[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Wiem - odparł Johnson.Podeszła kelnerka; zapłacił za wino i za kolację.- Pan wychodzi - spytała.- Tak - odparł Johnson.- Trochę się przejść.Zostawię tu walizki.Włożył szal, palto i kapelusz.Na dworze padał gęsty śnieg.Spojrzał ze dworu przez okno na trzech tragarzy siedzących przy stoliku.Kelnerka nalewała im do kieliszków resztę wina pozostałą w odkorkowanej butelce.Nie otwartą zabrała z powrotem do baru.“To im daje po trzy franki z czymś na twarz" pomyślał Johnson.Odwrócił się i odszedł peronem.W bufecie myślał, że rozmowa o tym jakoś to stępi, ale nie stępiła; tylko poczuł się po niej paskudnie.Część trzecia Syn współczłonka w TerritetW bufecie dworcowym w Territet było trochę za gorąco; światło paliło się jasno, a stoliki lśniły od polerowania.Na stolikach stały koszyczki z preclami w torebkach z papieru satynowanego oraz leżały kartonowe podkładki do kufli z piwem, ażeby wilgotne kufle nie zostawiały kółek na drzewie.Krzesła były rzeźbione, ale drewniane siedzenia wysiedziane i całkiem wygodne.Na ścianie wisiał zegar, w głębi sali był bar, a za oknem padał śnieg.Przy stoliku pod zegarem jakiś starszy pan popijał kawę czytając wieczorną gazetę.Wszedł tragarz i powiedział, że ekspres Simplon-Orient przybył do Saint-Maurice z godzinnym opóźnieniem.Do stolika pana Harrisa podeszła kelnerka.Pan Harris właśnie kończył kolację.- Ekspres ma godzinę spóźnienia, proszę pana.Czy można panu podać kawy?- Jeżeli pani sobie życzy.- Proszę? - spytała kelnerka.- Dobrze - powiedział pan Harris.- Dziękuję panu.Przyniosła kawę z kuchni, pan Harris wrzucił do filiżanki kostki cukru, rozgniótł je łyżeczką, i popatrzał przez okno na śnieg padający w świetle latarń peronu.- Czy pani mówi innymi językami poza angielskim? - zapytał kelnerki.- O tak, proszę pana.Znam niemiecki, francuski i dialekty.- Który pani najbardziej lubi?- Właściwie to wszystko jedno, proszę pana.Nie mogę powiedzieć, żebym któryś lubiła bardziej niż inny.- Napiłaby się pani czegoś mocnego albo kawy?- O nie, proszę pana, nie wolno pić w bufecie razem z klientami.- Nie chciałaby pani cygara?- O nie, proszę pana - roześmiała się.- Ja nie palę.- Ja też nie - powiedział Harris.- Nie zgadzam się z Dawidem Belasco [aktor amerykański].- Proszę?- Belasco.Dawid Belasco.Można PO zawsze poznać po tym, że nosi kołnierzyk tył na przód.Ale się z nim nie zgadzam.Poza tym już nie żyje.- Czy mogę pana przeprosić na chwilę? - zapytała kelnerka.- Bezwzględnie - odrzekł Harris.Pochylił się w krześle i popatrzał przez okno.Po drugiej stronie sali stary pan złożył gazetę.Spojrzał na pana Harrisa, po czym wziął swoją filiżankę z kawą i spodek i podszedł do jego stolika.- Bardzo przepraszam, że przeszkadzam - powiedział po angielsku - ale właśnie przyszło mi na myśl, że pan może jest członkiem Amerykańskiego Towarzystwa Geograficznego.- Proszę, niech pan siada - rzekł Harris.Stary pan usiadł.- Może pan pozwoli jeszcze kawy albo likieru?- Nie, dziękuję - powiedział stary pan.- Nie wypiłby pan ze mną po kieliszku kirszu? - Owszem.Ale jeżeli to ja pana poczęstuję.- Nie, proszę koniecznie.Harris zawołał kelnerkę.Stary pan wyjął z wewnętrznej kieszeni marynarki skórzany portfel.Zdjął z niego szeroką gumową opaskę i wydobył kilka papierów, wybrał jeden i wręczył go Harrisowi.- To jest moje zaświadczenie członkowskie - powiedział.- Czy pan zna w Ameryce Fredericka J.Roussela?- Obawiam się, że nie.- Zdaje się, że to bardzo wybitny człowiek.- : A skąd on pochodzi? Czy pan wie, z której części Stanów?- Z Waszyngtonu, oczywiście.Czy nie tam jest siedziba Towarzystwa?- Tak mi się zdaje.- Tak się panu zdaje.Nie jest pan pewny?- Już dawno nie byłem w kraju - rzekł Harris.- To pan nie jest członkiem?- Nie.Ale mój ojciec tak.Jest członkiem od bardzo wielu lat.- To musi znać Fredericka J.Roussela.On należy do zarządu Towarzystwa.Zauważy pan, że właśnie pan Roussel wysunął moją kandydaturę na członka.- Strasznie się cieszę
[ Pobierz całość w formacie PDF ]