[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Były to złudne nadzieje.Strzały ucichły, a Indianie uwozili ją w nieznane.Słychać było tylko trzaskanie z biczów, kwik oraz rżenie pędzonych koni.Sally już nie zdawała sobie sprawy z tego, jak długo trwała ta opętana jazda.Koc tłumił jej krzyki i płacz, spowijał mocno ręce.W końcu na pół uduszona zamilkła, nieczuła na to, co się z nią dzieje.***Sally odzyskiwała przytomność.Otrząsnęła się czując w ustach jakiś wstrętny płyn cuchnący zgniłymi jajami.Uniosła głowę.Z obrzydze­niem wypluła piekący napój.Teraz dopiero spostrzegła, że nie siedzi już na koniu, lecz leży pod drzewem na rozciągniętym na ziemi zarape.Kilka niskich postaci pochylało się nad nią, a jedna z nich z manierki wlewała właśnie w jej usta piekący, cuchnący napój.Sally odwróciła głowę w bok.- Dajcie mi trochę wody - szepnęła.Ciemne postacie porozumiewały się między sobą, po czym ktoś podał jej kubek wody.Sally chciwie go opróżniła.„A więc ten straszny dzień już minął, jest noc” - pomyślała.Na granatowym niebie migotały roje gwiazd.Znajdowali się w jakimś głębokim jarze.Rosnące tu olbrzymie kaktusy przybierały w mroku nocy niesamowite kształty.Obok słychać było nikły szmer płynącego strumyka.Indianie szwargotali teraz raźniej.Ich szare twarze nie miały już tak bezwzględnego, okrutnego wyrazu.Sally usiadła, a wtedy podano jej pożywienie.- Seńorita, tortilla - odezwał się jeden z Indian, kładąc przed nią kawałek placka i pasek suszonego mięsa.Na migi pokazywał jej, żeby jadła, ale Sally nie była pewna, czy wypada przyjąć pokarm od wrogów.Teraz nie miała już wątpliwości, że porwali ją Indianie meksykańscy, którzy napadli na ranczo stryjka Allana.Musieli to być Meksyk a ńczycy, gdyż różnili się od Indian północnoame­rykańskich rysami twarzy, ubiorem i mową.Podczas kilkunastotygod-niowego pobytu na pograniczu zdążyła się już nauczyć paru hiszpańskich słów i wiedziała, że Meksykanie przeważnie mówią po hiszpańsku.Inne dziewczynki w wieku Sally może by mdlały po dojściu do takiego wniosku.Należy jednak pamiętać, że mała Australijka była córką pioniera wychowaną w dzikim i surowym kraju; przeżyła już niejedno w swych rodzinnych stronach, toteż teraz potrafiła opanować strach i myśleć jak osoba nawykła do niebezpieczeństw.Najbardziej dręczyła ją nieświadomość co do losów matki i stryjka.W chwili napadu matka znajdowała się w odległym zakątku sadu, zajęta zbieraniem owoców.Indianie jak nawałnica przetoczyli się przez ranczo.Sally miała nadzieję, że zanim matka zwabiona krzykiem i strzałami nadbiegła, mogło już być po wszystkim.Stryj Allan nie rozstawał się ze swymi rewolwerami; tak rozsądny, opanowany czło­wiek nie wdałby się w beznadziejną walkę z przeważającymi liczebnie napastnikami.Może więc szczęśliwie uniknął niebezpieczeństwa, skoro Indianie pospiesznie opuścili ranczo natrafiwszy na zdecydowany opór.Jeżeli tak było, to przecież stryjek wezwie na pomoc Tomka i bosmana, a może nawet i wojsko, by razem z nimi ruszyć w pościg.Sally pokrzepiona na duchu takim rozumowaniem martwiła się już tylko o wiernego Dinga.Widziała na własne oczy, jak bezlitośni Meksykanie porzucili go skatowanego na drodze.Właśnie jeden z tych okrutników podsuwał jej niemal pod nos kawałek placka.Seńorita, tortilla - zachęcał mlaskając językiem.Sally spojrzała na niego jakby wyrwana z głębokiego snu.Indianin wykrzywiał kwadratową twarz w uśmiechu, by zachęcić ją do jedzenia.Tortilla pachniała przyjemnie.Sally była głodna, poza tym doszła do wniosku, że chcąc doczekać odsieczy, nie może odmawiać przyjmowania pokarmu.Wzięła więc z rąk Indianina zachwalaną mlaskaniem tortille i ugryzła kawałek.Tortilla okazała się zwykłym plackiem kukurydzia­nym pieczonym na węglach.Smakował jej nawet, gdy strząsnęła z niego czerwony, piekący pieprz, którym był posypany.Sally zjadła tortillę, po czym zabrała się do cienkiego, długiego paska suszonego mięsa.Po tym skromnym posiłku ułożyła się na zarape do snu [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • swpc.opx.pl
  •