[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Tarcze i wskazówki,podświetlone od środka, drgnęły i zaczęły się poruszać.- Tu wioska Drango - powiedział do sterczącego z przodu skrzynkimikrofonu, wyrecytowawszy wcześniej ciąg liczb.Shan zaczął rozumieć, co oznaczały miny mieszkańców wioski.Balisię generatora, przerażało ich radio.To nie karabiny, czołgi ihelikoptery były najpotężniejszym narzędziem Pekinu w okupowanymTybecie.Były nim małe czarne skrzynki, takie jak ta, setkami rozsianepo bezkresnych rubieżach.- Wei - rozległo się wypowiedziane kobiecym głosem uniwersalnetelefoniczne pozdrowienie.- Urząd Gminny.Wujku Chodron, to ty?Jak się ma mój ulubiony pijak? Kiedy przyniesiesz nam trochę tychpysznych moreli?Na chwilę Shan przestał zwracać uwagę na toczącą się przyjacielskąpogawędkę.Broszurka, zatytułowana Toporem po korzeniach",przeznaczona do dystrybucji wśród członków partii na terenie Tybetu,była zwiastunem kampanii politycznej. Nadeszła pora, bywykarczować uparte korzenie, które nie pozwalają ludności wiejskiejuwolnić się od dawnych tradycji despotyzmu i niewoli", głosiła.Był topartyjny szyfr na określenie wędrujących po wsiach starych mnichów iłamów. Starcy, którzy otrzymują schronienie w górach oraz wrolniczych osadach, wyłudzając pieniądze na budowę świątyń,nakłaniając dzieci do wstępowania w szeregi chuligańskich mnichów,postępują wbrew zarządzeniom Urzędu do spraw Wyznań".Rządprzystępował do wdrażania polityki zerowej tolerancji.Wszystkietakie osoby miały zostać zidentyfikowane i przekazane UrzędowiBezpieczeństwa.- Toporem po korzeniach - usłyszał Shan słowa Chodrona inadstawił ucha, kiedy kobieta po drugiej stronie wydała radosnyokrzyk, po czym połączyła go z innym biurem.-Trafiłem na tropdawnych kultystów - powiedział naczelnik, patrząc wprost na Shana.Powściągana energia we władczym głosie na drugim końcuzaniepokoiła go nie mniej niż lód w oczach Chodrona.Był to, bezcienia wątpliwości, głos funkcjonariusza bezpieki.- Lhasa ma wyznaczoną normę - oświadczył mężczyzna.- MajorRen będzie już niedługo.Uwagi Shana nie umknęła reakcja Chodrona na wzmiankę ooficerze.- Kiedy? - zapytał naczelnik.- Dopiero za parę dni.Jeśli załatwię dziś helikopter, będę mógłwydać mu kultystów.Lubimy dobrze karmić nasze szakale, gdyruszają na łowy.Chodron z uśmiechem zakrył mikrofon dłonią.- Wasz lama zostaje u mnie - powiedział do Shana.-Będzieciemeldować mi o swoich odkryciach, mnie i nikomu innemu.Jeślipójdziecie w góry i nie zameldujecie się w ciągu, powiedzmy, trzechdni, przekażę go Urzędowi Bezpieczeństwa.Spróbujcie wciągnąć w toGao, a znajdzie się w rękach bezpieki.Zawstydzcie mnie raz jeszczeprzed moją wioską, a zajmie się nim bezpieka.Shan wbił wzrok w podłogę.- Jeśli go skrzywdzicie.- To co, więzniu? - syknął Chodron.- Napiszecie doprzewodniczącego partii? Lama jest mój.A przybysz zostaje w stajnirazem z nim.- Naczelnik uniósł dłoń i roześmiał się do mikrofonu.-Spokojnie, towarzyszu.Nie aresztowałem ich jeszcze.Nie chcemy,żeby zaszyli się w kryjówce.Wiem, jak wykurzyć takie stworzenia.Zostawcie ich mnie.- Miejcie się na baczności - odparł oficer.- Ci starzy potrafiąprzemieniać się w smoki.Uśmiech na twarzy naczelnika, gdy wyłączał odbiornik, ukazał rządnierównych zębów.- Major Ren.Największy rekin w naszym rojącym się od rekinówmorzu.On nie jest tak subtelny jak ja.Jeśli ja używam do tamzingujednego akumulatora, on bierze trzy.Tam, gdzie ja mógłbym uderzyćwas pałką, gdy stoicie, on najpierw przywiązałby was do stołu, a potembił ołowianą rurą.Zapewne znacie już ten typ ludzi.Gdy Shan nie odpowiedział, Chodron uśmiechnął się znowu.W tejsamej chwili, gdy gestem wskazał mu drzwi, jakaś kobieta na zewnątrzkrzyknęła przerażona, a ktoś inny wydał bolesny jęk.Shan wybiegł nadwór.Chodron dotarł dowieśniaków zgromadzonych u podnóża łagodnie nachylonych pól opół kroku za nim.Dwóch pasterzy niosło jakiegoś człowieka, a ściślej mówiąc to, co zniego zostało.Ciało zwisało z kija, przywiązane jak świeżo upolowanazwierzyna.Gdy dotarli do wioski, mężczyzni sprawiali wrażenie, jakgdyby znużenie odebrało im mowę, ale słowa nie były potrzebne.Zwłoki należały do jednego z rolników.Jego lewa skroń była miękka ipapkowata.Została zmiażdżona brutalnym ciosem.Jedna z kobiet opadła obok zwłok, szlochając.-Zabili go! - krzyknęła inna, wbijając w Chodrona gniewnespojrzenie.Przez tłum przebiegł trwożny okrzyk:- Następne morderstwo!Shan uświadomił sobie, że kilkoro mieszkańców wioski patrzy naniego.Zrobił krok naprzód, a tłum bez słowa się rozstąpił.Uklęknąłprzy zwłokach, od których odciągano właśnie płaczącą kobietę.Pospiesznie zbadał zrenice mężczyzny, a dotykając gąbczastego ciaławokół rany, stwierdził, że dłonie są nietknięte, choć opuszki palcówbyły zsiniałe.Następnie obejrzał jego ubranie, zatrzymując się nachwilę nad dziwnie zdeformowaną sprzączką u paska.Nawet Chodronstał obok w milczeniu, gdy Shan rozpinał koszulę mężczyzny, byprzyjrzeć się jego skórze.Na lewym barku znać było niewyraznyczerwony ślad.Jeden z rolników pomógł mu ułożyć nieboszczyka narozpostartym obok kocu.-Aj-jaj! - rozległ się przerażony okrzyk, gdy Shan odsunął koszulę,odsłaniając plecy mężczyzny.Wzór ciągnął się od barku wzdłużpleców trupa.Wyglądało to, jak gdyby na skórze wytrawiono mudługi, czerwony liść paproci, promieniujący w górę od kręgosłupa tużponiżej serca.- Bogowie! - rozległ się kolejny przerażony okrzyk, gdy wieśniacycofnęli się ze zgrozą.- Dotknęły go bóstwa!- Bogowie go zabrali! - jęknęła jakaś staruszka.Kilka osóbprzytaknęło jej nerwowym pomrukiem.- Sprowadzcie lamę! - krzyknął ktoś żałośnie.Ale młody pasterz, który ruszył biegiem w stronę stajni, zostałpochwycony i powalony na ziemię, nim zdążył dotrzeć zbyt daleko.- Morderstwo! - krzyknął Chodron, stając nad mężczyzną.- Każdywidzi, że to morderstwo - oświadczył donośnym głosem.- Jeszczejeden cios młotem w czaszkę.Chwilę pózniej na jego twarzy pojawiła się niepewność.Spojrzałgniewnie na Shana.Naczelnik uświadomił sobie swój dylemat
[ Pobierz całość w formacie PDF ]