[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.– Skończmy przed deszczem – zaproponował rajca.Jego stronnicy w tłumie parsknęli głośnym śmiechem.– Oczywiście przeciąganie sprawy mogłoby dostarczyć większej rozrywki – ciągnął Orr.– Jedna rana tu, druga tam.Czy mam go pociąć na kawałki stopniowo? – Udał trwogę, słysząc liczne głosy zachęty.– Jesteście zbyt krwiożerczy, przyjaciele! Czy po zapadnięciu zmroku damy mają tańczyć na śliskich kamieniach? Nie możemy też zapominać o naszej gospodyni.– Gdzie podziała się Simtal? Jego wyobraźnia szybko znalazła odpowiedź na to pytanie.Zmarszczył brwi.– Nie, zrobię to szybko – dokończył zimno.Rajca wydobył miecz i zapiął skórzane pasy rękawicy na zdobnej rękojeści za koszem.Przyjrzał się twarzom obecnych.Nawet w tej chwili liczył na to, że czymś się zdradzą.Miał przyjaciół, którzy w rzeczywistości byli wrogami, i wrogów, którzy woleliby zostać przyjaciółmi.Gra będzie toczyła się dalej, lecz ten moment mógł mieć przełomowe znaczenie.Później przypomni sobie wyraz każdej twarzy i przemyśli dokładnie to co w nich zobaczył.Turban Orr zajął pozycję.Jego przeciwnik stał w odległości dziesięciu stóp.Obie dłonie skrywał pod płaszczem.Wydawał się spokojny, niemal znudzony.– Co to ma znaczyć? – zapytał Orr.– Gdzie masz broń?– Jestem gotowy – odparł Rallick.Baruk stanął nieco z boku, w równej odległości od obu przeciwników.Twarz miał pobladłą, jakby nagle źle się poczuł.– Czy sekundanci mają jakieś uwagi? – zapytał słabym głosem.Rake milczał.Estraysian D’Arle odchrząknął.– Niniejszym oznajmiam, że jestem przeciwny temu pojedynkowi, który uważam za tani i w złym guście.– Spojrzał na Turbana Orra.– Los naszego czcigodnego rajcy jest mi w najlepszym razie obojętny.Gdyby zginął – przeniósł spojrzenie na Rallicka – dom D’ Arle’ów nie poprzysięgnie zemsty.Nie musisz się tego obawiać, panie.Rallick pokłonił się.Turban Orr zacisnął rozciągnięte w uśmiechu usta.Obiecał sobie, że ten sukinsyn za to zapłaci.Przykucnął, gotowy rzucić się do ataku, gdy tylko pojedynek się zacznie.– Usłyszano cię, Estraysianie D’Arle – oznajmił Baruk.Uniósł chusteczkę, a potem ją wypuścił.Turban Orr skoczył naprzód jednym, płynnym ruchem, tak szybko, że wyciągnął broń przed siebie, nim jeszcze chusteczka upadła na kamienie tarasu.Dostrzegł, że lewa ręka przeciwnika przemknęła pod jego mieczem, a potem uderzyła w górę.Błysnął krótki, zakrzywiony nóż.Cios był błyskawiczny, lecz Orr zdołał go sparować.Cofnął szybko broń i skierował ją w środek tułowia rywala.Nawet nie zdążył zauważyć drugiego noża.Rallick obrócił się bokiem i sztylet, który trzymał w prawej dłoni, odbił miecz Turbana Orra.Potem skrytobójca przeszedł do ataku.Lewą dłonią zatoczył wysoki łuk i zatopił nóż w szyi rajcy.Drugi sztylet wbił mu w pierś.Orr zatoczył się na bok.Jego miecz upadł z grzechotem na kamienie.Rajca złapał się za krwawiącą ranę w szyi, był to jednak tylko odruch, gdyż zabił go już cios w serce.Osunął się na ziemię.Rallick cofnął się.Noże zniknęły pod jego płaszczem.– Tysiąc innych śmierci – wyszeptał tak cicho, że dosłyszeli go tylko Baruk i Rake – nie przyniosłoby mi satysfakcji.Zadowolę się jednak tą.Barok podszedł bliżej.Chciał coś powiedzieć, lecz Rake przerwał mu ruchem dłoni.Alchemik odwrócił się i zobaczył, że zbliża się Estraysian D’Arle.Rajca przeszył Rallicka złowieszczym spojrzeniem.– Biorąc pod uwagę twój styl, mógłbym podejrzewać, że byliśmy przed chwilą świadkami skrytobójstwa – zaczął.– Oczywiście nawet Gildia Skrytobójców nie mogłaby być tak bezczelna, by dopuścić się publicznego morderstwa.Dlatego nie mam innego wyboru, jak zachować te podejrzenia dla siebie.To by było wszystko.Do widzenia, panowie.Odwrócił się błyskawicznie i odszedł.– Mam wrażenie, że walka była raczej nierówna – zauważył Rake, zwracając zamaskowane oblicze w stronę Rallicka.Ciało Turbana Ona otoczył tłum gapiów.Słychać było zatrwożone głosy.Baruk przyjrzał się twarzy skrytobójcy, na której malował się wyraz chłodnej satysfakcji.– Zrobione, Rallick.Wracaj do domu.Podeszła do nich wysoka, pulchna kobieta w jaskrawozielonej, wyszywanej złotą nicią szacie.Zdjęła maskę i uśmiechnęła się szeroko do Baruka.– Witaj – powiedziała.– Ciekawe czasy, tak?U jej boku stał osobisty sługa.W rękach trzymał wyłożoną serwetą tacę, na której leżała fajka wodna.Rallick cofnął się, pokłonił lekko i odszedł.Baruk westchnął.– Witaj, Derudan.Pozwól, że przedstawię ci pana Anomandera Rake’a.Panie, czarownica Derudan.– Wybacz, że jestem w masce – rzucił Rake.– Lepiej, żebym jej nie zdejmował.Z nosa Derudan buchnął dym.– Moi współbracia podzielają mój narastający niepokój, tak? Czujemy nadciągającą burzę i choć Baruk ciągle nas uspokaja, nie czujemy się bezpiecznie, tak?– Jeśli okaże się to konieczne, osobiście zajmę się tą sprawą – zapewnił ją Rake.– Nie sądzę jednak, by największym niebezpieczeństwem było to, które zbliża się teraz do miejskich murów.To tylko podejrzenie, czarownico, nic więcej.– Chętnie dowiedzielibyśmy się czegoś więcej o tych twoich podejrzeniach, Rake – zasugerował Baruk.Tiste Andii zawahał się.Po chwili potrząsnął głową.– To nie byłoby rozsądne.Ten temat jest obecnie zbyt drażliwy, by go poruszać.Na razie jednak zostanę tu, z wami.Baruk warknął gniewnie, lecz Derudan uspokoiła go niedbałym skinieniem dłoni.– Koteria Torrud nie jest przyzwyczajona do bezradności, tak? Niebezpieczeństw jest jednak wystarczająco wiele i każde z nich może się okazać zmyłką, tak? Cesarzowa jest sprytna.Zapewniam, że ja ci ufam, panie.– Uśmiechnęła się do Baruka.– Musimy porozmawiać na osobności, alchemiku – dodała, wsuwając mu rękę pod ramię.Rake pokłonił się jej.– Cieszę się, że miałem przyjemność cię poznać, czarownico.Derudan i Baruk oddalili się.Sługa podążał tuż za kobietą.Kruppe przechwycił po drodze sługę niosącego apetycznie wyglądające smakołyki.Złapał na oślep w obie ręce jakieś kąski, po czym odwrócił się, żeby wznowić rozmowę z Crokusem.Znieruchomiał.Chłopaka nigdzie nie było widać.Na tarasie wciąż kłębił się tłum.Niektórzy goście byli zatrwożeni, lecz większość sprawiała wrażenie po prostu zdezorientowanych.Gdzie jest pani Simtal? – pytali
[ Pobierz całość w formacie PDF ]