[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.kesarem.a ja.twoją.wierną.poddaną.Błagam.mojego.kesara.-To jeszcze i kesar? Kesar?! Och, nie na próżno Otto wrzeszczał, że Friedricha należy udusić, a jeślinie, to wytrzebić i on, Buntz, gotów jest to zrobić sam, mimo że potem w ośmiu beczkach przyjdziesię myć.Bo smrodu będzie jak od zdechłej płastugi.Otto spoczywa na dnie razem ze swoim Ptaszkiem , razem z całą załogą, a ten.Ten!.Zabawia się z nieszczęsną idiotką.Uznał, żewszystko mu puszczą płazem, ale nie!- Pożytek z kesara.U biedaka dawno nie tylko mózg rozmiękł, ale i w spodniachrozmiękło.Tobie, ptaszynko ty moja, nie kesar potrzebny, a kogut!- Aiiiiiiiiiiiiiiszszszszsz!!!To nie był pisk, nie syk, nie warkot, ale coś nieistniejącego.Gudrun wrzeszczała, szarpiącnogami i waląc pięściami po wciskających ją w skóry piegowatych twardych plecach z rudympiętnem poniżej łopatki.- Ciężko? - zlitował się żywiutki Buntz, któremu ani się śniło przerywać swoje zajęcie - Za toz całego serca! No, teraz poskaczemy.Trzymaj się, krówko!- Precz!!! Uiiiiiiiiiiii!.- Kapitanie Bu.- wrzasnął Ruppi - Otto! Szautbenacht Buntz.To - Gudrun! KsiężniczkaGudrun.Zostaw ją!.Przeciąg unosi biblioteczny kurz, machają, niby skrzydła, portiery, radośnie dzwięczy rozbiteszkło i jeszcze coś, jakby tuż obok ktoś potrząsał dzwoneczkami, potrząsał i się śmiał.Wirują cząsteczki kurzu, zaścielają parapet płatki głogu, pachnie skoszoną trawą i niewiadomo dlaczego morzem.Nie ma Otto Buntza.Nie ma księcia Friedricha.Na niedzwiedziejskórze siedzi Gudrun, rozgląda się niespokojnie.Warga spuchła, jak od ukąszenia, ramiona wżółtawych i sinych plamach, wyraznych i prawie startych.Jeszcze jeden siniak na biodrze.Patrzećna księżniczkę nie można, ale jak wyjść? Nie przeskakiwać przecież przez nią, taką?! A jeszcze tenfotel.z suknią.- Zmieć! - syczy Gudrun - Gad.Ja.Ja.Nowy przeciąg.Jak żagle wydymają się zrzucone spódnice, błyszczą w słońcu okruchy.Nibylód w Starej Priddzie! Lód, słońce i wiatr, znów słońce i wiatr.Stwory Zmierzchu, co to wszystkoznaczy?! W górę wzbija się coś białego, przemyka nad głową jak gigantyczna mewa, znika zaotwartym oknem.Gudrun krzyczy, ale nadal siedzi, słoneczny promień tańczy na okrągłymbrzuchu, niby na poduszce.Znów dzwon, znów śmiech, a przecież.przecież to śmieszne!Niewiarygodne, lekkie, śmieszne! Zmiechem, i dzwiękiem, tańcem i jękiem, trzepotem rozwianychwłosów, snem i polotem, wiosenną ochotą, wiecznym przeplotem głosów.Radości błyski, trele ikrzyki z wiatrem igrających kosów, pora kwitnienia, gry i zwidzenia, czułe sekrety od losu.- Rupert!.Rupercie, co tam u ciebie za prześcieradła latają? - Nic, wujku Martinie.To.przeciąg zbił szybę.Ja.Zaraz wyjdę.- A kto wrzeszczał?- Koty.Koty tu weszły.Z kuchni.I pobiły się.Trzaskają okienne ramy, ktoś cieniutko chichocze, klaszcze w niewidzialne dłonie.Terazskrzypnęło.Tuż obok, za szafą.Rozległy się kroki.- Koty? No proszę! Schwartzgotwothrum!.Gudrun, zanosząc się krzykiem, skoczyła w niszę między witryną z grawiurami a ścianą.Wuj,który właśnie wszedł, zamarł jak na polowaniu, przy tym w jakiś sposób obróciwszy się na krzyk.Zmrużył oczy, otworzył usta, cofnął się.Wpadł na fotel.Usiadł, to znaczy runął, przygniatającubiór księżniczki i wgapiając się w wypierające z książkowego półmroku wypukłości.Słonecznyzajączek frywolnie maznął Martina po nosie, przeskoczył na brzuch księżniczki i rozpłynął się wewszystkie strony, wygryzając w półmroku dziurę.Do okrętowej figury przyłożono obfitą poduszkęz pępkiem.Okrągłą.Miękką.Absurdalną.To było takie głupie, takie.Ruppi zawył w głos,zanosząc się durnym, nieprzyzwoitym śmiechem.Kopuła światła zwęziła się, otaczając pępekjasnym pierścieniem, i skoczyła w tył - poklepać wujka po policzku, stoczyć się w dół, tam, gdziespod myśliwskiego pośladka żmijowym ogonem wypełzała niebieska podwiązka.Niebieska żmijka,bielutka szyjka, wciąż jeszcze dziewiczy zad, skargi natury, chuci pazury, żądza wiosennych łask.- Wuju! - zawył Ruppi - Wujaszku, na co pan.czeka?! Naprzód! Nie można przecież.niemożna jej tak zostawić.Słoneczny pocisk naleciał na Gudrun i zrykoszetował od sprężystego ciała.Martinogłuszająco kichnął, od czego Ruppi zgiął się w pół ze śmiechu.Gudrun wyszczerzyła się ślepo iwyszła na światło, nawet nie próbując się zasłonić.Ona znów była statuą, galionem, gorzej -taranem.Ona szła do wuja i szeptała  mój kesar.- Czego? - wychrypiał myśliwy - Ja? Ty.czego?!- Mój kesar.- Gardłowy mamiący zew kazał Ruppi zadrżeć, zrobiło się gorąco i szaleńczo.Gudrun już nie była żałosna, ona.Ona była.upragniona.To nie taniec! Nie twój taniec.Chcesz tańca? Już teraz chcesz? Idziemy.Jeśli chcesz -zawołaj.My pójdziemy.wyżej.Tam - światło, ty - kurz.Im - tutaj, oni gotowi.Im - bez tańca,tak.Powoli, ślisko.Jak ślimakom [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • swpc.opx.pl
  •