[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Moja rzeczodpisać, a jego tłumaczyć sobie i ciągnąć z tego konsekwencje, jakie chce.Szło tedy teraz już tylko o przepisanie.Podkomorzy obciął trzęsącą się ręką papier niezupełnie równo poprawił linie krzywe izasiadł, trzymając w lewej ręce raptularz za świecą, a prawą rozpoczynając: Jaśnie.Papier nie przytrzymywany, poruszeniem ręki prawej pociągnięty zjechał w dół, a JaśnieWielmożny niepostrzeżenie ruszył tak szpetnie w górę, że oparł się na samej krawędzi.Wereszczaka zajęty kaligrafowaniem nie widział, co robił, i pióro dopiero spadające napodłożony arkusz, oznajmiło mu, że się zaawanturował.wiartka papieru była zepsutą.Wprawiło to podkomorzego w taką rozpacz, że nie zważając na to, iż się przydać mogła nanotatki, kwitki, na pomniejsze listy, zdusił ją w garści namiętnie i cisnął w komin.Papier, jak wiadomo, jest rzeczą zapalną.W zetknięciu z ogniem zajął się płomieniem istoczył na posadzkę tak nieszczęśliwie, że, nim podkomorzy ruszył się z krzesła, zapalił zwie-szoną ku ziemi serwetę na stole.Ogień ten potężną garścią zdusił zaraz Wereszczaka, ale co się z nim działo niepodobnaopisać.Szalał po prostu.Ręce się mu tak trzęsły, że obcięcie drugiego półarkuszka przyszło z większą jeszcze trud-nością niż pierwszego, a po brzegach był powykąsywany obrzydliwie. Niech sobie kancelaria się śmieje mówił w duchu nie jestem tak wielkim panem, że-bym trzymał gryzipiórków, skryptorów, darmozjadów.Tym razem tytuł wyszedł, z opuszczeniem jednej litery, niedostrzeżonym, jako tako.Pod-komorzy spieszył się, bo nawykły do regularnego życia, obdarzony apetytem znakomitym czuł głód nie żartem.W żołądku odzywały się głosy owo charakterystyczne burczenie, którebyło jakby przemówieniem natury do sumienia! Trzeba było jednak naprzód raz koniec poło-żyć temu nieszczęśliwemu pisaniu.Do połowy szło jako tako, gdy zmuszony uciec się do chustki do nosa i przerwać kopio-wanie Wereszczaka ani się opatrzył, jak pół wiersza, już napisanego, powtórzył iterum.Dopiero kończąc ten duplikat powziął podejrzenie. Masz tobie!Nastąpiła chwila zwątpienia takiego, że kto by był naówczas poczciwego Wereszczakę zo-baczył, miałby litość nad nim.Przepisywać raz jeszcze? nie miał już siły.Przemazać te wyrazy było to przyznać się dobłędu i obrazić podskarbiego wysłaniem pisma tak niedbale wykonanego.Podkomorzy powiedział sobie, że mógł to ignorować.Zresztą powtórzenie wyrazów, ściśle wzięte, nie było tak wielkim grzechem.120Jednakże siadając pisać dalej Wereszczaka narzekał na los, który mu się dał rodzić w epo-ce, gdy listy pisać ludzie musieli.Wrażenie tego usterku tak podziałało na rękę jego, że prawie wyrazu jednego nie mógł na-pisać teraz, który by coś do życzenia nie miał.Jednym brakło liter, drugie nadto stały ści-śnięte, inne zbyt luzne.O interpunkcji mowy nie było, gdyż podkomorzy zawsze ją uważał zazbyteczną.Pieścić tak czytelnika, żeby mu pokazywać, gdzie się miał strzymać, gdzie głoszawiesić, gdzie się myśl jedna kończyła, druga poczynała znajdował Wereszczaka rodzajemrozpusty.Do końca pierwszej stronicy dojechawszy, odetchnął.Spojrzał na dokonane dzieło.Niewyglądało ono wprawdzie lepiej nad inne współczesne ale też nie gorzej. Ujdzie rzekł w duchu pal go tam.Z elegancją.Wziął pióro w rękę i razem półarkuszek dla odwrócenia go, spostrzegłszy dopiero, że gru-bego pióra rysy nie były jeszcze suche.Tak już się czuł znękanym i był nieprzytomnym, iż jakimś studenckim dawnym zwycza-jem bezmyślnym, jak gdyby piaseczniczkę miał przed sobą, z najzimniejszą krwią atramentwylał na papier.Postrzegł za pózno swój błąd i krzyknął.Z kałamarza wytoczyła się rzeczułka czarna i kreśląc kilka meandrów na papierze, a słu-chając prawa ciężkości, z arkusza listowego polała się na czysty, a z niego na kolana podko-morzego.Wereszczaka dłonie załamał, podniósł oczy, Jakub skrzywiony stał przed nim.Pokazał mu,co się za nieszczęście przytrafiło, lecz niepodobieństwo było temu zaradzić, bo pod ręką miałtylko Jakub serwetę, a wiadomo, jakiej reputacji zażywają plamy atramentowe.Ruszył pościerkę.Wereszczaka zdrętwiały i zrezygnowany siedział czekając.Jasiek ze ścierką, i to starą,Jakub dla dozoru, a Dorota przez ciekawość, ze stoczkiem w ręku, zjawili się przy stoliku.Tymczasem Wereszczaka w stoliku dopytał kawałka bibuły i list nią uwalniał od resztekpowodzi atramentowej, zdecydowany trzeci półarkuszek obcinać i pisać na nowo.Nikt nie zaprzeczy, że dawał dowody anielskiej cierpliwości.Już miał zabrać się do pisania, gdy Dorota, jak wszystkie niewiasty przewidująca, wzięłado rąk kałamarz i naprzeciw świecy patrząc, przekonała się, iż suchuteńki był, atrament zniego wylał się do kropli. A co? zapytał z obawą podkomorzy. Nie ma nic. Dolać wody.Ciepłej rzekł Wereszczaka albo z listem na folwark do ekonoma po-słać po atrament. Gdzie u niego atrament! zamruczała zostająca w niedobrych z nim stosunkach pannaDorota i wyszła.Podkomorzy miał czas odetchnąć.Zegar wybijał dziesiątą.Tymczasem papier został ostrzyżony na nowo podkomorzy nie tracąc chwili, usiadł takgotów, że mu nic nie pozostawało, tylko pióro umoczyć.Jakoż zanurzył je natychmiast, leczbył to dzień feralny (kalendarz stary, stuletni świadczył o tym): panna Dorota przepełniła jużpoprzednio spłukanego staruszka i miasto atramentu stał się barszcz, jak mówił podkomo-rzy.Dorota utrzymywała nadąsana, że właśnie taki blady atrament najlepiej czernieje zresztąinnego nie było.Siadł pisać Wereszczaka, chociaż pismo zaledwie było znaczne. Pal go, niech sobie oczy psuje! Co mi tam! rzekł w duchu podkomorzy pisać mojarzecz, jego czytać.Tym razem szło nierównie lepiej, ręka nieco nabyła wprawy przez poprzedzające próby przy odwracaniu stronicy zachował wszelkie należyte ostrożności, dobił się aż do respektu i121estymacji, z którą zostawał, zakreślił zygzak ku dołowi, podpisał się z tytułem i manu propria położył datę odetchnął.Odczytać list nie było sposobu, lecz nie czuł się też podkomorzy w obowiązku.Teraz szło już tylko o skrojenie koperty, której teoria była znaną podkomorzemu, lecz wpraktyce nastręczało się trudności nieprzewidzianych mnóstwo.Stare nożyczki, których bezmiłosierdzia wszyscy nadużywali, krajały jeszcze, nie tak jednak gładko i równo, jak by byłypowinny.Koperta wyszła fantastycznie i krzywo, lecz tym się już podkomorzy nie frasował.Sygnetherbowy na krwawniku, ut decet, rżnięty, miał na palcu.Szło o lak.Klasnął w ręce na Jakuba.Stary przywlókł się z posępną twarzą. Nie wiesz, gdzie lak? Jaki? Głupi! A jakiż ma być? Lak do pieczętowania.Bałwan! Laku u nas dawno nie ma odparł Jakub spokojnie. Jak to; nie ma! Bo wyszedł mówił sługa. Pani podkomorzyna ostatni raz, gdy chciała pieczętowaćlist do kanonika, to wiem, że odrobinę znalazłszy na pióro nasadziła, żeby palców nie popie-kła, i pióro osmoliła.A na pieczątkę nie starczyło.Dzień był najdowodniej feralny.Podkomorzy zażądał opłatka.Był to jedyny surogat możliwy Dorota znalazła szczątkiczerwonego na komodzie i Wereszczaka się wziął do zalepiania koperty.Dzieło to niezupełnie się szczęśliwie powiodło, lecz szło o to, aby się do Terespola trzy-mały z sobą końce.Drżącą ręką położył adres podkomorzy i głosem grzmiącym zawołał owieczerzę
[ Pobierz całość w formacie PDF ]