[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Ujęła ją w drodze i położyła sobie na brzuchu.- Czujesz? Gorące.- Trzęsiesz się.- Coo? - Jeszcze mocniej przycisnęła jego dłoń do drżącego ciała.- Adżaratu?- Co?- Jesteś piękna, bardzo piękna!- Tak uważasz? - spytała niemal dziecinnym głosem.- Tak.I jesteś bardzo młoda, i.- I ty przygotowujesz sobie wymówkę?- Nie.Tylko.Nie, po prostu nie wiem, co mam powiedzieć.- A ja wiem - odparła.- Zakochałam się w tobie, gdy cię po raz pierwszy zobaczyłam.Czuł jakąś chorobliwą lojalność wobec Karoliny, jakby wciąż żyła i jakby miał ją zabić, gdyby usiłował zerwać łączące ich więzy.Powiedział: - Czuję się obsadzony w roli starszego doświadczonego uwodziciela.- Starszego doświadczonego uwodziciela? A czyż ja nie mam prawa pragnąć ciebie? Czy nie przyszło ci nigdy do głowy, że to ja mogę chcieć cię uwieść, odebrać cię twojej żonie?- Nie.Jesteś bardzo młoda, jesteś kobietą religijnie wychowaną.- No i co z tego?- Jesteś?- Jestem, ale co z tego wynika? O co ci chodzi?- W pewnym sensie czuję się za ciebie odpowiedzialny.- Miałam rację - odezwała się urażonym głosem.- Szukasz wymówek.- Prawisz mi komplementy - odparł, zastanawiając się, czy uda się jej rozbić tkwiące w nim skamieliny.Myśl o porzuceniu wszech­obecnej nienawiści była w pewnym sensie przerażająca.- Ja ci prawię komplementy? - odparła ze złością.- Piotrze, ty nie ze mną rozmawiasz, ale prowadzisz debatę ze sobą.- Wstała i zrobiła dwa kroki w stronę trapiku, ale stanęła i przez chwilę stała bez ruchu.Wróciła i usiadła, ściągnęła dłońmi nogi i głowę wsparła na kolanach.Powiedziała niskim głosem:- Przyjdzie taki czas w stosunkach między nami, kiedy będę od ciebie żądać.I nie pozwolę ci umknąć.Jeszcze dwa dni, pomyślał Hardin.Za dwa dni wysadzi ją na brzeg w Monrowii.I znów wszystko będzie dobrze, kiedy zostanie sam.Jakby odczytując jego myśli, powiedziała: - Będę cię ścigać.- Roześmiała się.- Ależ to będzie śmiesznie! Robisz te swoje radary i termometry, a tu puk, puk do twojego nowojorskiego zamczyska i w progu staje wysoka czarna pani doktor z Afryki.I co wtedy zrobisz?- Chciałbym cię zobaczyć w Nowym Jorku.- Być może zobaczysz.Hardin chrząknął z rozbawieniem.- Z czego się śmiejesz?- Może będziesz bardzo zła, jak to usłyszysz, ale powiem ci.Myślałem o dowcipie rysunkowym.Letniej nocy pod gwiazdami na wsi całuje się para.Kobieta mówi: "Ja ci wierzę, że mnie odwiedzisz w Nowym Jorku, ale na wszelki wypadek daj mi w zastaw zegarek".Przyłożyła usta do jego ucha.Czuł ciepły oddech.- I zemdleję pod twoimi drzwiami.Jakiś przechodzień mnie pod­niesie i położy na twoim warsztacie.Będziesz musiał odłożyć lutownicę i zająć się mną, jak dobry lekarz.Jacht się gwałtownie przechylił, dziób poszedł do góry i potem runął.Za rufą odgłos stał się głośniejszy.Pobliski kontynent oddychał ku morzu chłodem nocy, więc wiatr się wzmagał.Jeszcze większy przechył; w czarnym odmęcie zniknął na chwilę reling.Adżaratu wyłączyła automatycznego pilota i ujęła ster.Hardin zastąpił genuę mniejszym fokiem.Sądził, że podniecenie i chęć fizycznego zbliżenia wygasły w czasie rozmowy.Mylił się: zwijając genuę, czuł w ustach suche pragnienie, myślał wyłącznie o niej.Bryza znad lądu przypędziła wielką chmurę, która przesłoniła wszystkie gwiazdy.Na policzku czuł dłoń Adżaratu.- I bez gwiazd cię widzę - powiedziała szeptem.Pieściła go jakby lękliwie.- Bo promieniejesz.Hardin zadygotał.Poczuł na wargach jej drżące palce.Uchylił wargi i suchym językiem dotknął kobiecej dłoni.Zbliżył się do niej.Poczuł wielką nieporadność, ciemności go oślepiły, umysł, zastygł.Spotkały się ich ramiona, przylgnęła do niego jakby absolutnie odprężona, a jemu wydawało się, że jest kawałem raniącego za­rdzewiałego żelastwa.Wargami odszukała jego wargi, pocałowała go, a potem skryła głowę w jego szyi.Objął ją, dłonią gładził jedwabistą skórę.Wbrew sobie samemu czuł podniecenie.I przestał być sprężony.Delikatnie palcami odkrywał jej ciało i jego kształty, w ciemnościach odszukał twarz, ujął ostrożnie pod brodę i podniósł do ust.Całował długo i namiętnie.Oboje legli na kanapce kokpitu, złączeni wargami, spleceni nogami.Przemknęła mu myśl, że Adżaratu ma smak cynamonu, a kiedy roz­piął górną część bikini, jej sutki stwardniały mu w palcach; aksamit­nym językiem wdarła się w jego usta.Dłonie dziewczyny przestały szu­kać, lecz świadomie krążyły po torsie mężczyzny.Zesztywniał, gdy palcami zawędrowała niżej.I zatrzymał ją.- Co się stało? - spytała między szybkimi oddechami.Milczał patrząc w czarną noc, oczy i myśli miał wypełnioneKaroliną, wnętrze puste.- Piotr?!- Przepraszam cię.Nastąpiła długa cisza wypełniona szelestem wody, która jakby żegnała przebijający się przez nią jacht.Kiedy wreszcie Adżaratu odezwała się, miała oddech normalny, głos spokojny.- Bardzo mi przykro.Dotknęła jego twarzy.Szarpnął się do tyłu, ale zbyt późno: palce trafiły na mokry od łez policzek.- Mój biedaku! - szepnęła.- Przykro mi, że zawiodłem - powiedział.- To moja wina - odparła.Przez parę minut wpatrywał się w ciemność.- Coś ty powiedziała?- Nie zawiodłeś mnie.Oczekiwałam zbyt dużo.Chciałam wziąć, a nie mogłam dać.Hardin czekał, ale nie powiedziała nic więcej.- Co, co? Nie rozumiem.- W porządku, Piotrze! - powiedziała sztucznie beztroskim głosem.- To nieważne.Czuł się zagubiony i podejrzewał, że ona jest także zagubiona.Spytał: - Co masz na myśli? Wyjaśnij mi.- Jakaś inna kobieta będzie na pewno zdolna ci pomóc.Zrobi to lepiej ode mnie.Przez dłuższą chwilę nie docierał do niego sens tego, co powiedziała.Gdy zrozumiał, aż podskoczył.- Na miłość boską! Ty myślisz, że ja nie mogę, bo ty [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • swpc.opx.pl
  •