również była pełna ruchu i wrzawy.Przez drzwi szeroko otwarte z powodu gorąca dolatywało tupanie nóg i brzdąkanie fortepianu, zlewając się z klaskaniem wodzireja i rozlegającym się od czasu do czasu wesołym, lecz raczej ordynarnym okrzykiem: "Zmiana pań i dalej lu!" A w dodatku w pobliżu sali tańca umieściła się banda zblazowanych młodzieńców - przygarbieni, w czapkach nasuniętych na oczy, trzymali nonszalancko papierosy w kącikach ust, podkreślając tym swe wielkie doświadczenie życiowe.Zlustrowali dokładnie przechodzącą Łucję z jej synem, po czym wybuchnęli szyderczym śmiechem.- To straszne, mamo - rzekł Piotr zdławionym nagle głosem.- Nie miałem pojęcia.Tak, nie miałem pojęcia, że tutaj tak jest.- No, nie zawsze tu tak.tak gwarno jak dziś - odrzekła cicho.- Gwarno.Nie chodzi o gwar.To całe otoczenie jest.jest okropne.Okropne!Nie odpowiedziała, patrząc prosto przed siebie, aż doszli do bramy z numerem 53m Wchodzili na piętro w milczeniu, następnie Łucja wyjęła klucz i otworzyła drzwi.- A więc jesteśmy - zawołała z udaną wesołością której jednak zadał kłam nagły błysk lęku w jej spojrzeniu.- Nie ma na co patrzeć, ale w każdym razie jest to nasze mieszkanie, a to najważniejsze.- Urwała, zamknęła drzwi i weszła za nim.- To twój pokój - objaśniała - to - wskazała kuchnię - jest pokój, w którym ja śpię.Minęła chwila, zanim rozejrzał się dokładniej, po czym spojrzał na nią w nagłym przerażeniu.- Więc tu mamy mieszkać? - spytał z niedowierzaniem.Skinęła potakująco głową.Oswoiła się jakoś z tym otoczeniem i nie przypuszczała, by zmianę tę odczuł tak boleśnie.A zrobiła przecież, co było w jej mocy, by wszystko upiększyć dla niego: zawiesiła w oknach nowe firanki, wyfroterowała linoleum do połysku.Koniec ubiegłego tygodnia spędziła nawet na bieleniu sufitów.- Ale jakieś urządzenie! Tak pusto - wykrztusił z trudem.- W moim pokoju łóżko i szafa, a w drugim prawie nic.Słychać echo jak w pustym mieszkaniu.Twarz jej przybrała wyraz niepokoju i zaczerwieniła się.- Przecież kiedyś się stąd wyprowadzimy - oświadczyła - zresztą kupię też więcej mebli.- To straszne, mamo, straszne.I pomyśleć, że musimy tu mieszkać - w tej ohydnej dziurze, po prostu norze.- Nie mogłam sobie pozwolić na nic lepszego - powiedziała z naciskiem.- Na razie musimy się z tym pogodzić.Zawsze przecież możemy się spodziewać polepszenia warunków.Przypadł nam taki los w udziale, że musimy się pogodzić z tym, co jest, zanim będzie można przenieść się gdzie indziej.Usiadł i spojrzał na nią.- Tak - rzekł w końcu - skoro musi być tak.to będziemy się chyba musieli pogodzić.- To lubię - wykrzyknęła rozpogodzona [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • swpc.opx.pl
  •