[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.— Okay — powiedział Joe, przechodząc przez pokój i zbliżającsię do maszyny.— Może już rozeszła się wiadomość o zamor-dowaniu Runcitera — pomyślał.— Środki masowej informacjiśledzą stale listę osób umieszczanych w moratoriach.Nacisnął guzik z napisem: najważniejsze wiadomości między-planetarne.Z maszyny natychmiast zaczął hałaśliwie wysuwać sięarkusz papieru; gdy tylko cały znalazł się na zewnątrz, Joe wziąłgo do rąk.Żadnej wzmianki o Runciterze.Czyżby było za wcześnie? MożeTowarzystwu udało się utrzymać ten fakt w tajemnicy, Albomoże Al — myślał Joe — może wsunął właścicielowi moratoriumodpowiednio dużo poscredów.Ale przecież on sam miał przysobie wszystkie pieniądze Ala.Al nie był więc w stanie skłonićkogokolwiek do czegokolwiek za pomocą łapówki.Rozległo się pukanie do drzwi pokoju.Joe odłożył arkusz papieru z maszyny gazetowej i ostrożniezbliżył się do drzwi.— To zapewne Pat Conley — myślał —udało jej się mnie tu wytropić.Z drugiej strony może to być ktoś,kto przyjechał po mnie z Nowego Jorku i chce mnie tam zawieźć.Teoretycznie — rozważał — może to nawet być Wendy.Ale niewydawało mu się to prawdopodobne; Wendy zjawiłaby sięwcześniej.A może to nasłany przez Hollisa morderca? Może zabija naswszystkich po kolei?Joe otworzył drzwi.W progu stał, zacierając swe tłuste dłonie, Herbert Schoenheitvon Yogelsang.— Nie rozumiem tego, panie Chip — wymamrotał.— Praco-waliśmy przy nim na zmianę przez całą noc i nie dostrzegliśmyani jednej iskierki życia.A jednak kiedy posłużyliśmy się elektro-encefalografem, aparat ten zanotował wyraźną, choć słabo wy-czuwalną pracę mózgu.A więc mamy do czynienia z jakąś formążycia pośmiertnego — ale, jak się wydaje, nie potrafimy odnotowaćżadnych sygnałów.Umieściliśmy już czujniki we wszystkichośrodkach kory mózgowej.Nie wiem.co moglibyśmy zrobićwięcej, sir.— Czy aparaty rejestrują metabolizm mózgu?— Owszem.Wezwaliśmy do pomocy eksperta z innego mora-torium i stwierdził on istnienie metabolizmu za pomocą własnejaparatury.Odbywa się on w sposób naturalny — taki jakiegomożna się spodziewać bezpośrednio po śmierci.— Skąd pan wiedział, jak mnie znaleźć? — spytał Joe.— Telefonowałem do Nowego Jorku, do pana Hammonda.Próbowałem potem dodzwonić się do pana do hotelu, ale pańskitelefon był przez całe rano zajęty.Dlatego uznałem, że muszęprzyjechać osobiście.— Wideofon jest popsuty — powiedział Joe.— Ja też niemogę nigdzie się dodzwonić.— Pan Hammond również próbował bezskutecznie skontak-tować się z panem.Prosił mnie, żebym przekazał od niegowiadomość: chodzi o pewną sprawę, którą mógłby pan załatwićprzed wyjazdem do Nowego Jorku.— Chce mi pewnie przypomnieć, że mam się porozumiećz Ellą — stwierdził Joe.— Ze ma ją pan poinformować o tragicznym przedwczesnymzgonie jej męża.— Czy może mi pan pożyczyć kilka poscredów, żebym mógłzjeść śniadanie? — spytał Joe.— Pan Hammond ostrzegał mnie, że będzie pan usiłowałpożyczyć ode mnie pieniądze.Poinformował mnie, że zaopatrzyłpana w odpowiednio dużo gotówki, by wystarczyło panu naopłacenie pokoju hotelowego, kilku drinków, a także.— Al dokonując swych obliczeń zakładał, że wynajmę skrom-niejszy pokój niż ten.Nie przewidział jednak, że nie uda mi siędostać mniejszego apartamentu.Może pan doliczyć tę sumę donastępnego rachunku, jaki przedłoży pan Korporacji Runciterapod koniec miesiąca.Jak zapewne powiedział panu Al, pełnięobecnie obowiązki dyrektora firmy.Ma pan przed sobą kon-struktywnie myślącego twardego człowieka, który konsekwentnieszedł w górę po szczeblach kariery, aż osiągnął szczyt.Mogę —jak pan dobrze wie — zmienić politykę naszej firmy w zakresiemoratoriów, z których usług zamierzamy korzystać.Moglibyśmyna przykład zdecydować się na jedno z tych, które położone sąbliżej Nowego Jorku.Von Yogelsang niechętnie sięgnął w głąb swej tweedowej togi,wyjął portfel ze sztucznej krokodylowej skóry i przetrząsnął jegozawartość.— Żyjemy w bezwzględnym świecie — powiedział Joe przy-jmując pieniądze, — Człowiek człowiekowi wilkiem — oto zasada.— Pan Hammond prosił mnie o przekazanie panu jeszczejednej informacji.Statek zjawi się w Zurychu mniej więcej za dwiegodziny.— W porządku — powiedział Joe.— Żeby dać panu dość czasu na odbycie konferencji z ElląRunciter, pan Hammond ustalił ze mną, że pojazd zabierze panaz moratorium.W związku z tym pan Hammond zaproponował,żebym ja od razu pana tam zawiózł.Mój helikopter zaparkowanyjest na dachu hotelu.— Hammond tak zadecydował? Że ja mam wrócić do mora-torium razem z panem?— Tak jest — kiwnął głową von Yogelsang.— Wysoki, zgarbiony Murzyn około trzydziestki? Czy miał naprzednich zębach złote korony z dekoracyjnymi motywamiprzedstawiającymi poczynając od lewej strony kier, trefl, karo.?— Ten sam, którego zabraliśmy wczoraj z aerodromu.Któryrazem z panem czekał w moratorium.— A miał na sobie zielone filcowe pantofle, szare sportoweskarpety, bluzę z borsuczej skóry z wycięciem na brzuchu i pumpyze sztucznego lakierowanego tworzywa?— Nie widziałem, jak był ubrany.Oglądałem tylko na ekraniewideofonu jego twarz.— Przypuszczam, że Al użył jakiegoś specjalnego kodu, żebymmiał pewność, że to on?— Nie rozumiem, o co panu chodzi, panie Chip — powiedziałz irytacją właściciel moratorium.— Człowiek, który rozmawiałze mną przez wideofon z Nowego Jorku — to ten sam osobnik,z którym był pan u nas wczoraj.— Nie mogę ryzykować — oświadczył Joe — jadąc z panemalbo wsiadając do pańskiego helikoptera.A może przysłał panaRay Hołlis? To Hollis zabił pana Runcitera.Yogelsang z oczami jak szklane guziki zapytał:— Czy powiadomiliście władze Towarzystwa?— Zrobimy to.Zajmiemy się tyra we właściwym momencie.Tymczasem musimy zachować środki ostrożności, żeby Hollis niewykończył nas wszystkich.Nas też miał zamiar zabić, tam naLunie.— Potrzebna jest panu obstawa — powiedział właścicielmoratorium.— Proponuje, żeby pan zaraz zadzwonił do tutejszejpolicji, a oni wydelegują człowieka, który będzie się panemopiekował aż do momentu pańskiego odlotu.Gdy tylko przybędziepan do Nowego Jorku.—.Mój telefon, jak już mówiłem, jest uszkodzony.Słyszęw nim jedynie głos Glena Runcitera.Dlatego właśnie nikt niemógł się do mnie dodzwonić.— Naprawdę? To niesłychane.— Von Yogelsang wyminąłJoego i wsunął się do wnętrza apartamentu.— Czy mogęposłuchać? — podniósł słuchawkę, pytająco spoglądając na Joego.— Jeden poscred — powiedział Joe.Właściciel moratorium zagłębił ręce w kieszeniach swej twee-dowej togi i wyjął z nich garść monet.Ż irytacją turkocząc swączapką w kształcie śmigła podszedł do Joego i wręczył mu trzyspośród nich.— Biorę od pana tylko tyle, ile kosztuje tu filiżanka kawy —oświadczył Joe.Nagle zdał sobie sprawę, że nie jadł śniadania i żew tym stanie musi się spotkać z Ellą.Postanowił zażyć zastępczoamphetaminę; zapewne hotel zaopatrzył go w nią bezpłatnie,traktując to jako grzecznościowy gest [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • swpc.opx.pl
  •