[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wszystko to było wspaniałe, po prostuwspaniałe.Chłopcy musieli jednak wracać do domów.Każdy z nich szukał gorączkowo w pamięciprzedmiotu spośród swoich skarbów, którym by mógł przekupić Jody ego za jedną jazdę na kasz-tanku, gdy już będzie można na nim jezdzić.Jody był zadowolony, kiedy sobie poszli.Z półki wziął zgrzebło i szczotkę, otworzył boks iostrożnie wśliznął się do środka.Oczy kasztanka zabłysły; kręcił się i wiercił szukając pozycji, zktórej łatwiej mu będzie wierzgnąć.Ale Jody poklepał go po łopatce i pogłaskał wysoko sklepionąszyję, tak jak zawsze robił Billy, i grubym głosem powiedział: - Spokojnie, stary! - Kasztanek po-woli się uspokajał.Jody czesał go i szczotkował, aż na ziemi leżało sporo wyczesanych włosów, askóra zrebaka nabrała głębokiego czerwonawego połysku.Ile razy pomyślał, że już dosyć, wkrada-ły się wątpliwości.Na pewno można to zrobić lepiej.Grzywę zaplótł w dziesiątek małych warko-czyków, zaplótł także kosmyk, ale potem wszystko rozwiązał i zaczesał na prosto.Jody nie słyszał wejścia matki do stajni.Szła tutaj bardzo zła, ale kiedy spojrzała na kasz-tanka i na Jody ego, który go oporządzał, zrodziła się w niej jakaś dziwna duma.- Nie przyniosłeśdrzewa, Jody - powiedziała z łagodną wymówką.-Już niedługo się ściemni, a nie mamy w domuani kawałka drzewa.I kury są głodne.Jody szybko odłożył zgrzebło i szczotkę.- Zapomniałem mamo.- Od jutra najpierw wykonuj swoje obowiązki domowe.Wtedy nie zapomnisz.Jestem pew-na, że jeśli cię teraz nie będę pilnowała, zaczniesz zapominać o wielu rzeczach.- Czy mogę wziąć z ogrodu parę marchewek dla Gabilana, mamo?Chwilę się zastanawiała.- Możesz, ale wybieraj przerosłe.- Od marchewki błyszczy się skóra - wyjaśnił i znowu matkę ogarnęła duma.Od chwili nabycia kasztanka Jody nigdy nie czekał na bicie w żelazny triangel.Budził sięjeszcze przed matką, szybko ubierał i cichutko wychodził z domu.Przemykał się koło śpiącychkamieni i cyprysu śpiącego w szarym cichym przedświcie.Ziemia, domy i drzewa były jeszczesrebrnoszare i czarne jak negatyw fotograficzny.W gałęziach, wysoko, by nie dosięgły ich kojoty,gulgotały sennie indyki.Pola pokryte były podobnym do szronu nalotem, na którym wyraznie odci-nały się ślady królików i myszy.Psy wychodziły z bud ociężale na sztywnych od snu łapach, obna-żały kły i tłumiły warczenie.Potem trafiały na ślad Jody ego, sztywne ogony podnosiły do góry i- 88 -John Steinbeck Kasztanek i inne opowiadaniawymachiwały poranne powitanie.- Doubletree Mutt ze swoim wielkim grubym ogonem i Smasher,początkujący owczarek - a potem wracały leniwie na wygrzane legowiska.Poranne wizyty u Gabilana były dla Jody ego najcudowniejszymi przeżyciami, jakby prze-dłużeniem snu pełnego marzeń.W drodze do stajni torturowała go myśl, że nie zastanie kasztankaw boksie, że go tam nigdy nie było.W pierwszych dniach przeżywał i inne samemu sobie zadawa-ne rozkoszne męki: może szczury porobiły dziury w czerwonym siodle, a myszy ponadgryzały Ga-bilanowi ogon, z którego zostały tylko żałosne kosmyki.Ostatni kawałek drogi przeważnie biegł.Otwierał z zardzewiałego skobla wrota stajni i wchodził do środka.Bez względu na to, jak szybkowchodził, Gabilan zawsze już na niego patrzył ze swojego boksu i postękiwał, i grzebał kopytem, aw jego oczach zapalały się iskierki czerwone jak żużle z dębowego drzewa.Czasami - jeśli akurat potrzebne były konie do pracy w polu - Jody zastawał już w stajniBilly Bucka.Billy przerywał oporządzanie albo siodłanie i stawał z Jodym, i obaj długo przyglądalisię Gabilanowi.Billy opowiadał Jody emu o koniach: mówił mu, że konie strasznie się boją o swo-je kopyta, tak że trzeba im podnosić nogi i klepać kopyta i pęciny, żeby się nie bolały.I mówił, żekonie uwielbiają rozmowę: Jody zawsze powinien rozmawiać z kasztankiem i zawsze mu tłuma-czyć, dlaczego i co robi.Billy nie wiedział, czy koń wszystko rozumie, ale nigdy nie można byćpewnym, ile rozumie.Koń zawsze spełnia polecenie kogoś, kogo lubi i kto mu wszystko tłumaczy.Billy mógł dać na to wiele przykładów.Znał na przykład konia zajechanego prawie na śmierć, któ-ry bardzo się ożywił, kiedy mu powiedziano, że już niedaleko do celu.Znał konia sparaliżowanegostrachem, który przestał się zupełnie bać, kiedy mu jezdziec wytłumaczył, że nie ma się czego bać.Podczas tych porannych rozmów Billy Buck przycinał sobie parędziesiąt słomek trzycalowej dłu-gości, które zatykał za wstążką kapelusza.Potem przez cały dzień miał co żuć albo czym dłubać wzębach, jeśli potrzebował.Wystarczyło sięgnąć ręką.Jody słuchał uważnie, gdyż wszyscy w okolicy wiedzieli, że Billy Buck zna się na koniach.Wierzchowiec Billyego był pokracznym bułankiem o ciężkim łbie, ale prawie zawsze zagarniałwszystkie nagrody na rodeo.Billy potrafił na nim złapać byka na lasso, przywiązać lasso na po-dwójny węzeł u łęku siodła i zsiąść na ziemię, podczas gdy koń jak rybak, który ma wielką rybę nawędce, wytrzymywał byka, póki ten nie padł albo się nie poddał.Każdego ranka po wyczesaniu i wyszczotkowaniu Gabilana Jody otwierał boks i kasztanekgalopował przez stajnię do korralu.W korralu dalej galopował zataczając koło, czasami robił wielkiskok i wrastał w ziemię.Stał drżąc na sztywnych nogach, strzygł uszami, oczami obracał pokazującbiałka.Udawał, że się boi.Potem prychając szedł do koryta z wodą i zanurzał nos w wodę.Jody byłbardzo dumny, że wie, że właśnie po tym ocenia się konia.Marne konie ledwie dotykają wodywargami, ale dziarskie rumaki pakują do niej cały pysk i nos, ledwo wystawiając na wierzch chra-- 89 -John Steinbeck Kasztanek i inne opowiadaniapy.Jody stawał pod ogrodzeniem korralu i przyglądał się kasztankowi, i widział rzeczy, którychnigdy nie widział u innych koni: zgrabny kadłub, węzły mięśni na zadzie grające jak mięśnie dłonizamykającej się w pięść.I jaki odblask dawało słońce na czerwonej skórze! Stale widząc na ranczykonie, Jody nigdy nie przyglądał się im uważnie.Ale teraz spostrzegał ruchliwe uszy, które pysko-wi nadawały specjalny wyraz pewności siebie.Kasztanek przemawiał uszami.Zawsze można byłowiedzieć, co myśli, patrząc na strzyżenie uszami.Czasami trzymał je sztywno wzniesione w górę,czasami oklapłe, zwiędłe.Kładł je, gdy był zły albo lękał się czegoś; wysuwał do przodu, gdy ogar-niała go ciekawość albo był zadowolony, albo niecierpliwie na coś czekał.Położenie uszu zawszezdradzało uczucie, jakie nim targało.Billy Buck dotrzymał słowa.Wczesną jesienią zaczęła się praca nad Gabilanem.Najpierwprzyzwyczajenie do sznura i to było najtrudniejsze, bo początek zawsze jest najtrudniejszy.Jodytrzymał w ręku marchewkę i zachęcał, i obiecywał, i ciągnął za linkę.Kasztanek zapierał się wziemię jak muł.Ale szybko się nauczył.Jody spacerował z nim po ranczy.Stopniowo zwalniał linkę, zwal-niał, aż wreszcie kasztanek sam za nim wszędzie szedł.Potem ujeżdżanie na leży.To już szło wolniej.Jody stał pośrodku koła trzymając w rękukoniec sznura.Cmokał i kasztanek zaczynał wędrówkę po obwodzie.Jody znów cmokał na kłus,potem jeszcze raz na galop.Gabilan galopował, kłusował i chodził stępa z wielkim zadowoleniem.Gdy Jody wołał Hep! , kasztanek stawał.W krótkim czasie Gabilan osiągnął w tym doskonałość
[ Pobierz całość w formacie PDF ]