[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Musieli normalnie wejść, a ona tego po prostu nie zauważyła.Musieli.Co prawda jedyne drzwi znajdowały się z przeciwnej strony sali, ale musieli nimi wejść, bo przecież ludzie nie pojawiają się z powietrza.- Gdzie jesteśmy? - syknęła Kirsty.- W tym samym miejscu, ale w innym czasie - odsyknął Yo-less.Nawet najbardziej zziajani zaczynali zauważać dziwne milczenie instruktorki, co spowodowało, że stopniowo cała grupa przestała się męczyć, za to z zainteresowaniem przyglądała się nowo przybyłym.- Powiedz coś! - rozkazała zduszonym szeptem Kirsty.- Wszyscy się na nas gapią!- Uhm.czy to garncarstwo?- spytał Johnny.- Czy co? - zdumiała się instruktorka.- Szukamy Grupy Początkujących Garncarzy - odparł nieco pewniej Johnny.Strzelał w ciemno, ale ostatnimi czasy każda sala, szopa czy piwnica w mieście pełna była grup w rozmaitym wieku, praktykujących najdziwaczniejsze zajęcia albo z zaparciem godnym lepszej sprawy uczących się wszystkiego.Instruktorka ucieszyła się, jakby ją poinformowano o podwyżce, i złapała się znajomych słów niczym piosenkarka mikrofonu.- Zajęcia są w czwartki w sali Czerwonego Krzyża - powiedziała radośnie.- Naprawdę? Zawsze nam się musi pomylić -jęknął teatralnie Johnny.- To po co targaliśmy tę całą glinę? - zdziwił się Yo-less.- Pytam się, Bigmac, po co?- To naprawdę nie moja wina! - oburzył się Bigmac.- Strzelali do mnie!Instruktorka przyglądała im się kolejno i widać było, że jej radość gaśnie.- Hmm.Tak.no, na zajęciach początkowych bywa faktycznie nieprzyjemnie - odezwał się Johnny.- Nie będziemy przeszkadzać.To my sobie pójdziemy.Wszyscy złapali za wózek i ruszyli w stronę drzwi przejściem, które czym prędzej robiły im spocone postacie w dresach.- No dobrze.skłon i wyprost, i oddech.i skłon i.- dobiegło z wnętrza, nim Johnny zatrzasnął drzwi.Wyprostował się z ulgą.Zadziwiające, co człowiekowi może ujść na sucho.Dziesięcionodzy, fioletowi obcy zostaliby natychmiast uznani za długoletnich mieszkańców Blackbury, gdyby byli na tyle mądrzy, żeby na przykład pytać, gdzie jest poczta, i narzekać na pogodę.Ludzie mieli jakąś klapkę w mózgu, uniemożliwiającą widzenie tego, z czym się nie chciał pogodzić ich tak zwany zdrowy rozsądek.- Założę się, że coś się nie udało - odezwał się Bigmac.- Eee.- odezwał się Yo-less.- To muszą być lata dziewięćdziesiąte - sprzeciwiła się Kirsty.- To jedyny okres w historii, w którym nie palono na stosach za noszenie trawiasto-purpurowych dresów!Naprzeciwko widać było budynek hali sportowej, a pięć minut temu, subiektywnie rzecz biorąc, naturalnie, była tam ulica.Johnny stwierdził, że adaptacja do normy może być kłopotliwa, jakby tak częściej podróżować w czasie.- Eee.- odezwał się ponownie Yo-less.- Strzelali do mnie! - zagłuszył go Bigmac, - I to prawdziwą kulą! Słyszałem, jak trafiła w prawdziwą ścianę!- Eee.- powiedział Yo-less po raz kolejny.- Co ci się stało? - zainteresowała się Kirsty.- Eee.a gdzie jest Wobbler? Wszyscy rozejrzeli się spłoszeni.- No nie! - jęknął Johnny.Wobblera nie było.- Nie wracam! - zastrzegł się Bigmac.- Nie będę robił za ruchomy cel!- Możesz robić za nieruchomy - poinformowała go machinalnie Kirsty.- Nie miał okazji gdzieś poleźć?- Nie miał.- Johnny był pewien swego.- Musiał tam zostać!- Zastanówmy się spokojnie! - zaproponowała.-Mówiłeś, że kaplica nie została trafiona.w takim razie nic mu się nie stało.- Może.ale to było w 1941 roku.- A jak coś pójdzie nie tak? - spytał Bigmac.- Teraz to on nie wrócił, a jak wrócimy po niego i wszyscy tam utkniemy? Zastrzelą mnie!- To niniejszy problem - pocieszył go Yo-less.- Ja się będę musiał nauczyć grać na bandżo!- Może choć na chwilę przestalibyście panikować i zaczęli myśleć? - zasugerowała Kirsty.- To przecież podróż w czasie.Problem polega na tym, żeby trafić we właściwy moment, a nie na tym, kiedy się to zrobi.On będzie tam zawsze, niezależnie czy udamy się po niego natychmiast, za godzinę czy za rok.Naturalnie, że trzeba go stamtąd wyciągnąć, ale nie musimy tego robić na gwałt i na wariata!Johnny wiedział, że to prawda.Wobbler w tym konkretnym dniu 1941 roku o tej konkretnej godzinie musiał być w kaplicy, zupełnie jak nagranie na taśmie - można ją było przewijać w tę i z powrotem, a ono zawsze tam było.Podobnie jak noc, w którą bomby spadną na Paradise Street.Ona też tam była na zawsze.Zupełnie jak skamieniałości.Kirsty tymczasem zagoniła pozostałych do pomocy, dzięki czemu wózek pokonał stopnie dzielące wejście od ulicy i stanął na chodniku.- Jego starzy będą się niepokoić - bąknął Yo-less.- Nie będą, bo sprowadzimy go tu i teraz - uspokoiła go Kirsty.- Tak? To dlaczego nie widzę, że się to robi? - spytał podejrzanie zgodnie Yo-less.- Chcesz powiedzieć, że lada moment wyskoczymy jak diabeł z pudełka, zostawimy Wobblera i znikniemy? To już nie są podróże w czasie: to jest miotanie się w czasie!- Nie wiem.- przyznała.- O podróżach w czasie nie da się myśleć logicznie.Yo-less spojrzał na Johnny’ego i jęknął:- No nie: ten się znowu wyłączył.Wszystko poczeka - to naturalna zasada czasu, uświadomił sobie Johnny.Nieważne, jak długo potrwa skonstruowanie wehikułu czasu.Ludzie mogą wymrzeć do ostatniego, a ewolucja może się zacząć - dajmy na to -z kretami, ale nawet jeśli za miliony lat, to w końcu ktoś odkryje, jak to zrobić.To zresztą wcale nie musi być maszyna; może to być po prostu właściwy sposób rozumienia, co to jest czas.To tak jak z błyskawicą: najpierw wszyscy się bali, a w końcu ktoś złapał ją do butelki i od tej pory była już tylko elektrycznością.To zresztą było mniej istotne - od chwili, gdy ktoś rozpracował, jak ją wykorzystać, wszystko było proste.Z czasem będzie to samo, tylko łatwiej: gdy ktoś w końcu znajdzie sposób, aby w nim podróżować, to i tak cała historia wszechświata, która dotąd czekała, stanie otworem.A potem przypomniały mu się bombowce i chmury nad wyszorowanymi progami.- Że jak? - wykrztusił.- Już się włączyłeś? - upewnił się Yo-less
[ Pobierz całość w formacie PDF ]