[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Konował spojrzał na mnie, jakbym powinien wiedzieć o tym już całe lata temu.- Nie miałem pojęcia, szefie.Po raz pierwszy słyszę o czymś ta­kim.- Chociaż zawsze podejrzewałem, że Wujek Doj może być zdolny do czegoś jeszcze, a nie tylko do wymachiwania mieczem.W rzeczywi­stości jego zdolności szermiercze zawsze wydawały mi się poniekąd wspomagane magicznie.W jaki sposób facet mógłby przeprowadzić coś takiego jak ów atak na Kłamców pod Charandaprash i nie ulec przy tym choćby samej masie swoich przeciwników?Nie wiedziałem, dlaczego to robię, ale powiedziałem Pani:- Moja żona nie zginęła.Kłamcy nawet jej nie drasnęli, kiedy napadli na nasze mieszkanie.Thai Dei, Doj i jacyś kuzyni zabrali ją, a potem powiedzieli mi, że nie żyje.Przekonali także ją, że byłem już martwy, gdy wywozili ją z powrotem na bagna.Teraz trzymają ją zamkniętą w świątyni, gdzie nie sprawi im wstydu tym, że jest w ciąży.Doj i Gota nie chcą, byśmy byli razem.Zgodzili się na nasz ślub tylko dlatego, że rodzice Goty nalegali.- Sarie, jej rodzina i Nyueng Bao nie stanowili nigdy przedmiotu moich rozmów z Panią.Zresztą w ogóle nigdy dużo z nią nie rozmawiałem na żadne tematy, wyjąwszy materiały, których potrzebowałem do Kronik, albo jej tekst, w miejscach gdzie domagał się wyjaśnień.Ponownie sprawdziła stan Wyjca, jednocześnie przysłuchując się mo­jej paplaninie.Zaproponowała:- Opowiedz mi wszystko na ten temat.Zawsze miałam wrażenie, że coś się tu dzieje.Czyżby? Słusznie.Ona i wszyscy, którzy byli wystarczająco sprytni, nie dawali się karmić fałszywym gównem.Konował podszedł do drzwi i wystawił głowę na zewnątrz.Potem spojrzał znowu do środka.- Hej, dlaczego nie powiedziałeś, że przestało padać? Być może uda­łoby mi się skłonić tych dupków, by ruszali się trochę szybciej.- Wy­szedł na dwór.Poczułem lekki przypływ współczucia dla niego.Wyglą­dał na jeszcze bardziej wykończonego, niż sam się czułem.Powiedziałem:- Wszystko mu opowiedziałem.- On nie zawsze słucha.Opowiedz mi o Nyueng Bao.Opowiedziałem.Pani słuchała.Zadawała przenikliwe, nieprzyjemne pytania.Od czasu do czasu odpłacałem jej tym samym, kiedy docierali­śmy do kwestii, które mnie interesowały.Powiedziała wreszcie:- Chciałabym również usłyszeć o twoich snach.- One są zupełnie inne niż twoje.Tak mi się zdaje.- Wiem.Te różnice mogą się okazać bardzo znaczące.Rozmawialiśmy przez długi czas.Ale nie dość długo dla mnie, który musiałem wyruszyć w drogę do Bramy Cienia i nieść ten cholerny sztandar.76.Zaczynało już powoli brakować koni.Większość tych, które nie zo­stały zjedzone, pozabijały zeszłej nocy cienie.I teraz były właśnie spo­żywane.Skończyło się na tym, że musiałem pożyczyć wierzchowca Pani.Konował nie powiedział ani słowa.Nie musiał.Gdzieś w dalszej drodze zapewne za to zapłacę.Thai Dei znalazł się za moimi plecami.Ogier Pani, który przyzwy­czaił się do tego, że nosi na grzbiecie jedynie jej niewiele ponad sto funtów, a dodatkowo tylko od czasu do czasu zbroję, spojrzał na mnie złym okiem i szarpnął łbem do tyłu.Zapewniłem go więc:- To tylko krótka przejażdżka.Obiecuję.Stara Dywizja i część oddziałów Pani przeniesiona została do obozu w pobliżu Bramy Cienia.Kiedy dojechaliśmy, na jego obszarze niemal można było wyczuć panujące napięcie.Wiele twarzy trudno byłoby na­zwać przyjaznymi.To byli ludzie, którzy zostali z Kompanią, ponieważ ich szansę na przeżycie były w tym przypadku większe niż bez nas.Jed­nak zmierzch nie był już daleko, nikt więc nie miał zamiaru wywoływać awantur.Postanowiłem nie mówić nikomu, po co przywiozłem sztandar.Wieści roznosiły się szybko.Bracia z Kompanii pojawili się, aby stwierdzić, czy nie dzieje się coś szczególnego.Wpadałem na ludzi, któ­rych nie widziałem od miesięcy.Czasami nawet na takich, których nie widziałem od czasu wyjazdu z Taglios.Do diabła, zanim tu przyjecha­łem, już od lat nie widziałem Bubba-do.Ten człowiek był urodzonym skromnisiem.Pojawili się Sindawe i Isi.Uznali, że musi się gotować coś wielkie­go, skoro wylazłem z mojej dziury.Teraz już rozumiałem, w jaki sposób mogli dojść do tak dziwacznych wniosków.Przez długi czas moje zaję­cie trzymało mnie blisko Kopcia.Zmaterializował się Ochiba.On i dwaj pozostali Nar dowodzili przy Bramie Cienia.Większość wyższych dowódców tagliańskich zdezerte­rowała.Respektowali swoje zobowiązania względem Księcia.Podejrze­wałem, że pożałują, iż wybrali drogę honoru.Jeżeli już się to nie stało ostatniej nocy.Sindawe chwycił wodze mojego ogiera.Thai Dei i ja zsiedliśmy z jego grzbietu.Wszyscy najwyraźniej oczekiwali, że coś powiem.Wzruszy­łem tylko ramionami.Odsunąłem materię spodni od oparzonych ud.Jazda konna wcale mi nie posłużyła.Dokładnie jak przewidywałem.- Nie pytajcie mnie, dlaczego tutaj jestem.Stary kazał mi przyje­chać.A więc jestem.Dlaczego, to pozostaje jednak jego tajemnicą.- A więc nic nowego? - zapytał Wielki Kubeł.- Nawet gdyby on kiedykolwiek powiedział prawdę, i tak nikt by mu nie uwierzył.Rozejrzałem się dookoła.Ziemia tu była znacznie bardziej ubita niż na drodze, którą jechałem.Również znacznie bardziej sucha.Większość schronów znajdowała się jednak na powierzchni ziemi.Nazwać obóz nędznym i brudnym znaczyłoby użyć niewłaściwego słowa.Zobaczy­łem godła i proporce batalionów, które jeszcze rok temu odnawiane były dla ich blasku i poloru.Zapytałem:- Czy morale jest naprawdę tak kiepskie?- Tutaj właściwie już go nie ma.- Z tego, co słyszałem, Nowa Dywizja ostatniej nocy odniosła mniej­sze straty niż którakolwiek z pozostałych.Sindawe zauważył:- Przez większość swego życia jesteś w tym interesie, Chorąży.Wiesz, że stan morale niewiele ma wspólnego z faktyczną sytuacją.Ra­czej chodzi o to, jak ta sytuacja jest przez ludzi postrzegana.Dokładnie tak.Ludzie chcą wierzyć w to, w co chcą wierzyć, dobro, zło czy rzeczy obojętne, i nie mieszają ich z faktami.Powiedziałem:- Być może nie powinniśmy wspominać tego tym chłopcom, ale sądzą, że Stary chce, abyśmy wkrótce ruszyli na południe.Kubeł popatrzył na niezachęcający stok wzgórza.- Jaja sobie robisz.- Nie uwierzyłeś mu, kiedy powiedział, że tam właśnie się udaje­my? Nigdy nie czynił tajemnicy z tego, że zmierzamy do Khatovaru.Właśnie tym się zajmowaliśmy, od czasu gdy opuściliśmy Krainę Kur­hanów.- Zdawało się, jakby to było pół życia temu.Zanim on choćby zaciągnął się do nas.Isi ponuro zauważył:- Nie sądzę, żebyś znalazł tutaj kogokolwiek, kto naprawdę wierzył­by, że dojdziemy tak daleko.- A on nie był z Kompanią nawet tak długo jak Kubeł.Isi nie przesadzał.Nie przypuszczam, by ktoś prócz Starego kiedy­kolwiek wierzył w Khatovar [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • swpc.opx.pl
  •