[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Staniecie się sługami Olmera i już się nie ruszycie z miejsca bez jego pozwolenia.- Zobaczymy - machnął ręką Torin, ale hobbit zauważył, że słowa Malca go poruszyły.- Musimy się pożegnać z Dorwagami - poparł Torina Folko.- Pójdziemy ścieżką i na pewno trafimy na czujkę.Pożegnanie z przyjaciółmi było krótkie.Umówili się, że ludzie postarają się dowiedzieć jak najwięcej bez zdradzania swej obecności i odnajdą krasnoludów i hobbita, którzy będą się trzymać na widoku.- Nawet jeśli się więcej nie spotkamy - powiedział Torin - pamiętajcie, że wasze oddziały muszą być w gotowości.Ol-mer o was nie zapomni, na pewno.Z nim albo przeciw niemu, będziecie musieli się opowiedzieć po jednej ze stron.- Dlaczego? - sprzeciwił się nagle Kelast.- Udawało się nam wcześniej, dlaczego nie miałoby się udać teraz? My żyjemy sobie z boku; każdy, kto wejdzie w nasze lasy, pożałuje tego.Co mu do nas? Nawet jeśli zacznie wojnę, zobaczymy, dokąd się skieruje.- A jeśli na Zachód? - zmrużył oczy Torin.- Jeśli was minie?- Niech Zachód martwi się o siebie sam - odparł spokojnie Kelast.- Nie będziemy narażać dla niego swych ludzi.Zwiadowcy Dorwagów znikli w zaroślach, a przyjaciele, sprawdziwszy kolczugi, bez pośpiechu ruszyli dalej - dobrze widoczni dla każdego, kto mógł kryć się na zboczach; teraz nie zostało im nic innego, jak tylko czekać.Hobbit na wszelki wypadek spiął płaszcz ową szczególną fibułą, znalezioną ongiś w Amorze.Przez cały dzień ścieżka prowadziła ich, rozszerzając się stopniowo, najpierw na południe, a potem skierowała się do szerokiego siodła między dwoma odległymi od siebie wzgórzami.Za nimi można było się domyślić istnienia spowitej błękitnawą mgiełką równiny.Słońce przekroczyło południe, zaczęło palić.Wyciszone ptaki, muzyka świerszczy, soczysta trawa na brzegach ścieżki.Cicho, spokojnie, „błogośnie”, jak powiedziałby wujaszek Paladyn, gdyby był w dobrym humorze.Mimo że nakazywał sobie czujność, myśli hobbita, wbrew jego woli, płynęły w innym, odległym od wojny kierunku.Dobrze by było poleżeć na trawie i powędkować, a wieczorem spotkać się z przyjaciółmi, potańczyć przy muzyce ich małej orkiestry.Wiele, bardzo wiele zostało za nim.I, jak poprzednio, nie bardzo żałował straconego spokoju, uniesiony potężnymi falami spiętrzonych w Śródziemiu nowych sił.Droga, w którą powoli zmieniła się ścieżka, doprowadziła ich w końcu do przełęczy.Jeśli Olmer i tu nie ustawił swoich patroli, to zaiste można by go posądzać o brak rozumu.Oto wspaniałe wzgórza, aż się proszą, by postawić tam wieżę i obserwować! Bo gdy wędrowiec pokona przełęcz i ruszy w dolinę, trudno będzie potem takiego znaleźć na olbrzymiej przestrzeni.Torin ściągnął wodze.Przyjaciele zatrzymali się na środku drogi, patrzyli na uciekające w dół po długich i łagodnych zboczach przestrzenie, na poprzetykane wysepkami lasków areały żółtych pól i gdzieniegdzie widoczne nieliczne wsie.Nie widać było straży granicznych, posterunków, tak powszechnych na zachodzie.Od najbliższej wsi dzieliły ich co najmniej trzy mile; domy z tej odległości wydawały się maleńkie.Folko dojrzał wolno ciągnące wózki, pojedynczych jeźdźców, pieszych.Przyjaciele wymienili zaskoczone spojrzenia.Nie tak wyobrażali sobie Cytadelę Olmera! Jacyś wolni rolnicy i tyle!Zapewne myśleli w tym momencie o tym samym; Torin zacisnął wargi i machnął w milczeniu ręką: jedziemy.Ukrywanie się nie miało sensu; należało znaleźć kogoś sprytnego i wypytać go dokładnie, udając niekumatych cudzoziemców, którzy nie mają nic przeciwko temu, by trafić przed jasne oblicza tutejszych władców.- Wszyscy jesteśmy krasnoludami - na wszelki wypadek przypomniał przyjaciołom Malec.- Folko, nie wygadaj się! Niech no jeszcze raz na ciebie popatrzę.Nie, to nie przejdzie.Absolutnie! Nie ma w tobie odwiecznej solidności krasnoluda! Może lepiej nawet nie zaczynajmy? - zwrócił się do Torina.- Każdy tangar natychmiast się zorientuje.- Dobra, powiemy prawdę - zbył go Torin.W tym momencie miał umysł zaprzątnięty czym innym.- Czyżby to była właśnie ziemia Króla Bez Królestwa? Ileż lat musiał nad tym pracować i jak wiele trudu to kosztowało! Kiedy on się aż tak umocnił?!Droga, pętląc się wśród wyraźnie przerzedzonych wyrębem lasów, wyprowadziła ich na brzeg pola pszenicy i złączyła się z szerszą, prowadzącą z północnego zachodu na południowy wschód.Wzdłuż drogi ciągnął się żywopłot; w oddali, niespodziewanie wynurzywszy się zza wzgórz, na drodze pojawiło się dwóch konnych.Niespiesznie kłusowali na spotkanie przyjaciołom, nie okazując niepokoju; ten widok wydał im się tak niepokojący, że Malec odruchowo zaczął się wiercić w siodle i łapać za miecz
[ Pobierz całość w formacie PDF ]