[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wyszła z balu okoła czwartej nad ranem.Mąż w towarzystwie trzech innych panów,których żony bawiły się również świetnie, drzemał już od północy w małym i odludnymsaloniku.Zarzucił jej na ramiona przyniesione z szatni okrycie, skromne okrycie dnia codziennego,bluzniące swym ubóstwem elegancji balowej toalety.Spostrzegła to i chciała umknąć, aby niezobaczyły jej inne kobiety, które otulały się w bogate futra.Loisel ją powstrzymał. Poczekajże.Zaziębisz się na dworze.Zaraz sprowadzę dorożkę.Nie usłuchała go jednak i zeszła szybko ze schodów.Na ulicy nie mogli znalezć dorożki.Wszczęli poszukiwania, nawołując przejeżdżających w oddali wozniców.Zrozpaczeni i skostniali zeszli ku Sekwanie.I wreszcie na bulwarze znalezli jeden z tychstarych, lunatycznych powozów, które można widzieć w Paryżu dopiero z nadejściem nocy,jakby za dnia wstydziły się swej nędzy.Dowiezieni aż pod bramę na ulicy des Martyrs, weszli smutni do domu.Dla niej był tokoniec wszystkiego, a on myślał o tym, że trzeba być w ministerstwie na dziesiątą rano.Ażeby jeszcze raz ujrzeć się w pełnym blasku, zdejmowała przed lustrem okrycie, którymotuliła się po balu.I nagle krzyknęła: kolia znikła z jej szyi!Mąż, już na pół rozebrany, zapytał: Cóż ci się tam stało?Zwróciła się do niego, oszalała z niepokoju. Ja.ja.nie mam naszyjnika pani Forestier.Poderwał się z przerażeniem. Co?.Jak to?.To niemożliwe!Poczęli szukać w fałdach sukni, w fałdach płaszcza, w kieszeniach, wszędzie.Nie znalezlinic. Czy jesteś pewna zapytał że miałaś go jeszcze wtedy, gdyśmy wychodzili z balu?45 Tak, czułam go pod palcami w przedsionku ministerstwa. Gdybyś go zgubiła na ulicy, bylibyśmy usłyszeli, jak pada.Powinien być w dorożce. Tak, to możliwe.Zapamiętałeś numer? Nie.A ty nie zwróciłaś na to uwagi? Nie.Rozpamiętywali wszystko w przygnębieniu.Wreszcie Loisel ubrał się na powrót. Pójdę rzekł tą samą drogą, którą odbyliśmy pieszo.Może znajdę.Wyszedł.Powalona na krzesło, zgaszona i bezradna, pani Loisel pozostawała nadal wsukni wieczorowej, nie mając nawet siły, aby się położyć.Mąż wrócił około siódmej rano.Nie znalazł nic.Udał się do prefektury policji i do redakcji dzienników, ogłaszając nagrodę dla znalazcy,był w drugorzędnych remizach dorożek, chodził na koniec wszędzie, gdzie dostrzegłchociażby cień nadziei.Pani Leisel oczekiwała nań przez cały dzień, w tym samym co on zamęcie ducha wobectak sromotnej klęski.Loisel powrócił wieczorem z twarzą zapadniętą i pobladłą.Niczego się nie dowiedział. Musisz powiedział napisać do swej przyjaciółki, że złamałaś zamek u jej naszyjnika iże trzeba go było oddać do naprawy.To nam da czas do znalezienia jakiegoś wyjścia.Napisała pod jego dyktando.Po upływie tygodnia stracili wszelką nadzieję.Postarzały o pięć lat Loisel zdecydował: Trzeba pomyśleć o innym naszyjniku.Nazajutrz wzięli pudełko po klejnocie i udali siędo jubilera, którego nazwisko znalezli w środku.Ten, zajrzawszy do swych ksiąg,oświadczył: Takiego naszyjnika nie sprzedałem.Kupiono zapewne u mnie tylko puzderko.Chodzili więc od jubilera do jubilera, szukając kosztowności podobnych i porównując je wpamięci ze zgubionym naszyjnikiem, chorzy obydwoje ze zmartwienia i niepokoju.W sklepiku przy Palais Royal znalezli sznur diamentów, który wydawał im się zupełniepodobny do przedmiotu ich poszukiwań.Kosztował czterdzieści tysięcy franków.Opuszczono by im do trzydziestu sześciu.Poprosili jubilera, żeby zaczekał trzy dni ze sprzedażą tego naszyjnika.Zawarowali sobieponadto, że kosztowność zostanie na powrót przyjęta za trzydzieści cztery tysiące franków, oile zgubiony naszyjnik odnajdzie się przed końcem lutego.Loisel posiadał osiemnaście tysięcy franków po swoim ojcu.Resztę miał dopożyczyć.Pożyczał, prosząc jedną osobę o tysiąc franków, inną o pięćset, tu o pięć ludwików, aówdzie o trzy.Wystawiał weksle, miał do czynienia z lichwiarzami i z wszelkiego rodzajutypami ludzi trudniących się pożyczaniem pieniędzy.Narażał w rezultacie całą swąegzystencję, ryzykował swój podpis, nie mając nawet pojęcia, czy będzie mógł pokryćprzyjęte zobowiązania.Doznając przerażającego niepokoju o przyszłość, strachu przedponurą nędzą, która nań waliła, przed perspektywą wszelkiego rodzaju niedostatkówfizycznych i udręk moralnych, poszedł po nowy naszyjnik i wyłożył kupcowi na ladętrzydzieści sześć tysięcy franków.Gdy pani Loisel odniosła naszyjnik, pani Forestier rzekła z urazą: Powinnaś mi go była wcześniej zwrócić.Mogłam go potrzebować.Nie otworzyła puzderka, czego najbardziej obawiała się jej przyjaciółka.Cóż by sobiepomyślała, gdyby zauważyła, że klejnot jest zastąpiony innym? Co by powiedziała? Czyby jejnie wzięła za złodziejkę?Pani Loisel poznała okropności życia w niedostatku.Od razu zresztą przyjęła swój los zbohaterstwem.Należało spłacić ów straszliwy dług, więc go spłaci.Odprawiono służącą,zmieniono mieszkanie, wynajęto pokój na poddaszu.46Poznała grube roboty gospodarskie i obrzydliwe zajęcia kuchenne.Zmywała naczynia,niszcząc różowe paznokietki przy szorowaniu tłustych garnków i rondli.Prała brudnąbieliznę, koszule i ścierki, susząc to wszystko na sznurach.Co rano znosiła na ulicę śmieci, ana górę wnosiła wodę, zatrzymując się dla złapania tchu na każdym piętrze.Ubrana jakkobieta z ludu, chodziła sama z koszykiem w ręce do zieleniarki, sklepów kolonialnych ijatek, kłócąc się i targując, broniąc każdego grosza ze swych żałosnych pieniędzy.Co miesiąctrzeba było płacić weksel, inne zaś prolongować, aby zyskać na czasie.Mąż pracowałwieczorami nad uporządkowaniem rachunków pewnego kupca, a na noc nieraz brałprzepisywanie po pięć sous od strony.I takie życie trwało dziesięć lat.Po dziesięciu latach zwrócili wszystko, wypłacili wszystko razem z lichwiarskimiodsetkami i procentami składanymi.Pani Loisel robiła już teraz wrażenie osoby starej.Stała się taka mocna, twarda iopryskliwa, jak zwykle bywają kobiety w ubogich małżeństwach.yle uczesana, w krzywozapiętej spódnicy, z czerwonymi rękami, mówiła podniesionym głosem i szorowałagruntownie podłogi.Ale czasem, gdy mąż był w biurze, zasiadała przy oknie i marzyła o tymdawnym wieczorze, o tym balu, na którym była tak piękna i tyle odebrała hołdów.Co by się było stało, gdyby nie zgubiła naszyjnika? Kto wie? Kto wie? Jakież to życie jestdziwne i zmienne! I jak niewiele potrzeba, aby nas zgubić lub ocalić!Pewnej niedzieli, gdy dla wytchnienia po całotygodniowej pracy wyszła przejść się poPolach Elizejskich, spostrzegła spacerującą z dzieckiem kobietę.Była to pani Forestier, wciążmłoda, wciąż piękna, wciąż ponętna.Pani Loisel poczuła wzruszenie.Czy ma do niej przemówić? Oczywiście.Teraz, gdyspłaciła już dług opowie jej wszystko.Bo i dlaczegóżby nie? Dzień dobry, Joanno rzekła podchodząc.Tamta zupełnie jej nie poznała.Zdziwiona, żejakaś mieszczka odzywa się do niej w sposób tak poufały, wyjąkała: Ależ.proszę pani!.Ja nie wiem.Pani się chyba myli. Nie.Jestem Matylda Loisel.Przyjaciółce wyrwał się okrzyk..O, moja biedna Matyldo, jakeś ty się zmieniła!. Zmieniłam się.Przeżyłam bardzo ciężkie dni od czasu, gdyśmy się widziały po razostatni, dni prawdziwej nędzy.A wszystko przez ciebie!. Przeze mnie? W jaki sposób? Przypominasz sobie na pewno ten naszyjnik diamentowy, który mi pożyczyłaś, gdyszłam na bal do ministerstwa? No i co? Ja go zgubiłam. Zgubiłaś? Przecież mi go odniosłaś. Odniosłam ci inny, podobny do tamtego.Spłacaliśmy go przez dziesięć lat
[ Pobierz całość w formacie PDF ]