[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Jak sądzisz, dlaczego obsadziłem statek własnymi ludźmi pod komendą Mummiusza, by posłać go po ciebie? Rozesłałem gońców, by szukali kapitana w Puteoli i Neapolis, ale bez skutku.Są zresztą dowody na to, że Lucjusz wysłał Furią w kilka rejsów, o których nic bliższego nie wiadomo.– Jakich jeszcze papierów brakuje? – spytałem.– Zapisów dokumentujących najróżniejsze wydatki.Nie wiem, co tu było wcześniej, więc nie potrafię powiedzieć dokładnie, czego teraz brakuje.– A więc to, o czym mówię, jest prawdopodobne? Lucjusz mógł prowadzić tajne interesy bez twojej wiedzy.Zdradzieckie interesy.Krassus nie odpowiedział od razu, ale zgodził się ze mną.– I ktoś oprócz nas wiedział o nich, ponieważ usiłował ukryć dowody: zatopił towar i kosztowności, starł krew z narzędzia zbrodni.Ta sama osoba, która musiała skraść obciążające dokumenty.Czyż nie jest bardziej prawdopodobne, że ta osoba jest odpowiedzialna za śmierć Lucjusza Licyniusza niż dwaj nieszkodliwi niewolnicy, którym nagle zachciało się zbiec do Spartakusa?– Udowodnij to! – rzekł Krassus, odwracając się do mnie plecami.– A jeśli nie potrafię?– Masz jeszcze dzień i noc na dokończenie zadania.– A jeśli mi się nie uda?– Sprawiedliwości stanie się zadość.Odwet będzie szybki i straszliwy.Zapowiedziałem to na pogrzebie i mam zamiar tego dopełnić.– Ależ, Marku Krassusie.Śmierć dziewięćdziesięciu dziewięciu niewolników bez żadnego celu.– Wszystko, co robię, ma cel – odparł powoli, akcentując każde słowo.– Tak, wiem.Pochyliłem głowę pokonany.Usiłowałem wymyślić jakiś ostateczny argument.Krassus podszedł do okna i spojrzał na snujących się po dziedzińcu gości.– Ten mały niewolnik.Meto?.biega wkoło, ogłaszając rozpoczęcie stypy – rzekł cicho.– Czas zamienić nasze czarne szaty na białe.Przepraszam, Gordianusie, ale pójdę teraz do siebie, by się przebrać.– Jeszcze ostatnie słowo, Marku Krassusie.Jeśli to, co zamierzyłeś, nastąpi, proszę, byś uwzględnił uczciwość niewolnika Apoloniusza.Mógł przecież zataić odkrycie srebra.– Po co, skoro jutro ma zginąć? Srebro nie ma dla niego wartości.– Mimo to może znalazłbyś sposób, by go ułaskawić.i małego Metona.– Żaden z nich nie dokonał niczego szczególnego.– Ale mógłbyś okazać miłosierdzie.– Rzym nie jest w nastroju do miłosierdzia, Gordianusie.Myślę, że powinieneś już pójść.Kiedy wychodziłem, Krassus stał nieporuszenie ze splecionymi dłońmi i wyprostowany, wpatrzony w coś za oknem.Tuż przedtem, zanim przeszedłem przez próg, zobaczyłem, że odwraca się i spogląda na kupkę srebrnych monet, które rzuciłem na stół.Oczy mu zalśniły, a kącik ust zadrgał i zaczął się wykrzywiać w coś, co mogło być uśmiechem.Atrium znów było pełne gości.Niektórzy jeszcze ubrani byli na czarno, inni już zdążyli się przebrać w białe tuniki na stypę.Przecisnąłem się przez ciżbę, wszedłem po schodach na piętro i podążyłem do siebie.Korytarz był cichy i pusty, a drzwi do pokoju lekko uchylone.Kiedy się zbliżyłem, usłyszałem dochodzące stamtąd dziwne odgłosy.Przystanąłem, starając się odgadnąć ich znaczenie.Brzmiały jak jęki bólu jakiegoś małego zwierzęcia albo bełkot idioty z wyciętym językiem.Pierwszą moją myślą było, że to Iaia próbuje swych magicznych sztuczek, i ostrożnie ruszyłem naprzód.Zajrzałem przez wąską szczelinę i zobaczyłem Ekona.Siedział przed lustrem, wykrzywiając twarz, i wydawał serie dziwnych dźwięków.Przerwał, przyjrzał się swemu odbiciu i zaczął jeszcze raz.Eko próbował mówić.Cofnąłem się na palcach.Odetchnąłem głęboko.Odszedłem bezszelestnie do połowy korytarza i uderzyłem łokciem o ścianę, by mógł mnie usłyszeć, po czym ruszyłem naprzód.Eko już nie siedział przed lustrem, ale sztywno wyprostowany na swoim łóżku.Spojrzał na mnie, gdy wszedłem, i uśmiechnął się łobuzersko, ale zmarszczył brwi i szybko odwrócił twarz ku oknu.Widziałem, jak przełyka ślinę i dotyka gardła, jakby go bolało.– Czy ludzie Krassusa zastąpili was na przystani? – spytałem.Skinął głową.– To dobrze.Popatrz, na łóżkach leżą białe tuniki dla nas.Myślę, że uczta będzie wystawna.Eko znów skinął głową i wyjrzał przez okno.Oczy miał wilgotne i lśniące.Zagryzł wargi, zamrugał i westchnął.Coś mokrego błysnęło na jego policzku, ale szybko go otarł.ROZDZIAŁ XIXUcztę przygotowano w trzech dużych, połączonych pokojach we wschodnim skrzydle domu, z widokiem na zatokę
[ Pobierz całość w formacie PDF ]