[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Taka więc jest decyzja.Dobrze, kto weźmie na siebie przekazanie złych wiadomości Impy White? - rozejrzał się wokół.- Ona nie będzie zadowolona; musimy być na to przygotowani.- Ja jej powiem - rzekł Barney.Trzy pary zamieszkujące barak spojrzały na niego ze zdumieniem.- Przecież nawet jej nie znasz - zaprotestowała Frań Schein.- Powiem, że to moja wina - rzekł Barney - że to ja przeważyłem szalę na korzyść Chew-Z.Wiedział, że mu pozwolą; zadanie było niewdzięczne.Pół godziny później czekał w mroku u wylotu wejścia do baraku, paląc papierosa i wsłuchując się w obce odgłosy marsjańskiej nocy.W oddali po niebie przemknął jakiś świecący obiekt, na moment zasłaniając gwiazdy.W chwilę później usłyszał silniki hamujące.Wkrótce, pomyślał; czekał z rękami zało­żonymi na piersiach, mniej więcej rozluźniony, powtarzając w myślach to, co zamierzał powiedzieć.W końcu pojawiła się przed nim przysadzista kobieta ubrana w ciężki kombinezon.- Schein? Morris? A więc Regan? - Wytężała wzrok, używając reflektora na podczerwień.- Nie znam cię!Zatrzymała się w bezpiecznej odległości.- Mam pistolet laserowy - ostrzegła, celując w Barneya.- Mów, o co chodzi.- Odejdźmy dalej, tak żeby nie słyszano nas w bara­ku - rzekł Barney.Impatience White poszła za nim zachowując ostrożność i groźnie mierząc w niego z pistoletu.Wzięła od niego kartę identyfikacyjną i przeczytała ją przy świetle reflektora.- Pracowałeś u Bulero - powiedziała, przyjrzawszy mu się uważnie.- No więc?- No więc - powiedział - mieszkańcy Chicken Pox Prospect przechodzą na Chew-Z.- Dlaczego?- Po prostu przyjmij to do wiadomości i nie naciskaj dalej.Możesz to sprawdzić z Leo w P.P.Layouts albo przez Connera Freemana na Wenus.- Zrobię to - powiedziała Impatience.- Chew-Z to śmiecie; jest uzależniający, toksyczny, a co najgorsze, wywo­łuje fatalne, eskapistyczne sny, nie o Ziemi, ale o.- Zrobiła gest uzbrojoną w pistolet ręką.- Groteskowe, wymyślne koszmary infantylnego, całkowicie rozkojarzonego typu.Wyjaśnij mi powody tej decyzji.Nic nie powiedział, wzruszył tylko ramionami.Jednak zainteresowało go jej oddanie dla Can-D; ubawiło go to.Pomyślał, że jej fanatyzm jest krańcowo przeciwnej natury niż ten, który reprezentowała owa misjonarka na pokładzie transportowca Ziemia-Mars.Widocznie charakter przeko­nań nie ma wpływu na ich głębię; nigdy sobie tego nie uświadamiał.- Zobaczymy się jutro o tej samej porze - zdecydowała Impy White.- Jeśli mówisz prawdę, to w porządku.Ale jeśli nie.- A jeśli nie, to co? - spytał powoli, z naciskiem.-Zmusisz nas do zażywania twojego produktu? Koniec koń­ców jest zakazany; moglibyśmy poprosić ONZ o ochronę.- Jesteś tu nowy.- Zmarszczyła się groźnie.- ONZ zdaje sobie doskonale sprawę z rozmiarów handlu Can-D w tym rejonie; płacę im regularnie, żeby mi nie przeszkadzali.A jeśli chodzi o Chew-Z.- Znów wykonała gest ręką uzbrojoną w pistolet.- Jeśli ONZ ma zamiar ich chronić i przejmą nasz rynek.- Wtedy przejdziesz do nich - rzekł Barney.Nie odpowiedziała; odwróciła się i odeszła.Jej niska postać niemal natychmiast wtopiła się w marsjańską noc.Barney pozostał tam, gdzie był; dopiero po chwili wrócił do baraku, orientując się według zaparkowanej w pobliżu ogromnej maszyny nakrytej pokrowcem i najwyraźniej od dawna nie używanej.- Tak? - spytał Norm Schein, który, ku jego zdziwieniu, czekał nań przy wejściu.- Przyszedłem zobaczyć, ile dziur wywierciła panu w czaszce.- Przyjęła to filozoficznie.- Impy White? - zaśmiał się Norm Schein.- Ona kieruje interesem wartym miliony skinów.„Filozoficznie”.Gówno prawda.Co się naprawdę stało?- Wróci, kiedy dostanie instrukcje z góry - odparł Barney.Zaczął schodzić na dół.- Taak, to brzmi rozsądnie; ona jest tylko płotką.Leo Bulero, na Ziemi.- Wiem - przerwał mu Barney.Nie widział powodu, by ukrywać swoje dotychczasowe zajęcie; i tak był dobrze znany, więc koloniści prędzej czy później na to wpad­ną.- Byłem jego konsultantem-prognostykiem na Nowy Jork.- I głosował pan za przejściem na Chew-Z? - spytał z niedowierzaniem Norm Schein.- Poróżnił się pan z Bulero, prawda?- Kiedyś panu opowiem.Doszedł do końca rampy i wszedł do sali, w której czekali inni.- Jednak nie przysmażyła pana tym laserowym pistoleci­kiem, którym wciąż wymachuje - powiedziała z ulgą Frań Schein.- Musiał pan zrobić na niej dobre wrażenie.- Czy pozbyliśmy się jej? - spytał Tod Morris.- Dowiemy się jutro wieczorem - rzekł Barney.- Uważamy, że jest pan bardzo odważny - powiedziała mu Mary Regan.- Będzie pan dobrym nabytkiem dla naszego baraku, Mayerson.Chciałam powiedzieć - Barney.Mówiąc metaforycznie, będziesz ożywczym podmuchem dla naszego zatęchłego morale.- No, no - zakpiła Helen Morris - czy nie jesteśmy trochę nieeleganccy w tym gorączkowym dążeniu, by wywrzeć wrażenie na naszym nowym obywatelu?- Wcale nie zamierzałam wywierać na nim wrażenia -powiedziała Mary Regan, czerwieniąc się.- A więc pochlebić mu - powiedziała łagodnie Frań Schein.- Ty też - powiedziała Mary ze złością.- Ty pierwsza rzuciłaś się na niego, jak tylko tu przyszedł; w każdym razie miałaś na to ochotę i zrobiłabyś to, gdyby nas tu nie było.Szczególnie gdyby nie było tu twojego męża.Norm Schein odezwał się, chcąc zmienić temat roz­mowy:- Szkoda, że nie możemy się dziś przenieść, skorzystać po raz ostatni z zestawu starej, dobrej Perky Pat.Barneyowi mogłoby się to spodobać.Przynajmniej wiedziałby, przeciw czemu głosował.Obrzucił ich znaczącym spojrzeniem, przypatrując się każdemu z osobna.- No już.na pewno ktoś z was ma trochę scho­wanego Can-D, wepchniętego w szparę w ścianie albo pod zbiornik z wodą.No, bądźcie szczodrzy dla nowego obywa­tela, pokażcie mu, że.- W porządku - wybuchła Helen Morris, zarumieniona ze złości.- Mam trochę, wystarczy na trzy kwadranse.Jednak to wszystko, co mam, a jeśli Chew-Z nie będzie tak od razu rozprowadzany na naszym obszarze?- Przynieś swój Can-D - powiedział Norm.I rzucił za odchodzącą: I nie martw się; Chew-Z będzie sprzedawany.Dzisiaj, kiedy odbierałem worek soli z tego ostatniego zrzutu ONZ, spotkałem handlarza.Dał mi tę kartę.Pokazał ją zebranym.- Wystarczy, że o wpół do ósmej wieczorem wystrzelimy zwykłą racę z azotanu strontu, a natychmiast przylecą tu z satelity.- Z satelity! - rozległ się chór zdumionych głosów.- A więc - powiedziała podekscytowana Frań - muszą mieć aprobatę ONZ.Może mają już wytwórnię i prezenterzy reklamują już z satelity ich zestawy?- Nie wiem - przyznał Norm [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • swpc.opx.pl
  •