[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Przeciąć go.? Może i zyska na wartości, ale straci ten niesamowity błysk ze środka, błysk, chwytający za serce i dławiący w gardle.Szkoda.Cholerna szkoda.Nagle zrozumiałam, że można kochać diamenty.Pojęłam także, w jednej eksplozji natchnienia, dla­czego dotychczas nie został przecięty.Przecież, po­za pra.ile tam jeszcze tych pra.a, tyle samo co przy Klementynie, cztery pra.dziadkiem Ludwi­kiem de Noirmont, dysponowały nim wyłącznie ko­biety, po tych kobietach dziedziczyłyśmy cechy i niewątpliwie stosunek do klejnotu.Któraż, na mi­ły Bóg, zdobyłaby się na zniweczenie tego uro­ku.?!!!- Żadna, jak widać - powiedziała Krystyna, wy­zuta z wątpliwości, czy na pewno nasza myśl bieg­nie tymi samymi drogami.- I coś mi się wydaje.- Dobrze ci się wydaje.Obejrzyj może te zna­czki.- Przecież sama mówiłaś, że one Kacperskich!- Nie wszystkie.Nie powiem, gdzie je Kacperscy mają, bo po co mam się wyrażać w obliczu arcydzieła natury.Za wycenę i sprzedaż należy ci się, o ile wiem, dziesięć procent, też pieniądz.- Żal mi.- Opanuj się.Mnie też żal komódki po pani de Pompadour.Przodków na rynek nie wypchnę, ale ten zegar z holu.? A jeśli Kacperscy pary z gęby nie puszczą, może Heaston kupi całą posiadłość?- Chyba już nie.Taki głupi to on nie jest.W do­datku połapie się, że mamy diament, i spróbuje nas wymordować, a co najmniej go rąbnąć.Będziemy go miały na karku bez przerwy.- Bez przerwy to nie.Jest nas dwie, a on jeden.- Z przerwami też nie chcę.Czekaj, nie wiem, co zrobić.Pierwsza sprawa: idziemy w ślady przod­ków czy zastosujemy jakąś odmianę?Wiedziałam, co ma na myśli.Zanosiło się na pow­tórzenie historii, każdy kolejny posiadacz diamentu poprzestawał na ukryciu go głęboko i, być może, oglądaniu od czasu do czasu, rezygnując z innych ko­rzyści, byłyśmy na progu takiej samej sztuki.Ukry­jemy go i będziemy niekiedy oglądać, upajając się doznaniem estetycznym, dobrowolnie wyrzekając się zysków, które były naszym pierwotnym celem.Dwie idiotki.- I tak dobrze jeszcze, że nie ciąży na nim żadna klątwa - powiedziałam ponuro.- Mamy swobodę działania, bez obaw, że szlag nas trafi.Co nie prze­szkadza, że też nie wiem, co zrobić.Zważywszy, iż chodziło nam o szmal, zastanowiłabym się teraz po­ważnie, czy nie wydoimy niezbędnych sum ze spad­ku, bez diamentu.Będziesz mieszkała w zamku?- Zgłupiałaś?- No właśnie.Na diabła nam Noirmont?- A jak nikt nie zechce kupić?- To niech stoi, przecież go nie podpalimy.Spró­bujemy upłynnić zawartość.Zrobimy aukcję.- A do niego się przyznamy? - spytała Krys­tyna, wskazując palcem lśniącą bryłę, znów leżącą na środku stolika.- Chyba trzeba ze względów reklamowych.Dyp­lomatycznie.I dopiero jak wymyślimy kryjówkę, bo pod szafą u Kacperskich, to raczej nie najlepsze miejsce.- A gdybyśmy zdecydowały się na sprzedaż, też musi zostać ujawniony.No dobrze.Zaczniemy od Kacperskich, może coś doradzą.Kolacja ho, ho, rzeczywiście godna podziwu, roz­poczęła się w atmosferze zaciekawienia i emocji.Od­czekałyśmy, aż Elżusia zastawi stół i wreszcie sama usiądzie.Dwoje rodziców i troje dzieci wpatrzyło się w nas z wyrazem niecierpliwego oczekiwania.- Chcecie od początku czy od razu sam koniec? - spytała Krystyna.Odpowiedzi udzieliło pięć osób równocześnie, każdy innej.Przewagę szybko zyskała Marta, ponie­waż kawałek śledzia w oliwie zleciał jej z widelca i pacnął w oko Henia.Widelcem wymachiwała, żą­dając posłuchu.- Najpierw sam koniec, bo umrę z ciekawości, a potem po kolei.Słowa bym nie zrozumiała, cze­kając na rezultaty!- Sam koniec, proszę bardzo - zgodziłam się z satysfakcją.- Sami rozumiecie, że na razie ma to być tajemnica.Wyjęłam z kieszeni diament, który uporczywie po­zostawał pod moją opieką, i położyłam go na środku stołu, pomiędzy sałatką z pomidorów a krokiecikami z grzybków.Lampa wisiała nad nami, w jej świe­tle rozjarzył się, jakby zapłonął w nim ogień.Przez jadalnię przeleciało coś w rodzaju zbiorowego za­chłyśnięcia.- Święty Józefie! - jęknęła Elżusia.- Cóż to jest?!- To ten wasz skarb?! - wykrzyknęła Marta, wstrząśnięta.- Toście go, znaczy, znalazły - powiedział rów­nocześnie Jędruś znacznie spokojniejszym głosem.- I niby co to takiego? - spytał podejrzliwie Henio.- Nie diament przecież, chociaż tak wyglą­da.- I nie kryształ chyba, bo gdzie kryształowi do skarbu - zauważył Jurek krytycznie.- A otóż właśnie diament - powiedziała Krys­tyna z westchnieniem.- Od początku wiedziałyś­my, że chodzi o diament i on jest prawdziwy.Rżnie szkło.I pojęcia nie mamy, co z nim zrobić.- Można go wziąć do ręki i obejrzeć z bliska? - spytała Marta z szacunkiem.- Możesz go nawet ugryźć, jakbyś chciała.Naj­wyżej sobie ząb wyłamiesz.Zważywszy, że oglądać chcieli wszyscy razem, dia­ment należało potem obetrzeć z majonezu, oliwy i musztardy.Elżusia przyniosła ciepłą wodę w misce i najnowszą ścierkę do naczyń.Porządnie oczysz­czony z produktów spożywczych skarb znów spo­czął na środku stołu.- No to teraz mówcie od początku - zażądał Jurek.Tak długiej kolacji dotychczas chyba w tym domu nie było, o jedenastej wieczorem jeszcze dokładałyśmy szczegóły.Od połowy relacji Jędruś zaczął kiwać głową i kiwał tak już do końca.- Znaczy, to znaczy, że to było to - rzekł uroczyś­cie.- Wuj Florian przed śmiercią mówił, mętnie dosyć, ale z wielkim naciskiem, że jest rzecz, która do was należy, nie wiadomo, gdzie jest, ale jest, chyba żeby jej nie było.Ale może być, a gdyby się znalazła, do Noirmontów należy i wstyd nawet, że jest w naszej rodzinie, w razie gdyby była.Od śmierci bratowej Antosi nikt nic nie wie, ale jakby co, to przez nią.- Nie wydaje mi się, żeby ojciec wyjaśniał spra­wę bodaj trochę mniej mętnie - zauważył Henio z powątpiewaniem.- Toteż właśnie.- Nie szkodzi, my rozumiemy - przerwała żywo Krystyna.- Co niby miała zrobić ta nieszczęsna Antoinette, jak go znalazła po ucieczce narzeczone­go? I po zakochaniu się w Marcinie, bo że się zako­chała, głowę daję.Rozważałyśmy to.Mogła schować dowód rzeczowy, żeby nie rzucać na niego podejrze­nia o zbrodnię, alternatywą jest chęć zostawienia klejnotu dla siebie, ale przyjmujemy pierwszy pog­ląd.Z grzeczności.- Jedna Angielka, dwie Francuzki, reszta już sa­me Polki - wyliczyła Marta na palcach.- Popatrz­cie, wszystkie kobiety jednakowe, narodowość obo­jętna.Też bym się nie obraziła, mieć coś takiego dla siebie, i zdaje się, że też bym się wygłupiła dla fa­ceta.Antosia, mam wrażenie, podwójnie, raz dla by­łego, raz dla przyszłego.- Uczuciowa była [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • swpc.opx.pl
  •