[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Patrząc na znikające wybrzeże półwyspu, Will czuł się po trosze jak dezerter, ale tuż po wejściu do tunelu Malinta uznał, że postąpił słusznie.Na wysokich szczeblach dojrzewał kryzys.Prezy­dent Quezon zaczynał okazywać rozczarowanie, ponieważ Wa­szyngton nie potrafił przyjść mu z odsieczą.- Słyszałem, że ma zamiar wyjść z nerwów - powiedział Willowi komandor floty - ale zdaje się, że Mac o tym nie wie.Wkrótce nadeszły z Bataanu niepokojące wieści.Pozycje obron­ne Wainwrighta w poprzek półwyspu - linia Abucay - jeszcze się trzymały, ale nacisk nieprzyjaciela potężniał.Po czym, 24 stycznia, nadeszła wiadomość, że pułk japoński dokonał czynu nieprawdo­podobnego: wspiął się na górę Natib, wciągnął małe działka artylerii górskiej i wyszedł teraz na tyły linii amerykańskich.Linię Abucay obiegły pogłoski o przełamaniu obrony.Obrońcy przeszli do desperackiego kontrnatarcia, ale już po południu stało się oczywiste, że ich położenie jest beznadziejne.O zmierzchu zaczął się odwrót i wkrótce szosa wiodąca na tyły została zatłoczona autobusami i pieszymi.Ponieważ nie świecił księżyc, Japończycy, którzy zdołali się przedrzeć - mniej więcej takiego wzrostu jak Filipińczycy, z łatwością dołączyli do tej smutnej rejterady i niedostrzeżeni szli na południe.Szczęśliwie nad tym zdyscyplinowanym rozgardiaszem nie zapanowała histeria.Modlono się przede wszys­tkim, żeby na drogę nie spadły pociski.MacArthur pisał na Corregidorze radiogram do Marshalla.Utracił 35 procent wszystkich swych wojsk i wycofywał się za linię Pilar-Bagac, autostrady będącej w istocie kamiennym gościńcem.„Wybrałem tę pozycję osobiście i przygotowałem ją.Jest silna".Następne dwadzieścia cztery godziny mogły przesądzić o przyszłoś­ci Bataanu i Lotnictwa Stanów Zjednoczonych Dalekiego Wschodu.4.Malaje, 31 stycznia 1942Tsuji przechodził od oddziału do oddziału zachęcając żołnierzy do walki własnym przykładem a nie groźbami.Obydwaj z Shogiem wystawiali się na ogień nieprzyjaciela tak, jakby byli kuloodporni.To podrywało żołnierzy do czynów wręcz bohaterskich.Wszystko teraz zdawało się działać na korzyść Tsujiego.Myślał jasno i opracował taktykę operacyjną, która zapewniała szybkie postępy.Posługiwał się już nowym hasłem: Tempo! Tempo! Tempo! Mimo iż przeciwnik miał nad Japończykami dwukrotną przewagę liczebną, Tsuji naciskał na miejscowych dowódców, by nie umac­niali zdobytych terenów, nie przegrupowywali oddziałów, ani nie czekali na dowóz zaopatrzenia.Yamashita był na tyle roztropny, że popuścił Tsujiemu cugli.Najeźdźcy parli naprzód głównymi droga­mi Malajów, jadąc tysiącami rowerów.Nie powstrzymywało ich nic.Napotkawszy zburzone mosty, brali rowery na ramiona i przełazili rzeki w bród.Na głębszej wodzie przechodzili po chwiejnych kładkach, podtrzymywanych ramionami nierównych wzrostem saperów.Stwierdziwszy, że dętki rowerowe pękają od piekielnego żaru, Tsuji kazał jechać po brukowanych drogach na obręczach.Grze­chotały głośno jak czołgi i przerażały obrońców.Przypuszczalnie jedynym człowiekiem, którego w ogóle nie zdumiewało tempo japońskiego najazdu, był sam Tsuji.Tego „boga działań" nigdy nie zaskakiwało powodzenie, porażka - zawsze.Pod koniec stycznia niedobitki sił brytyjskich zepchnięto na sam cypel półwyspu.O północy trzydziestego pierwszego, po grobli szerokości siedemdziesięciu stóp łączącej półwysep z wyspą Singapur, przeszła większość z nich.Po świcie, przy pisku kobz, dziewięćdziesię­ciu żołnierzy, szczątki Batalionu z Argyll, raźno wmaszerowały na most.Pochód zamykał ich dowódca, ostatni człowiek, jaki opuszczał Malaje.Oddziały dywersyjne zakładały pod groblę ładunki wybucho­we.O godzinie ósmej rano rozległ się głuchy grzmot, i gdy dym opadł, świadkowie ujrzeli wodę wdzierającą się w szeroką wyrwę.„Twierdza Singapur" została skutecznie odcięta od Japońców.Wyspa rozciągała się na długości dwudziestu sześciu mil ze wschodu na zachód i szerokości czternastu z północy na południe.Większość ludności stłoczono w mieście wzniesionym na jej krańcu południowym.Istniało tam kilka rozrzuconych miasteczek, ale pozostałe tereny obsadzono plantacjami kauczuku lub zarastała je dżungla.Generał Percival postanowił umieścić swoje stanowisko na plaży.Na papierze miał przewagę.Japończycy mieli jedynie trzydzieści tysięcy żołnierzy (sądził, że dwa razy tyle), on zaś miał osiemdziesiąt pięć tysięcy.Spośród nich piętnaście tysięcy jeszcze nie wąchało prochu, a wielu pozostałych nie przeszło solidnego przeszkolenia i było marnie uzbrojonych.Ale Japońce poniosą straszliwe straty przy każdej pró­bie ataku poprzez cieśninę Jahore.Yamashita wybrał na swoją kwaterę Zielony Pałac, wysoki, ceglany i pokryty dachówką gmach z widokiem na groblę wiodącą przez cieśninę Jahore.Punkt dowodzenia umieszczono na szczycie pięciopiętrowej wieży obserwacyjnej, co dawało Japończykom perspektywę strategicznego wglądu w północne wybrzeże wyspySingapur.Gdy jeden z oficerów zaprotestował mówiąc, iż będą łatwym celem, Tsuji odparł: - Brytyjczycy nigdy nie zdobędą się na tyle wyobraźni, by pomyśleć, żeśmy aż tak głupi, żeby to zrobić.Yamashita zaśmiał się.- Jestem pewien, że ostrzał tak pięknego budynku nie leży w zwyczaju Brytyjczyków.Umocniony tym zdaniem Tsuji przesiedział całą noc, podtrzy­mując przytomność umysłu filiżankami herbaty parzonej przez Shoga, i opracowując plan, który miał doszczętnie wytrącić flegmatycznych Brytyjczyków z równowagi.Domyślał się, że za wszelką cenę będą bronili plaż.Dlatego plan powinien być nie tylko nietypowy, ale przeprowadzony bez względu na straty.Zwycięstwo można osiągnąć w ciągu dwu pierwszych dni, albo ponieść całkowitą klęskę.Shogo był tego samego zdania.Po licznych obrachunkach, Tsuji postanowił co następuje:- Przystąpimy do głównego ataku siłami dwu dywizji, po prawej stronie grobli.Nocą.Wczesnym rankiem Tsuji przedstawił swój plan.Yamashita zatwierdził go skinieniem głowy.- Powodzenie - powiedział Tsuji - zależy od zachowania ścisłej tajemnicy.Wszyscy mieszkańcy pasa szerokości dwunastu mil od cieśniny mają być ewakuowani, a w tym czasie obie dywizje szturmowe zajmą pozycje.Yamashita wezwał czterdziestu młodszych i wyższych oficerów na odprawę do pobliskiej plantacji kauczuku.Tsuji wraz z Shogiem trzymali straż, gdy generał czytał rozkazy dotyczące ataku.Był z podniecenia aż zarumieniony.Do manierek nalewano kikumasamune, ceremonialne wino.Wypili toast: - Możemy tu zginąć, ale to miejsce będzie nasze!5.Podniecony przed bitwą Will wsiadł do szalupy.Znowu kierowa­no go z Corregidoru na Bataan, gdzie powstały dwie świeże linie obrony.Raz jeszcze podzielono półwysep między dwu dowódców, przy czym Wainwright utrzymywał jego połowę zachodnią, Parker zaś wschodnią.Will wysiadł na cyplu Bataanu, w miasteczku Mariveles.Czekał tam nań marynarz w poobijanym samochodzie i powiózł w górę wschodniego wybrzeża.Podniósł Willa na duchu widok ocalałych z rozgromionej linii Abucay, już wypoczętych i zdolnych do walki.Potem zawieziono go z powrotem do Mariveles a stamtąd na zachodni brzeg półwyspu.Wainwright rozmawiał z kilkoma oficerami.Wychudł jeszcze bardziej niż przedtem, ale wzrok zachował bystry i przenikliwy.Spojrzał z uśmiechem.- Rad jestem, że znów pana widzę, kapitanie.Jak się pan tylko rozpakuje, proszę przyjść do mojej przyczepy.Następnego ranka Will jechał przed siebie z generałem i jego doradcą [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • swpc.opx.pl
  •