[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Twarz miała bladą, ale usta wymalowała sinofioletową pomadką - ten odcień mocno gryzł się z kolorem chustki.Kiedy zsunęła nieco okulary z nosa, okazało się, że cień do powiek miał tę samą buntowniczą barwę.- Tak - powiedziała.- Co tak?- Tak, jestem Tesla.- Myślałem, że umarłaś.- Owszem, popełniłam ten błąd.O to nietrudno.- A może to jakieś złudzenie? - powiedział Grillo.- Przecież wszystko dokoła jest złudzeniem! Wszystko jest grą, wszystko jest na niby! Czy my jesteśmy bardziej nierealni niż ty? Nie!- My?- Zaraz do tego dojdę.Najpierw porozmawiajmy o tobie.Co u ciebie?- Nie bardzo jest o czym mówić.Jeździłem parę razy do Grove, żeby zobaczyć, kto przeżył.- Ellen Nguyen?- Nie odnaleziono jej.Ani Philipa.Sam przeszukiwałem rumowisko.Bóg wie, co się z nią stało.- Chcesz, żebyśmy jej poszukali? Teraz mamy kontakty.Mój powrót do domu nie był zbyt zabawny.Musiałam jakoś załatwić sprawę trupa w moim mieszkaniu.Gromady ludzi zadawały mi masę podchwytliwych pytań.Ale ponieważ teraz zdobyłam pewne wpływy, więc z nich korzystam.- Co to za historia z tym "my"?- Będziesz jadł tego cheeseburgera?- Nie.- Świetnie - przysunęła jego talerz do siebie.- Pamiętasz Raula?- Widziałem tylko jego ciało.- No więc teraz masz przed sobą jego ducha.- Słucham?- Odnalazłam Raula w Pętli.W każdym razie jego ducha.- Uśmiechnęła się upaćkanymi keczupem wargami.- Trudno jest przedstawić tę sprawę elegancko.ale on jest we mnie.On sam, małpa, którą kiedyś był, i ja - wszyscy w jednym ciele.- Twoje marzenie spełniło się - powiedział Grillo.- Każdemu według jego życzenia.- Tak, uważam, że masz rację.To znaczy, my tak uważamy.Wciąż zapominam, że jest nas więcej.Może to i dobrze.- Masz ser na brodzie.- No tak, sprowadzasz nas na ziemię.- Spróbuj mnie zrozumieć.Cieszę się, że cię widzę.Ale.dopiero zaczynałem przyzwyczajać się do myśli, że ciebie nie ma.Czy mam cię dalej nazywać Teslą?- Niby dlaczego nie?- Bo już nią nie jesteś, prawda? Jesteś kimś więcej.- Tesla wystarczy.Jest się tym, na kogo się wygląda, zgoda?- Pewnie tak - przyznał Grillo.- Czy wyglądam na osobę, która jest zupełnie wyprowadzona z równowagi?- Nie.A jesteś?Potrząsnął głową.- Dziwne, ale nie.Jestem zupełnie spokojny.Oto mój stary, kochany Grillo.Chyba chciałaś powiedzieć: nasz?- Nie, mój.Możesz sobie przelatywać te wszystkie piękne lale w Los Angeles, a i tak należysz do mnie.Jestem wielką niewiadomą w twoim życiu.- To jakiś spisek.- Nie podoba ci się?Grillo uśmiechnął się:- Nie jest źle.- Nie bądź taką nieśmiałą panienką - powiedziała, biorąc go za rękę.- Przed nami jeszcze niejedno i chcę wiedzieć, czy ze mną trzymasz.- Przecież wiesz, że tak.- Dobrze.Jak mówiłam, przejażdżka jeszcze się nie zakończyła.- Dobrze.Skąd wytrzasnęłaś to określenie? To ja je wymyśliłem.- Kwestia synchroniczności - powiedziała Tesla.- Na czym stanęłam? D'Amour uważa, że teraz wezmą się za Nowy Jork.Mają tam swoje dojścia.Nie od dziś.Więc ja kompletuję jedną połowę zespołu, a D'Amour drugą.- A ja? - zapytał Grillo.- Jak ci się podoba Omaha w stanie Nebraska?- Średnio.- Możesz wierzyć lub nie, ale właśnie tam zaczęła się ta ostatnia faza.W urzędzie pocztowym w Omaha.- Żartujesz sobie.- Właśnie tam dżaff nabił sobie głowę tym niedowarzonym pojęciem Sztuki.- Dlaczego niedowarzonym?- Rozwikłał tylko część zagadki, nie całość.- Nie rozumiem.- Nawet Kissoon nie wiedział, czym naprawdę jest Sztuka.Miał o niej pewne pojęcie, ale niewielkie.Sztuka jest wielka, potężna.Obala zasady czasu i przestrzeni.Wszystko na powrót jednoczy."Przeszłość, przyszłość i tę chwilę rozmarzenia między nimi.jeden dzień nieśmiertelności."- To piękne - powiedział Grillo.- Czy spodobałoby się Swiftowi?- Chrzanić Swifta.- Zasłużył sobie na to.- Więc.Omaha?- Tam zaczniemy.Tam napływają z całej Ameryki wszystkie nie doręczone przesyłki.Możemy tam trafić na jakiś ślad.Ludzie wiedzą niejedno, Grillo.Nawet, jeśli nie zdają sobie z tego sprawy, to i tak wiedzą.Dlatego jesteśmy tacy cudowni.- I piszą o tym?- Tak.I zanoszą listy na pocztę.- A listy lądują w Omaha?- Niektóre z nich.Zapłać za cheeseburgera.Poczekam na zewnątrz.Zapłacił, a ona czekała.- Szkoda, że nic nie jadłem.Teraz czuję, jaki jestem głodny.D'Amour wyjechał dopiero późnym wieczorem; żegnali go gospodarze bardzo zmęczeni, gdyż nie żałowali mu opowieści i wspomnień.Sporządził masę notatek; przerzucając kartki notesu w tę i we w tę, usiłował połączyć w sensowną całość wszystkie wątki.Kiedy Howie i Jo-Beth powiedzieli wszystko, co mieli do powiedzenia, dał im swoją wizytówkę z nowojorskim adresem i telefonem; na odwrocie nabazgrał swój adres prywatny.- Wyjedźcie stąd jak najprędzej - poradził im.- Nie mówcie nikomu, dokąd jedziecie.Absolutnie nikomu.A kiedy dojedziecie na miejsce, gdziekolwiek to będzie, zmieńcie nazwiska, l udawajcie małżeństwo.Jo-Beth roześmiała się.- Staromodne, owszem, ale co to szkodzi? - powiedział D'Amour.- Ludzie nie plotkują na temat małżeństw.Natychmiast po przyjeździe zadzwońcie do mnie, żebym wiedział, gdzie was szukać.Odtąd będziemy w stałym kontakcie.Nie mogę wam obiecać anioła stróża, ale są inne sposoby, by zapewnić wam ochronę.Chciałbym was poznać z pewną moją przyjaciółką.Ma na imię Norma.Ma talent do wyszukiwania dobrych psów - obrońców.- Sami możemy kupić sobie psa - wtrącił Howie.- Ale nie takiego, jakie ona załatwia.Dziękuję wam za wszystko, co mi opowiedzieliście.Muszę się zbierać.Czeka mnie długa jazda.- Jedzie pan samochodem do Nowego Jorku?- Nienawidzę podróży samolotem.Miałem kiedyś w powietrzu niemiłą przygodę.Ja jestem, samolotu już nie ma.Przypomnijcie, żebym wam o tym opowiedział.Tyle o was wiem, więc i wy powinniście coś o mnie wiedzieć.Odszedł, zostawiając w niewielkim mieszkaniu ostrą woń europejskich papierosów.- Muszę odetchnąć świeżym powietrzem - powiedziała Jo-Beth po jego wyjściu.- Wyjdziesz ze mną?Było już dobrze po północy; ostry chłód, na który D'Amour uskarżał się przed pięcioma godzinami, był jeszcze bardziej przenikliwy, ale odświeżył ich i orzeźwił.Nabrali ochoty do rozmowy.- Powiedziałeś D'Amourowi wiele rzeczy, o których ja nic nie wiedziałam - powiedziała Jo-Beth.- Na przykład?- To, co zaszło na Efemerydzie.- Chodzi ci o Byrne'a?- Tak.Ciekawe, co on tam w górze zobaczył.- Powiedział, że wróci i opowie mi o tym, jeśli przeżyjemy.- Nie chcę sprawozdań z drugiej ręki.Chcę to zobaczyć na własne oczy.- I chciałabyś wrócić na Efemerydę?- Tak, jeżeli ty byłbyś tam ze mną.Przechadzka zaprowadziła ich nad brzeg jeziora Michigan; może to nie był przypadek.Wiatr miał ostre zęby, ale świeży oddech.Nie boisz się, że Quiddity znów mogłoby coś nam zrobić, gdybyśmy tam kiedyś wrócili? - zapytał Howie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]