[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.— Interesujące.— Tak.Istnieje swego rodzaju bóg, Konowale.Jest zaprzeczeniem wszystkiego.Kończy każdą historię.Jego głód jest nienasycony.Wszechświat sam osunie się w jego gardziel.— Śmierć?— Nie chcę umierać, Konowale.Wszystko, czym jestem, kurczy się przed niesprawiedliwością śmierci.Wszystko, czym jestem, byłam i prawdopodobnie będę, jest kształtowane pragnieniem uniknięcia końca mnie samej.— Zaśmiała się cicho, lecz był to objaw histerii.Wskazała cienie czające się w dole.— Budowałam świat, w którym miałam być bezpieczna.A teraz czeka mnie śmierć w kamiennym kącie mojej cytadeli.Zbliżał się koniec marzeń.Także nie potrafiłem wyobrazić sobie świata beze mnie.Moje wewnętrzne ja było zhańbione.I nadal jest takie.Nie ma problemów z wyobrażeniem sobie kogoś ogarniętego obsesją ucieczki przed śmiercią.— Rozumiem.— Może.Wszyscy jesteśmy równi przy ciemnej bramie, nieprawdaż? Wszystkich nas przykryje piasek.Życie jest krótkim okrzykiem wyrwanym z paszczy wieczności.Ale wydaje się to takie cholernie nie w porządku!Przyszedł mi na myśl Stary Ojciec Drzewo.On.zginąłby w czasie.Tak.Śmierć jest nienasycona i okrutna.— Zastanowiłeś się? — zapytała.— Chyba tak.Nie jestem jasnowidzem, ale dojrzałem drogi, którymi nie chcę kroczyć.— Tak.Jesteś wolny, Konowale.Możesz odejść.Szok.Nogi ugięły się pode mną.Nie dowierzałem własnym uszom.— Co powiedziałaś?— Jesteś wolny.Brama Wieży jest otwarta.Musisz tylko przez nią przejść.Ale możesz też zostać i wziąć udział w bitwie, która dotyczy nas wszystkich.Było już naprawdę ciemno.Ze wschodu zbliżał się szwadron oświetlony pochodniami.Najwyraźniej ich celem była Wieża.Uczepiłem się czegoś, co nie miało sensu.— Tak, Pani Uroku jeszcze raz jest w stanie wojny ze swym mężem — powiedziała.— Ta bitwa może oznaczać tylko jedno: zwycięstwo lub klęskę.Nie ma kompromisu.Widzisz powracających Schwytanych.Armie wschodu maszerują ku Krainie Kurhanów.Ci, którzy oblegali Równinę, zostali odesłani do garnizonów dalej na wschód.Twojemu głuchemu dziecku nie grozi żadne niebezpieczeństwo, dopóki samo nie przyjdzie go szukać.To rozejm.Może wieczny.— Uśmiechnęła się słabo.— Jeśli nie będzie Pani, Biała Róża nie będzie miała z kim walczyć.Zostawiła mnie kompletnie zmieszanego i poszła powitać swych mistrzów.Dywany wyłoniły się z ciemności i opadły jak jesienne liście.Przysunąłem się trochę bliżej, lecz mój osobisty Strażnik upomniał mnie, że moja zażyłość z Panią nie była wystarczająco bliska, by dawała mi prawo do podsłuchiwania.Pomocny wiatr ochłodził się.Zastanawiałem się, czy nie jest to jesień nas wszystkich.40.POSTANOWIENIENigdy niczego nie żądała.Nawet jej aluzje były tak delikatne, że w zasadzie wszystko zależało ode mnie.Dwa dni po naszym wieczornym spotkaniu na dachu zapytałem pułkownika, czy mógłbym zobaczyć się z Panią.Powiedział, że dowie się.Myślę, że takie otrzymał instrukcje.Minął kolejny dzień, zanim przyszedł powiedzieć, że Pani ma dla mnie czas.Zamknąłem kałamarz, wytarłem pióro i wstałem.— Dziękuję.— Rzucił mi dziwne spojrzenie.— Czy coś się stało? — zapytałem.— Nie, tylko.Zrozumiałem.— Ja też nie wiem.Jestem pewien, że ma dla mnie jakieś specjalne zadanie.Pułkownik rozchmurzył się.To akurat był w stanie pojąć.I znów zwykła procedura.Tym razem wszedłem do jej twierdzy, gdy stała przy oknie wychodzącym na smutny, mokry świat.Szary deszcz, mętna brązowa woda i drzewa osuwające się z wysokiego brzegu rzeki.Chłód i nędza wyzierające z tej scenerii, a nawet zapachy od razu wydały mi się znajome.— Wielka Tragiczna Rzeka — powiedziała Pani.— W całej okazałości.Ale zawsze tak wylewa, prawda? — Przywołała mnie gestem.Podszedłem.Na wielkim stole ułożono miniaturę Krainy Kurhanów.Była to tak wierna kopia, że prawie spodziewałem się ujrzeć małych Strażników, krzątających się na dziedzińcu koszar.— Widzisz? — zapytała.— Nie.Chociaż byłem tam dwa razy, zapoznałem się tylko z miastem i koszarami.Co powinienem widzieć?— Rzekę.Twój przyjaciel Kruk najwyraźniej odgadł jej znaczenie.—Powiodła delikatnym palcem na wschód, zgodnie z biegiem rzeki, która zakręcała ku krawędzi, na której obozowaliśmy.— W czasie mojego triumfu w Jałowcu rzeka płynęła tędy.Rok później pogoda się zmieniła.Rzeka wciąż wylewała i popłynęła tędy.Dzisiaj pochłania ten brzeg.Zbadałam go osobiście.Jest całkowicie piaszczysty, bez kamiennego szkieletu.Kiedy już się obsunie, rzeka wedrze się do Krainy Kurhanów.Nawet zaklęcia Białej Róży nie powstrzymają jej przed otwarciem Wielkiego Kurhanu.Prąd porwie fetysze, a tym samym ułatwi mojemu mężowi wydostanie się.— Nie ma obrony przed Naturą — westchnąłem.— Jest.Jeśli ktoś potrafi przewidzieć, co knuje.Lecz Biała Róża nie potrafiła.Ani ja kiedy próbowałam mocniej go związać.A teraz jest już za późno.Cóż.Chciałeś ze mną rozmawiać?— Tak.Muszę opuścić Wieżę.— Nie musiałeś przychodzić do mnie w tej sprawie.Jesteś wolny.Możesz zostać lub odejść.— Odchodzę, ponieważ mam kilka rzeczy do zrobienia.Zresztą dobrze wiesz.Jeśli pójdę pieszo, prawdopodobnie dotrę do nich za późno.Droga na Równinę jest długa, nie wspominając o ryzyku.Chciałbym wynająć transport.Uśmiechnęła się.I był to szczery, promienny uśmiech, subtelnie różniący się od poprzednich.— Dobrze.Wiedziałam, że dostrzeżesz, gdzie leży przyszłość.Jak szybko możesz być gotowy?— Za pięć minut.Jeszcze jedno pytanie.Co z Krukiem?— Kruk jest gościem w koszarach w Krainie Kurhanów.W tej chwili nic więcej nie możemy dla niego zrobić.Zaczniemy działać, gdy tylko nadarzy się okazja.Zadowolony?Oczywiście, nie mogłem się spierać.— Dobrze.Transport będzie gotowy
[ Pobierz całość w formacie PDF ]