[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Rodzina Collena nie potrafiła czarodziejom nic powiedzieć o łąkach rozciągających się na południe od Cytadeli i o tym, kto je może obecnie zamieszkiwać.On ze swymi ludźmi trzymali się rzeki, rzadko ją przekraczając.Wiedział tylko, że za rzeką żyje wiele grup koczowniczych pasterzy, wędrujących po tych równinach i że od czasu do czasu wysyłają one swych przedstawicieli nad rzekę, by kupili coś u jego ludzi.Shana uznała ten niedobór informacji za dobry powód do opuszczenia Cytadeli i udania się na wyprawę zwiadowczą, a Mero, Keman i Kalamadea natychmiast zaoferowali swój udział.Odzyskiwanie osobistego dobytku odbywało się w tempie, które Shana uważała za rozsądne, lecz które nie zadowalało Caellacha Gwaina i jego przyjaciół.Wdzieranie się do sali podczas pracy młodych czarodziejów i domaganie się natychmiastowego sprowadzenia konkretnych przedmiotów uważali oni za rzecz normalną.Co więcej, zarówno uprzejme jak i szorstkie ponaglenia, nie mogły ich skłonić do używania kamieni dla zwiększenia własnej mocy ani do nauczenia się tak jak w przypadku młodych, pracy w kole, co pozwalało zwielokrotnić czarodziejskie możliwości.Uważali, iż mają znacznie ważniejsze rzeczy do zrobienia - “przenoszenie rzeczy jest akurat odpowiednim zajęciem dla uczniów”, jak oświadczył jeden z nich Shanie.Nie udało jej się do tej pory dowiedzieć, jakie to były “ważniejsze rzeczy”.Tłumacząc wątpliwości na ich korzyść, można było przypuszczać, że rozpracowują sposoby obrony Cytadeli lub zamaskowania faktu, że praktykowana jest w niej magia.Choć właściwie ani Shana, ani nikt, z kim rozmawiała, nie widział żadnych wskazujących na to dowodów.Prawdopodobnie te “ważniejsze rzeczy” mogły oznaczać po prostu urządzanie osobistych kwater według własnego gustu i próby zmuszania smoków do dokonywania zmian, których harmonogram jeszcze nie przewidywał - co było dla wszystkich niezbyt korzystne.Sam Caellach uraczył Shanę wykładem na temat obowiązków ucznia wobec swojego mistrza oraz tego, że uczeń, który własnoręcznie obrócił w gruzy życie swych nauczycieli, powinien być niezwykle wdzięczny, że nadal pozwalają mu przebywać obok siebie.W tym momencie Shana zdecydowała, że czekają na nią o wiele ważniejsze zadania niż przenoszenie rzeczy, a mianowicie sprawdzenie, czy na południu mieszkają jeszcze jacyś dzicy ludzie.W końcu uzasadnione było przypuszczenie, że łąki mogą wyżywić wiele grup pasterzy oraz, że któraś z tych grup koczowniczych mogła zachować znajomość ludzkiej magii z czasów przed przybyciem elfów.Elfowie nie władali całym światem, nawet jeśli tak im się wydawało, i to, co o nim wiedzieli, było zapewne zaledwie ułamkiem możliwej do zdobycia wiedzy.Shana miała jeszcze inny powód, dla którego postanowiła przedsięwziąć tę wyprawę, choć zachowała go dla siebie.Rodzina Collena była nastawiona do nich przyjacielsko, lecz realnie rzecz biorąc nie można było zakładać, że następna grupa ludzi, która natknie się na Cytadelę, nie będzie nastawiona wrogo.Ze starych kronik wynikało, że ludzie toczyli wojny z innymi ludźmi na długo przed przybyciem tu elfów.Pełnej krwi ludzie mogą uznać, że mieszanej krwi czarodzieje są takim samym albo jeszcze gorszym złem niż elfowie.Jej nieobecność posłuży młodym czarodziejom jako doskonała wymówka do tego, by nie spełniać co bardziej nierozsądnych żądań Caellacha, jeśli nie będą mieli na to ochoty.Skoro ona, obdarzona największą mocą, będzie nieobecna, to pozostali zostaną, rzecz oczywista, ograniczeni co do rodzajów przenoszonych rzeczy.Caellach wykorzystał do tej pory znacznie więcej niż należną mu część ich czasu i wysiłku.Jeżeli zapowiedzą mu, że przeniesienie kolejnej bzdurnej rzeczy, którą wbił sobie do głowy, spowoduje, że on i reszta czarodziejów będą musieli zadowolić się na kolację owsianką zamiast świeżego mięsiwa, i jeśli go zapewnią, że każdy się dowie, jaka jest tego przyczyna, to najprawdopodobniej da im spokój i pójdzie sobie.A jeśli starym malkontentom nie spodoba się taka odpowiedź, to i tak nie będą w stanie jej podważyć, bo żaden z nich nie zadał sobie trudu, żeby poznać, jakie ograniczenia mają nowe metody magii.Co lepsze, nie mogli wygrać tej sytuacji nawet dzięki zainteresowaniu się tymi nowymi metodami, bo jeśli się ich nauczą, to będą mogli sami odzyskiwać swoje mienie.Denelor obiecał, że w ten właśnie sposób będzie sobie radził z sytuacją i nawet Parth Agon, którego kompletnie wykończyły żądania “utyskiwaczy”, obiecał, że go poprze.Główny czarodziej w ostatnim okresie bardzo się zmienił, i to na lepsze.Szczerze mówiąc, Shana wcale się tego nie spodziewała; sądziła, że raczej upodobni się do Caellacha niż do Denelora.Fakt, że znalazł się w końcu po jej stronie, zamiast się jej przeciwstawiać, poprawił nieco jej samopoczucie.- Powiem im, że skoro udowodnili, iż są już gotowi do nauki nowych metod wykorzystywania magii, to muszą, rzecz jasna, pilnie je ćwiczyć - powiedział Parth, zachowując powagę.- Ponieważ jestem głównym i najstarszym czarodziejem, spoczywa na mnie obowiązek, by wyznaczyć takie zadanie młodszym.A jak mogą lepiej poćwiczyć niż sprowadzając swój własny dobytek?Reszta kółka powitała to rozwiązanie westchnieniem ulgi i wszyscy, nawet stary Denelor, poczuli rozbawienie na myśl o Caellachu Gwainie proszącym jednego z nich, by nauczył go posługiwać się kamieniami.Najbardziej potrzebne zapasy zostały już sprowadzone do Cytadeli w ilości wystarczającej, by przetrwać zimę.W najbliższych tygodniach spodziewali się powrotu Collena z zakupionymi dla nich towarami, które również miały zasilić zawartość magazynów.Podjęto też próby wyszukania w lesie jadalnych roślin.Wpadli na pomysł podążania śladami dzików i znoszenia próbek wszystkiego, co one jadły.Shana, w roli nominalnego przywódcy, nie była im specjalnie potrzebna podczas tych wszystkich działań, uznała więc, że jeśli uda się na poszukiwania sojuszników lub ewentualnych wrogów, to nikt nie powie, że wymiguje się od swych obowiązków.Opuszczając nową Cytadelę miała niejasne poczucie, że wydostaje się na wolność.Przez cały miniony okres była aż nazbyt świadoma przygniatającego ciężaru odpowiedzialności, spoczywającego na jej barkach, odpowiedzialności, której nigdy nie pragnęła i którą z wielką radością pozostawiła za sobą w jaskiniach.Obecnie ich czwórka znajdowała się już daleko od Cytadeli - minęli już punkt, gdzie lasy przechodziły w prerię i podążali trawiastą równiną, na której całymi kilometrami nie widać było żadnego drzewa.Keman i Kalamadea pozostali w swojej własnej postaci.Wprawdzie jazda na smoczym grzbiecie była bardzo uciążliwa, ale jednak łatwiejsza niż piesze przemierzanie długich kilometrów w palącym słońcu, a poza tym z powietrza można było dostrzec o wiele więcej.Teren, nad którym lecieli, był idealny do takich obserwacji, gdyż nie było tam nic, pod czym można by się było ukryć, a bystrym oczom smoków nie umknął żaden szczegół.Było tu mnóstwo zwierzyny - stada dzikich koni i innych pasących się zwierząt, a nawet jednorogów
[ Pobierz całość w formacie PDF ]