[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Abo patrzanie, abo iskanie!Stasia na nowo wciska mordkę w brzuch, Władkowi odepchnąć sie nie daje.A Handzia włoski szybko palcami rozdziela i co tylko wesz znajdzie, to pstryk paznokciami, pstryk! rozdusza, oj dzieci lubio to strasznie.I nie tylko dzieci.I ja w podłogę patrzywszy, od czasu do czasu spoglądawszy na uczycielke, takie rozespane, leniwe, rozczochrane, poczuł ochotę, żeby jo iskać.Niechby położyła głowę mnie na kolana, ech! Cycki sie wpierajo między moje nogi, twarz w pachwiny, a ja wpuszczam palcy w te kręcące sie włosy i rozgarniam ich w ścieżkę, w białe, a może niebieskawe, ciekawe jaka skóra, ech, rozgarniam włosy i popatruje, czy na tej ścieżeczce wesz nie przycupnęła.A jakże, znajduje weszke, ale oho, to nie żadne czarne wszysko, ale weszka delikatna jak serwetka, bieluśka, pazurki ma jak frędzelki.I te weszke biore między paznogci i pstryk! weszka pęka, krew pryska jak mgiełka, perfuma, a ona aż sie wciska mocniej z przyjemności, aż nie dycha.A ja smyk smyk palcami, szukam nowej żywioły.A dokąd do kościoła chodzicie, pyta sie ona.Opowiadamy, ze prawie nie chodzim.Oto, czasem, na pasterke, w Gody, czasem i na Wielkanoc, jak lody utrzymajo.Bo po wodzie nie dojechać.A Pana Boga możno chwalić i w stodole, mówio tato, kiedyś ludzi całkiem nie umieli pacierzow, a pobożnie żyli.Aż im czort księdza nasłał, nu i dowiedzieli sie co to grzech, co pacierz i zaczęli sie kościoły, procesji, ołtarzy.Handzia ich ofuknęła: Co wy, księdzow z czortami mieszacie?Oj, czego krzyczysz, ja ot, tak sobie, aby tego, a ty wrr, wrr! Mowie, co kiedyś siwy Orel opowiadał.A pani chce do kościoła i sie martwi, że daleko? domyśla sie Handzia: To może pani z nami różaniec zmówi? Cało rodzino mowim, jak w kościele.Co? Ona na to, że dobrze, zmówi z nami.Stasie wyiskawszy, bierze Handzia na kolana Władka.A ja widze, że ten kaftan i te nogawicy na pewno odziane na gołe ciało, klapki rozchylili sie i dużo skóry widać, a nawet miejsce, gdzie zaczynaj o sie cycki, ta rozpadlinka.A kolana tak rozstawiła, że nic tylko głowę położyć, niechby ona iskała.I już widze, jak głowa moja leży u niej w podołku, w pachwiny wciśnięta, a ona mnie iska białymi palcami.A palcy cienkie i sprytne, wślizguje sie we włosy, przemykaj o sie jak wenże, a takie czujne, że same, bez patrzenia namacajo każde wesz.Bo i nie so to jakieś tam weszki gnidki, weszki pyłki, ale każda duża, tłusta, orelska: wesz gęś, wesz krowa! A jak i&ke stonogę weźmie ona między paznogietki, to ho ho, trzask taki, jak z purchawki pięto strzelić, a krew to jej pół palców zalewa! I znowuś palcy smyk smyk: strupa znajdo zeschniętego, złuszczo.Kłoska, wyskubio.Nowe wesz, rozduszo.Ech, Handzia dobrze iska, ale uczycielki iskanie, to musi być iskanie!A wy dziadku ile lat macie, pyta sie ona.Siedymdziesiąt?E; więcej! chwało sie tato: Nie rachuje, ale po paznogciach widze, że więcej, w nogi powrastali.Sta nimam, bo sie śmierć mnie jeszcze nie kłaniała: jak człowiek sta dożywa, Śmierć przychodzi, kłania sie i pyta: brać was, czy chcecie żyć dalej? Bo nad takim śmierć już władzy nima, taki może żyć ile chce, ona przyjdzie tylko, jak sie jo zawoła.E tam, bajki bajecie, na to Handzia, nikt nie może wiedzieć, kiedy umrze.A tato:Ale kiedyś ludzi wiedzieli wszystko o swojej śmierci, kiedy umrzo, dzie, jak.Aż raz Pambóg szed, a za dziada był przybrany i widzi, człowiek łata płot słomo! Zdziwił sie Pambóg: czemu ty nie łatasz płota łozino, Jak Bóg Przykazał, pyta sie, toż tobie słoma raz dwa zgnije! A ten człowiek mówi tak: A co ja mam za łozo chodzić, jak ja i tak w druge środę beknę.Zezłościł sie Pambóg: O, nie, bekniesz czy nie bekniesz, ale gównianej roboty ja nie lubie.I zrobił tak, że ludzi nie wiedzo, kiedy umrzo, i pracujo sprawiedliwie.Tak.A panienki ociec matka żyjo?Żyjo.Urzendniki?Nie bardzo.Ojciec kierowco jest, no, szoferem.Autobusem jeździ.I nie boi sie?Nie.A mama w fabryce pracuje, w tkalni.No, no? I co tam tkajo w tej tkalni?Materiały na ubrania i sukienki.Ale to maszynami?Oczywiście.Oczywiście? Ho, ho! Ważnych ojca matkę panienka ma, pańska rodzina.To krów nie trzymacie?Nie mamy ziemi.A, to już terez wiadomo, czemu panienka taka cienka w sobie.To niechaj u nas je dużo kartoflow, to sie rozbendzie.A w mieście był ja kiedyś na Jana.Straszny targ, jak dziesięć suraskich.Miastowe żuliki obcięli mnie wtedy chwosta.Nie wam, tylko waszej kobyle, poprawia Handzia.Toż mowie, obcięli chwosta mojej kobyle.A czy w tem białym kościele ta większa wieża już dobudowana?Nie, jest jak było, tylko ta mniejsza.O, i ona strasznie wysoka! Gada j o, że jak z niej wyskoczyć, to sie leci już nie na ziemie ale do nieba! A podobno dzieś koło stacji jest takie miejsce, że dołem jado pociągi, góro samochody, czyż to prawda?Tak, wjadukt koło dworca.Dołem pociągi, góro samochody! słyszysz Handzia? A tego człowieka, co chodzi w czapce z dzwoneczkami, zna?Znam, znam.Ma dzwoneczki na czapce i woła: komu terpentyny! Komu terpentyny!To ten! Mówio, że on bardzo uczony i od nauki sfiksował, prawda?Tego nie wiem.To może i Natośnikowego Stacha zna, pyta sie Handzia, on też w Białymstoku.Nie zna? W budce stoi, piwo sprzedaje?Chyba nie znam, budek w mieście dużo.E, jego to na pewno zna: ma dwa złote zęby na przedzie.Nie przypominam sobie.Mieszkanie ma takie, że opowiadajo, woda sama leci.Pan teras z niego, w kapelusie chodzi.A do Taplarow całkiem nie zagląda.Żenił sie i nikogo, nawet matki nie zaprosił.Wyrodził sie.Pogadawszy, dzieci wyiskawszy, Handzia do garkow sie bierze.W jednym ciepła woda czeka, w drugim kapusta i zacierka pod przykrywko.Z komórki przynosi miskę z masłem, bo sie w subote zbiło w tłuczce trochu śmietany.Uczycielka umyła sie, odziała, a pojadszy chce iść do Dunaja, ale Handzia przypomina, że w te porę wszędzie po chatach różaniec mówiono: niechaj odczeka póki zmówio, abo jak chce z nami klęka.Jak różaniec, to różaniec.Wołam Ziutka z drogi, bo buszował z rówieśnikami: krążek kaczali jedne przeciw drugim, kto kogo przetoczy, a po grudzie daleko sie toczy, dobrze podskakuje.I klękamy.Handzia piersza, na przedzie, z różańcem w palcach, dzieci za nio, tato przy piecy, ja koło okna, uczycielka trochu z boku, koło popielnika, dzie ja przedtem siedział: na stołku łokciami sie podperła, popatruje w węgli.Handzia zaczyna: Ojcze nasz, któryś jest w niebiesiech.Dołączamy sie.Ojczenasz kończym, wchodzim w Zdrowaś, ze Zdrowaś w Wierze w Boga Ojca, z Wierze w Dziesięcioro Przykazań.A potem już zdrowaś idzie za zdrowaś, Handzia każde słowo wyraźnie księdzuje, my za nio poburkujem, pojękujem: dziesiątkę odliczy na różańcu, puszcza ostatni paciorek, mówi Chwała ojcu, synowi, duchowi świentemu, a my: Jak Było Na Początku, Teraz i Zawsze i Na Wieki Wieków, Amen.I znowuś ojcze nasz i zdrowaśki zaczyna, jakby nowy dziesiątek stawiać zaczynała: zdrowaś do zdrowaś, jak snopek do snopka, chwało ojcu przykryć i zaczynać nowy.Abo jakby sie trawę kosiło: zdrowaśkami pociachać, pociachać, potem chwało ojcu kose poostrzyć i zaczynać nowy przekos.W chacie nidzielnie, ale i na dworze inaczej niż co dnia: nidzielne powietrze zawsze jaśniejsze, łyskliwsze
[ Pobierz całość w formacie PDF ]