[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Może to tylko kamień? - pomyślał Janek.Poszedł ku temu kształtowi i, spojrzawszy ciekawie, krzyknął tak, że gdyby to był nawet kamień, to też by się zerwał na równe nogi.Stało się to tym łatwiej, że osoba, zbrojna bardzo groźną halabardą, była czymś żywym, co przypominało człowieka.Jak gdyby go żmija dźgnęła, porwał się ten ktoś i skoczył na trzy łokcie w górę, co mogło być albo oznaką przeraźliwego zdumienia, albo strachu.Przedziwna to była figura; człowiek i nie człowiek, bo miał kształty ludzkie, lecz z wielką ilością zbytecznych dodatków w postaci długich, kosmatych uszów i koźlich kopyt w tym miejscu, w którym człowiek zwykle miewa pięciopalczaste nogi.Figura ta była niepomiernie tłusta, tak że gołym okiem i naprędce nie można było zauważyć zbytniej różnicy w jej wymiarach na wysokość i na szerokość.Gdyby beczkę sadła ustawić na dwóch kabłąkowatych nogach, a w rękę mocno kosmatą wrazić halabardę, taki sam sprawiałaby ucieszny widok.Dziwaczne to monstrum miało oczy wyłupiaste, jak gdyby za wszelką cenę pragnęły wyrwać się z tej głowy, która, sądząc z miny - nie była siedliskiem mądrości; mimo srogich min, kosmatych uszów i koźlich nóg, mimo halabardy wreszcie, nie było w tej nalanej sadłem figurze zbytniej grozy.Gęba tego drapichrusta wyglądała poczciwie, choć zgrzytał zębami i, nastawiwszy swoje krwiożercze narzędzie, zakrzyknął:- Werdo!- Całuj psa w nos! - odrzekł mu Janek, patrząc na niego z obelżywym uśmiechem.- Werdo! werdo! - wrzeszczało sadło, zbrojne halabardą.Wojownik wyglądał wprawdzie poczciwie, lecz jego mordercze narzędzie, niewiele od swojego pana mądrzejsze, mogło jednak rozpłatać ludzki brzuch, aby się dowiedzieć, co zawiera? Toteż Janek, choć zawsze lubił figle, miał się na baczności.Niezbyt by to było dowcipnie, aby, uszedłszy srogim wilkom, zginąć od głupiej halabardy, która, przejęta wrzeszczącą wściekłością swego pana, usiłowała szybkim i zwinnym ruchem dźgnąć Janka w sam środek brzucha.Chłopiec uskoczył, chwycił mordercze narzędzie za drzewce i wyrwał je z rąk nieszczęsnego wojownika.- Teraz ty, monstrum piekielne, odpowiadaj: werdo! - zawołał wesoło.Tamten otwarł gębę z nadmiernego podziwu, a oczy całkiem wylazły mu na wierzch.Usiłował przemówić, lecz zdumienie jego było tak wielkie, że trzeba było dłuższego czasu, aby tę miłą, wesołą gębę najpierw zamknąć, a potem otworzyć do gadania.- Gadaj! - krzyknął Janek - bo zobaczę, jak wygląda twój żołądek.Nalana sadłem gęba wypuściła ze swojej czeluści potężne westchnienie, które też wydawało się tłuste, zamknęła się nagle, jakby kto zatrzasnął drzwi na skrzypiących zawiasach, po czym znów się otwarła, ale w znośnej mierze, by móc z siebie wydać zastrachane słowo.- Słuchaj - mówił Janek - jeśli ci głos i uciekł do brzucha, to ja go tym szpikulcem wydobędę i tak cię wypatroszę jak barana albo raczej jak kozę, bo więcej do kozy jesteś podobny.Będziesz ty gadał, czy nie?- Będę… - rzekła figura głosem z galarety, bo chociaż Jedno z siebie tylko wydala słowo, było ono roztrzęsione i drżące.- Nie bójże się, małpi królu! - rzekł Janek łagodnie.- Ładny z ciebie wojownik! Kto ty jesteś?- Stra…strażnik!- Dobry strażnik! - zaśmiał się chłopiec - a czego ty strzeżesz?- Wejścia do piekła…- Ejże! A gdzie jest to wejście?- Ta czarna rzeka wpada do piekła…- A nie łżesz ty?- Nie łżę…- A czemu nie łżesz?- Bo się boję… Gdybym się nie bał, to bym ci nigdy tego nie powiedział…- Patrzcie, patrzcie! Otóż dowiedz się, luby małpoludzie, że ja wszystko wiem i dlatego tylko ciebie pytam, aby się przekonać, czy mówisz prawdę.Jeśli choć jedno słowo skłamiesz, rozpłatam cię jak rybę i za twoje koźle nogi powieszę cię na gałęzi.- O ja nieszczęsny! - ryknął tamten.- Aha! i wyłupiaste oczy wydrę ci z głowy, a uszy obetnę, zasuszę i będę nosił na sznurku.Tłusta figura drżała jak w febrze i patrzyła w Janka, jakby każdej z tych zapowiedzianych tortur chciała przyjrzeć się z osobna.- Gadaj teraz dalej! Czegoś tu pilnował?- Ciebie!- Mnie? - zdumiał się chłopiec.- A cóż ty o mnie wiedziałeś, o wyłupiastooki?- Przebacz mi! Ja nie wiedziałem, ale inni wiedzieli…- Jacy inni?- Możni panowie.Straszliwie możni panowie.Kazali mi tu stać i czuwać, abyś nie przepłynął przez rzekę.- Dziwne, dziwne! - rzekł Janek sam do siebie.- Czy miałeś mnie zabić?- Nie! miałem ci tylko przeszkodzić w drodze.- Aleś nie przeszkodził!- Bom zasnął.Objadłem się i sen mnie zmorzył.Gdybym nie spał i gdybym miał halabardę, to byś był w mojej mocy.- Przecież ją miałeś!- Tak, ale zbudziłeś mnie zbyt nagle i coś mi się ze strachu w głowie popsuło.- A mnie się zdaje, że ty w ogóle jesteś pomylony.- Ja jestem lew! - ryknęła figura.- Więcej ty jesteś koza, niż lew.- Koza też, ale i lew też!Janek nie mógł powstrzymać się od śmiechu.Patrzył na ten połeć słoniny przyjaźnie i bez gniewu.Zbyt śmieszna to była figura i wcale niegroźna.- Czy ty jesteś diabeł? - zapytał.- Jeszcze nie.- Jak to, jeszcze nie?- Bo ja jestem dopiero diabelski praktykant.Tysiąc lat muszę i być w terminie i dopiero, kiedy mi ogon wyrośnie, zostanę diabłem.Muszę się bardzo zasłużyć i czymś odznaczyć.- Dzisiaj właśnie byłeś bohaterem!Diabelski praktykant jęknął całym brzuchem bardzo boleśnie.- To mi może złamać karierę! - zakrzyknął.- O ja nieszczęśliwy!- Ty jesteś głupkowaty, a nie nieszczęśliwy.Stare diabły powinny ci złoić skórę i wytopić z ciebie na piekielnym ruszcie beczkę tłuszczu.- Och, nie mów tego! -nie mów tego!- Czy wszyscy diabłowie są tacy głupkowaci? - Nie, nie wszyscy.Są między nimi i bardzo mądrzy.- I to oni kazali ci mnie napastować? - Tak, oni.Ale gdybym nie był taki obżarty… - Jest tu gdzie co do zjedzenia? - zapytał Janek żywo.- Jest ogromne mnóstwo! - ryknął diabelski praktykant.- Daruję ci życie, jeśli pokażesz mi jedzenie… - Och, wystarczy tylko podnieść kamień.- Pod kamieniem chowasz jedzenie? - Ja nie chowam, ono tam samo żyje.- Żyje? Cóż to za jedzenie? - Glisty! - zakrzyknął diablik z triumfem.- Udław się swoimi glistami, bęcwale! - rzekł mu Janek.Diabelski praktykant spojrzał z podziwem na człowieka, który nie oszalał z radości, usłyszawszy o przysmaku tak wybornym.- Chciałem cię ugościć! - powiada diabelski terminator strasznie poczciwie.Janek rzekł mu z uśmiechem:- Ludzie tego nie jadają.- A mnie mówił jeden stary diabeł, że widział na własne oczy, jak w dalekiej ziemi ludzie jedli białe tłuste robaki, które nazywają makaroni.- Daj im, Boże, zdrowie! - zaśmiał się Janek.Praktykant skręcił się, jakby cierń połknął, i zaczął wyć.- A tobie, bęcwale, co się znowu stało?- Powiedziałeś takie słowo, że mnie aż zatknęło… Nie mów tego nigdy!- Jakie słowo? Aha, O Panu Bogu nie możesz słuchać! Czekaj, dam ja ci łupnia.Masz swoją halabardę, już mi niepotrzebna.Już wiem, jak cię ogłuszyć, diabelski pachołku!Cisnął mordercze narzędzie na kamienie i patrzył pilnie, co tamten uczyni.Praktykantowi i zamigotały oczy i już, już gotów był do skoku, aby ją porwać, ale chłopiec rzekł powoli:- Chwała Bogu na wysokościach!Diablik podskoczył na siedem łokci w górę i padł tak, że aż usiadł.- Dajże pokój, synu kozy, bo nie poradzisz [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • swpc.opx.pl
  •