[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Na to właśnie czekał Antek, bo skoro jeno drogi opustoszały i ludzie zasiedliprzed wieczerzami, a po wsi rozwiały się zapachy smażonej słoniny,skrzybotyłyżek i ciche pogwary przy miskach, przyprowadził Rocha na Józiną stronę,niepozwalając rozniecać ognia.Stary przegryzł naprędce coś niecoś, pozbierał, co miał swojego, i jął siężegnać z kobietami.Hanka padła mu do nóg, a Józka buchnęła skomlącym,rzewliwympłaczem.- Zostańcie z Bogiem, może się jeszcze zobaczymy! - szeptał łzawo,przyciskającje do piersi a całując po głowinach kiej ten ociec rodzony, ale że Antekprzynaglał, to pobłogosławiwszy jeszcze dzieciom i domowi przeżegnał się iruszył da przełazu pod bróg.- Konie zaczekają u Szymka na Podlesiu, a Mateusz was powiezie. - Muszę jeszcze zajrzeć do kogoś na wsi.Gdzie się spotkamy?.- Przy figurze pod borem, zarno tam pociągniemy.- A dobrze, bo z Grzelą mam jeszcze dużo do pomówienia.I przepadł w mrokach, że nawet kroków nie było słychać.Antek zaprzągł konie, włożył w brykę jakąś ćwiartkę żyta i worekziemniaków,pogadał cosik długo z Witkiem na stronie i rzekł głośno:- Witek, zaprowadz konie do Szymka na Podlesie i wracaj! Rozumiesz?Chłopak jeno błysnął ślepiami, dorwał się koni i ruszył z kopyta tak ostro,jażeAntek za nim krzyknął:- Wolniej, bo mi, jucho, szkapy zmordujesz!Tymczasem zaś Rocho przebrał się chyłkiem do Dominikowej, kaj miałjakieśrzeczy, i zamknął się w alkierzu.Jędrzych pilnował na drodze, Jagusia cięgiem wyzierała w opłotki, a starasiedząc w izbie nasłuchiwała niespokojnie.Wyszło dobre parę pacierzów, nim wyszedł, pogadał jeszcze na stronie zDominikową i zarzuciwszy toboł na plecy chciał iść, ale Jagusia naparła sięponieść za nim choćby do boru.Nie sprzeciwiał się temu i pożegnawszystarąruszyli przez sad na pola.Szli miedzami z wolna, ostrożnie i w milczeniu.Noc była widna i sielnie roziskrzona gwiazdami, pośpione ziemie leżały wcichościach, tylko kajś na wsi ujadał pies.Dosięgali już borów, gdy Rocho przystanął i wziął ją za rękę.- Jaguś! - szepnął dobrotliwie - posłuchaj mnie uważnie.Słuchała pilnie, rozdygotana jakimś złym przeczuciem.Prawił kieby ksiądz na spowiedzi, wypominając jej Antka, wójta i jużnajbarzejJasia! Prosił i zaklinał na wszystkie świętości, by się opamiętała i zaczęła żyćinaczej!Odwróciła zesromaną twarz, oblały ją palące ognie wstydu, a serce spięłosięmęką, ale kiej spomniał Jasia, podniesła hardo głowę.- A cóż to złego z nim wyrabiam, co?Jął wywodzić po swojemu, a przedstawiać łagodnie, na jakie to pokusy siędają ido jakiego to grzechu i zgorszenia może ich zły doprowadzić.Nie słuchała, wzdychając jeno i niesąc się myślami do Jasia, że już samewargilśniące i nabrane krwią szeptały słodko, gorąco i zapamiętale:- Jasiu! Jasiu! - A rozjarzone oczy rwały się gdziesik kieby ptaki radośnierozśpiewane i krążyły nad jego głową najmilejszą.- Dyć bym poszła za nim we wszystek świat! - wyrwało się jej bezwolnie, żeRochozadrżał, spojrzał w jej oczy szeroko otwarte i zamilkł.Na skraju boru pod krzyżem zabielały jakby kapoty.- Kto tam? - wstrzymał się niespokojnie.- Jesteśma! Swoi!- Nogi mi się już plączą, że odpocznę nieco - rzekł rozsiadając między nimi.Jagusia zwaliła toboł i przysiadła nieco z boku, pod krzyżem, w głębokimcieniubrzóz.- %7łebyście ino nie mieli jakich nowych kłopotów.- I.gorsze, że ano idziecie już od nas! - powiedział Antek.- Być może, iż kiedyś powrócę, być może!. - Psiekrwie, żeby człowieka gonić jak tego psa zepsuttego! - buchnąłMateusz.- I za co, mój Boże, za co? - jęknął Grzela.- %7łe chcę prawdy i sprawiedliwości la narodu! - ozwał się uroczyście- Każdemu jest na świecie zle, ale już najgorzej sprawiedliwemu.- Nie martw się, Grzela, przemieni się jeszcze na dobre, przemieni.- Tak se i miarkuję, bo ciężko by pomyśleć, że wszystkie zabiegi na darmo.- Czekaj tatka latka, jak kobyłę wilcy zjedzą! - westchnął Antek, wpatrzonywcienie, kaj mu bielała Jagusina gębusia.- Powiadam wam, że kto chwasty wyrywa i posiewa dobrym ziarnem, tenzbierałbędzie w czas żniwny!- A jak nie obrodzi? Przeciek i to się przygodzi, nie?- Tak, ale każdy sieje z wiarą, że w dwójnasób mu zaplonuje.- Juści, chciałby się to kto mozolić na darmo!Zadumali się głęboko nad tymi rzeczami.Wiater powiał, zaszeleściły nad nimi brzozy, zaszumiał głucho bór i polamiposzedł chrzęstliwy szmer zbóż.Księżyc wypłynął i leciał po niebie, jakbyulicąbiałych chmur postożonych rzędami, drzewa rzuciły cienie przesianeświatłem,lelki cichym, krętym lotem przewijały się nad ich głowami, a jakiś smutekprzejmował serca.Jagusia zapłakała cichuśko, nie wiadomo laczego.- Co ci to, co? - pytał dobrotliwie Rocho gładząc ją po głowie.- A bo to wiem, markotno mi jakoś.Ale i wszystkim było markotno i jakaś żałość rozpierała dusze, że siedzieliosowiali, powiędłymi oczami ogarniając Rocha, któren się im teraz widziałkiejten święty Pański.Siedział pod krzyżem, z którego ciężko obwisły Chrystusjakbybłogosławił okrwawionymi ręcami jego siwej, umęczonej głowie, on zaś jąłmówićgłosem pełnym dufności:- A o mnie się nie trwóżcie, kruszynam tylko, jedno zdzbło z bujnego pola,wezmąmię i zagubią, to i cóż, kiedy takich zostanie jeszcze wiela i każden taksamogotów dać żywot dla sprawy.A przyjdzie pora, że jawi się ich tysiące,przyjdąz miast, przyjdą z chałup, przyjdą ze dworów i tym ciągiem nieprzerwanympołożągłowy swoje, dadzą krew swoją i padną jeden za drugim, stożąc się jak tekamienie, aż póki się z nich nie wyniesie ów święty, utęskniony Kościół.Amówię wam, że stanie i trwał będzie po wiek wieków, i już go żadna zła mocnieprzezwycięży, bo wyrośnie z ochfiarnej krwie i miłowania.I opowiadał szeroko, jak to ni jedna kropla krwi, ni łza jedna, ni żadenwysiłeknie przepada na darmo, jak to ciągiem, kieby te zboża na ziemi nawożonej,rodząsię nowe brońce, nowe siły, nowe ochfiary, aż nadejdzie ów dzień święty,dzieńzmartwychwstania, dzień prawdy i sprawiedliwości la całego narodu.Mówił gorąco, a chwilami tak górnie, że nie sposób było wyrozumiećwszystkiego, ale przejął ich święty ogień, serca sprężyły się uniesieniem i taką wiarą,mocąi pragnieniem, jaże Antek zawołał:- Jezu.prowadzcie jeno.a choćby na śmierć pódę, pódę.- Wszystkie pójdziemy, a co stanie na zawadzie - stratujem!- A kto się nam sprzeciwi, kto nas przemoże? Niech jeno sprobuje
[ Pobierz całość w formacie PDF ]