[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Miał jej powyżej uszu.IINie była to agonia ani omdlenie, ani też gwałtowne zapadanie w otchłań snu.Paradoksalny stan.Tracił kontakt ze światem nie tracąc świadomości.Była w nim, odbierała wszelkie wrażenia i próbowała dociec przyczyny takiego obrotu rzeczy.Na próżno.Wiedział jedynie to, że się roztapia, rozpada i zanika; że obejmuje go strumień energii, wchłania niczym potężny wir powietrza i unosi poza granice rzeczywistości.Zdawał się wsiąkać w nicość, której jedyny i realny atrybut stanowiło wołanie - teraz już wyraźne, jakby dobiegające z bliskiej odległości.To wołanie nakazywało, prosiło i obiecywało.Było wszechwładne jak prawo grawitacji, nieubłagalne niczym dążenie do śmierci, proste jak naturalna potrzeba oddychania.Poddawał się jego sile, gdyż instynktownie wyczuwał, że nie ma w nim żadnego zła.Poddawał się, bo niewiele miał do stracenia.Równocześnie odpychał od siebie wszystko, co dotąd stanowiło pozorny sens jego egzystencji.Nie był to akt ucieczki, lecz akt rozpaczy.Nie szukał krainy z baśni, ale pragnął otuchy.Wołanie zdawało się nieść mu nadzieję.Również dlatego nie stawiał żadnego oporu.Przeciwnie, wychodził naprzeciw wszystkiemu, co ze sobą niosło.Odprężył się jak człowiek, który zdaje sobie sprawę, że już nic gorszego nie może go spotkać.Jeszcze wyrwało się z jego piersi westchnienie ulgi, a potem stał się niematerialnym ruchem myśli pędzących w nieznaną otchłań.Co pewien czas oślepiały go jakieś błyski.Wtedy zdawał się wić z bólu i trwogi.A później znów otaczała go ciemność i tak leciał w nią coraz dalej i dalej, na przekór wszelkim prawom fizyki, wszelkiej logice, na przekór podstawowym zasadom pojmowania czasu i przestrzeni.Wszystko mogło trwać mgnienie oka, ale również dobrze - całą wieczność.Do tych taktów nie przywiązywał żadnej wagi.Liczyło się tylko to, że kiedy otworzył oczy, czuł się spokojny jak nigdy, a ludzka postać, którą przybrał na powrót, nie mierziła już swą niedorzeczną, tandetną formą.Wydawała się strojem, który łatwo zmienić.Leżał wśród traw i łagodny podmuch wiatru muskał jego twarz.Niósł ze sobą zapach ziół i cierpką woń zwilgotniałej od rosy gleby.W oddali, na tle fioletowego nieba, piętrzyła się ściana drzew.Nierówna u szczytu, zdawała się tworzyć górzysty, jakby poszarpany horyzont.Bardziej na prawo majaczyły zarysy jakiejś budowli.Po wschodniej stronie nieboskłonu paliły się liliowe pręgi.Nie było widać gwiazd ani księżyca.Kołysane wiatrem trawy szeleściły.Był w obcym dla siebie świecie, a jednak miał wrażenie, jakby już od dawien dawna stanowił jego nieodłączną część.Zewsząd spływało nań poczucie czegoś starego, dziwaczna mieszanina potęgi i uroku, zupełnie jakby minione wieki odmieniły swój bieg i powracały skumulowaną mądrością milionów istnień.Był sam.lecz nic odczuwał samotności.Choć bezbronny, nie miał w sobie żadnego lęku.Ziemia, na której leżał, zdawała się karmić go swoimi sokami.Chłonął je, jak roślina chłonie korzeniami cały pokarm gleby, by rozrastać się wszerz i wzwyż, potężnieć i utwierdzać swoje prawo do obszaru, który wybrała na miejsce egzystencji.Podobnie rozrastała się jego psychika, krzepła i utwierdzała w swojej nowej świadomości.Już nie czuł się maleńkim okruchem, cząstką uzależnioną od innych i całkowicie zdaną na ich wpływy.Nic zatracając indywidualizmu, stawał się czymś więcej niż jednostką.Ze spokojem wsłuchiwał się w siebie.Teraz przelewała się tam siła - posłuszna i zdolna czynić rzeczy, które dotąd wydawały się czymś niemożliwym.Stanowiło to dziwnie poruszające odkrycie.Ów dawny człowiek, który dotąd wypełniał całe jego jestestwo, teraz zdawał się go opuszczać, oddalać od niego, roztapiać w mało znaczącej przeszłości.A ten nowy człowiek, który się w nim budził, obserwował wszystko bez poczucia żalu, ze spokojem istoty wyższej, jakby.I zrozumiał, że przestał być zwykłym śmiertelnikiem.Czekał cierpliwie na objawienie.A ono przyszło - głosem wypełniającym myśli, ciepłem ogrzewającym wnętrze, siłą budzącą odrętwiałe ciało: ŚWIATŁO Z TOBĄ, SYNU! NIECHAJ SIĘ SPEŁNI TWOJE PRZEZNACZENIE!Spojrzał na dłoń.Opal pierścienia płonął jaskrawym blaskiem.Kiedy uniósł rękę, półmrok cofnął się niczym wystraszone zwierzę.Widział teraz szeroką połać równiny, nastroszoną suchymi źdźbłami traw.Od tyłu napływał biały zwał mgły, który we frenetycznym świetle iskrzył się i kłębił niby obsypane topniejącym śniegiem futro.Opuścił dłoń i wyszeptał:- Kim jesteście?MÓWIĄ DO CIEBIE STRAŻNICY CZUWANIA - odrzekł głos w jego głowie.- ZNALAZŁEŚ SIĘ W ŚWIECIE, KTÓRY JEST TWOIM JUŻ OD SAMEGO POCZĘCIA W ŁONIE MATKI.STANOWISZ JEGO SPEŁNIENIE, BO OTO PRZYBYWASZ, BY POŁOŻYĆ KRES EPOCE SNU.TO JEST CZAS TWOJEJ PRÓBY.JEDYNE CO MOGLIŚMY DLA CIEBIE ZROBIĆ, TO ZBUDZIĆ W TOBIE MOC.WSŁUCHAJ SIĘ W NIĄ I NAUCZ SIĘ JĄ ROZUMIEĆ.SAM BĘDZIESZ MUSIAŁ PRZEMIERZYĆ KRĘTE ŚCIEŻKI ZŁA.SAM BĘDZIESZ MUSIAŁ POSZUKIWAĆ W SOBIE PRAWDY.TOWARZYSZYĆ CI BĘDZIE JEDYNIE NASZA NADZIEJA I NASZE OCZEKIWANIE.ONE SĄ ŚWIATŁEM ŚWIATŁA ZABIJAJĄCYM WSZELKI LĘK.A TERAZ ŻEGNAJ I PAMIĘTAJ.ŻE SPOŚRÓD WSZYSTKICH RODZAJÓW ŚMIERCI NAJGORSZYM JEST ZASKLEPIENIE SIĘ W SAMYM SOBIE.MY, DLA KTÓRYCH ŚMIERĆ FIZYCZNA JEST CZYMŚ TAK ODLEGŁYM, ROZUMIEMY TO NAJLEPIEJ.Oczko pierścienia przygasło.Jak czający się w trawach drapieżnik powracał mrok.Poczuł na twarzy lepką wilgoć [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • swpc.opx.pl
  •