[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Jedna z nich była ostatnią, którą przyprowadziłem: w niej to umieściłem moją wzgardzoną przez wszystkich broń na tryfidy.Pamiętałem, że resztę ładunku stanowi bardzo pożyteczny asortyment żywności i przedmiotów pierwszej potrzeby.Znacznie lepiej będzie przybyć z takimi zapasami niż z pustymi rękami samochodem osobowym.Ale nie było powodu do specjalnego pośpiechu, a nie miałem ochoty prowadzić wielkiej, wyładowanej ciężarówki w nocy po nie oświetlonych drogach, gdzie mogą czyhać przeróżne niebezpieczeństwa.Gdybym się miał wywrócić, co ostatecznie było najzupełniej możliwe, straciłbym więcej czasu na znalezienie innej ciężarówki i przeniesienie do niej ładunku, niż go stracę, spędzając jeszcze tę jedną noc tutaj.Znacznie lepiej będzie wyruszyć o świcie.Przeniosłem pudełka naboi do szoferki, żeby mieć je w pogotowiu.Strzelbę zatrzymałem przy stole.Odnalazłem pokój, z którego wybiegłem na alarm.Był dokładnie w tym stanie, w jakim go opuściłem: moje ubranie leżało na krześle, nawet papierośnica i zapalniczka znajdowały się na tym samym miejscu przy moim zaimprowizowanym łożu.Za wcześnie jeszcze było, żeby się położyć spać.Zapaliłem papierosa, schowałem papierośnicę do kieszeni i postanowiłem wyjść na zewnątrz.Zanim wszedłem do ogrodu przy Russel Square, przyjrzałem mi się uważnie.Wszelka otwarta przestrzeń budziła teraz we mnie nieufność.Rzeczywiście, dostrzegłem jednego tryfida.Krył się w północno - zachodnim kącie.Trwał w całkowitym bezruchu, był jednak znacznie wyższy od otaczających go zarośli.Podszedłem bliżej i jednym strzałem rozwaliłem mu czubek na strzępy.Odgłos strzału w zalegającej wokół ciszy rozbrzmiał tak, jak gdybym wystrzelił z armaty.Upewniwszy się, że w pobliżu nie czają się inne tryfidy, wszedłem i usiadłem opierając się plecami o drzewo.Siedziałem tak około dwudziestu minut.Słońce chyliło się ku zachodowi i połowę placu okrywał cień.Pomyślałem, że niedługo trzeba będzie wracać do budynku.Przy świetle mogłem się bronić, po ciemku mogło się coś do mnie podkraść.Rozpocząłem już drogę powrotną do czasów pierwotnych.Wkrótce będę pewno na wzór swoich odległych przodków spędzał godziny ciemności w ustawicznym lęku, wpatrując się nieufnie w mrok zasnuwający wejście do jaskini.Zatrzymałem się tylko, żeby jeszcze raz ogarnąć spojrzeniem Russel Square, jak gdyby to była strona podręcznika historii, strona, której muszę się nauczyć, nim ją przewrócę.A gdy tak stałem, uszu moich dobiegł szelest kroków na żwirowej drodze, ledwie dosłyszalny dźwięk, w tej ciszy jednak donośny jak łoskot koła młyńskiego.Obróciłem się trzymając strzelbę w pogotowiu.Robinson z pewnością nie był bardziej zaskoczony widokiem śladu stopy ludzkiej niż ja odgłosem kroków, gdyż nie wyczuwało się w nich wahania człowieka ślepego.W zapadającym zmierzchu mignęła mi poruszająca się postać.Gdy opuściła szosę i weszła do ogrodu, dostrzegłem, że to mężczyzna.Widocznie zobaczył mnie, zanim jeszcze go usłyszałem, bo zmierzał prosto do mnie.- Nie ma potrzeby strzelać - powiedział, rozkładając puste ręce.Poznałem go dopiero wtedy, kiedy podszedł na odległość kilku metrów.Równocześnie on też mnie poznał.- A, to ty? - powiedział.Trzymałem wciąż strzelbę w pogotowiu.- Halo, Coker.O co chodzi? Chcesz żebym wziął udział w jakimś nowym przedsięwzięciu? - spytałem.- Nie.Możesz odłożyć tę pukawkę.I tak robi za dużo hałasu.Dzięki niej ciebie znalazłem.Nie - powtórzył - mam już dość.Zabieramy się stąd.- Ja też - odparłem, opuszczając strzelbę.- Co się stało z twoją gromadą?Opowiedziałem mu.Pokiwał głową.- To samo z moją.I pewno to samo z innymi.No, ale się przynajmniej staraliśmy.- W niewłaściwy sposób - powiedziałem.Znów pokiwał głową.- Tak - przyznał - twoja paczka od początku chyba miała rację.tylko tydzień temu to wszystko wydawało się niesłuszne.- Sześć dni temu - powiedziałem.- Tydzień - powiedział.- Nie, jestem pewien.ojej, co za różnica? - powiedziałem.- Ale w tych warunkach co ty na to, żebyśmy ogłosili amnestię i zaczęli wszystko od nowa?Zgodził się od razu.- Myliłem się - powtórzył.- Myślałem, że tylko ja traktuję sprawę poważnie.ale traktowałem ją nie dość poważnie.Nie mogłem uwierzyć, że tak już zostanie, że znikąd nie nadejdzie pomoc.A teraz spójrz tylko na to wszystko! I pewnie tak samo jest wszędzie: Europa, Azja, Ameryka.Pomyśleć tylko, że Amerykę też to spotkało! Ale musiało ją spotkać.W przeciwnym razie Amerykanie byliby już tutaj, nieśliby pomoc, staraliby się doprowadzić wszystko do porządku - tacy już są.Tak, twoja paczka od początku lepiej się orientowała w sytuacji
[ Pobierz całość w formacie PDF ]