[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Moje diamenty! - krzyknęła Tracy.- Niech pan mi pomoże!Na chwilę zapadła cisza, a potem rozpoczęło się piekło.Kul­turalni wycieczkowicze zamienili się w dziką tłuszczę.Padali na kolana, chwytali diamenty i w podnieceniu wydzierali je sobie z rąk.- Mam kilka.- Bierz całą garść, John.- Puszczaj go pan, on jest mój.Przewodnik ze strażnikiem nie panowali nad sytuacją.Tłum ludzi, pełzających na czworakach, w podnieceniu napełniających swe torby i kieszenie diamentami, zepchnął ich na bok.- Proszę przestać! - krzyczał strażnik.- Proszę przestać.- Po chwili przewrócono go na podłogę.Inna wycieczka - byli to Włosi - pojawiła się na sali.Turyści zatrzymali się na chwilę w osłupieniu, ale gdy zrozumieli, co się stało, przyłączyli się jeden po drugim do pełzającej gromady.Na próżno strażnik przeciskał się przez kłębowisko ciał, próbując uruchomić alarm.Deptano po nim.W jednej chwili zbiorowe szaleństwo opętało wycieczkowiczów.Wreszcie oszołomiony strażnik zdołał się podnieść.Z trudem przedarł się przez rozszalały tłum w kierunku podwyższenia.Przed gablotą stanął jak wryty, nie wierząc własnym oczom.Diament Lukullusów zniknął.Zniknął również elektryk i kobieta w ciąży.Tracy pozbyła się swego stroju w publicznej toalecie w Osterpark, daleko od Szlifierni Diamentów.Potem ruszyła przed siebie aleją, trzymając w ręku paczkę od Gunthera, zawiniętą w brązowy papier.Na razie wszystko przebiegało zgodnie z planem.Na wspomnienie tłumu wydzierającego sobie z rąk bezwartościowe cyrkonie, roześmiała się głośno.Zobaczyła Jeffa, nadchodzącego z przeciwnej strony; był w ciemnej marynarce, a jego broda i wąsy zniknęły.Zbliżył się do niej z uśmiechem.- Kocham cię - powiedział.Wyjął Diament Lukullusów z kieszeni marynarki i podał go Tracy.- Przekaż to naszemu przyjacielowi, kochanie.Zobaczymy się później.Tracy odprowadzała go wzrokiem.Jej oczy błyszczały radością, niebezpieczeństwo minęło i teraz z podnieceniem myślała o przy­szłości.Na razie oddzielnie polecą do Brazylii, ale potem pozostaną razem do końca życia.Tracy rozejrzała się wokół, upewniając się, że nikt jej nie obserwuje, usiadła na ławce i odwinęła paczkę z papieru.W jej środku była mała klatka, w której siedział spokojnie gołąb o ciem­noszarym upierzeniu.Trzy dni temu odebrała klatkę na poczcie American Express, zaniosła ją szybko do hotelu, po czym wypuściła przez okno gołębia, którego dotąd trzymała w klatce.Teraz wyjęła ze swej torebki mały irchowy woreczek i włożyła do niego diament, Uwolniła gołębia z klatki i trzymała go, ostrożnie przywiązując worek do nogi ptaka.- Margo, ptaszku! Zanieś to do domu.Obok niej pojawił się policjant w mundurze.- Co pani wyprawia?!Serce Tracy zabiło niespokojnie.- O.o co chodzi, panie oficerze?- Dobrze pani wie, o co chodzi.- Utkwił gniewny wzrok w klatce.- Co innego karmić gołębie, a co innego łapać je i więzić w klatkach.To wykroczenie przeciw prawu.Proszę go natychmiast wypuścić, albo zaaresztuję panią.Tracy przełknęła ślinę i zrobiła głęboki wdech.- Skoro pan tak mówi, panie władzo.- Uniosła wysoko rękę z gołębiem.Anielski uśmiech rozjaśnił jej twarz, gdy patrzyła na wzbijającego się w górę ptaka - coraz wyżej i wyżej.Zrobił krąg nad jej głową, a potem pomknął na zachód, w kierunku Londynu.„Gołąb pocztowy rozwija średnią szybkość sześćdziesięciu czterech kilometrów na godzinę, mówił Gunther, więc ten doleci tam za sześć godzin.Trzysta siedemdziesiąt kilometrów.”- Proszę nie robić tego nigdy więcej - ostrzegł Tracy policjant.- Nie będę - przyrzekła solennie - nigdy więcej.Późnym popołudniem była już na lotnisku Schiphol i zbliżała się do punktu odpraw.Za chwil odleci do Brazylii.Daniel Cooper stał nie opodal, spoglądając na nią z wściekłością.Tracy Whitney ukradła diament Lukullusów: Cooper wiedział o tym już w chwili, gdy przeczytał raport.To było w jej stylu; śmiałe posunięcie, niemożliwe do przewidzenia.Inspektor van Duren rozmawiał z przewodnikiem wycieczki i strażnikiem, pokazywał im fotografie Jeffa i Tracy.- Nee.Nigdy nie widziałem żadnego z nich.Złodziej miał brodę i wąsy, a jego policzki i nos były znacznie wydatniejsze.Kobieta z diamentami miała ciemne włosy i była w ciąży.Nie odzyskano diamentu, mimo dokładnej rewizji podejrzanych i ich bagaży.- Diament jest jeszcze w Amsterdamie - twierdził uparcie van Duren.- Odnajdziemy go.„Nie, nie odnajdziecie - z wściekłością pomyślał Cooper.- Ona zamieniła gołębie.Gołąb pocztowy dostarczy diament tam, gdzie sobie życzyła”.Cooper przyglądał się bezradnie Tracy, idącej przez halę dworcową.Była pierwszą osobą, która go pokonała.Teraz już nie otrzyma rozgrzeszenia.Pójdzie prosto do piekła.Tuż przy stanowisku odpraw Tracy zatrzymała się na chwilę a potem odwróciła się i spojrzała Cooperowi prosto w oczy.Znała tego człowieka; jak Nemezis ścigał ją po całej Europie.Było w nim coś dziwnego, patetycznego i przerażającego zarazem.Było jej go żal.Pomachała mu ręką na pożegnanie, potem odwróciła się.i weszła na pokład samolotu.Daniel Cooper dotknął niewielkiej koperty w swojej kieszeni List zaadresowany był do J.J.Reynoldsa i zawierał prośbę o zwol­nienie z pracy.Był to Boeing 747 linii Pan American.Tracy siedziała w fotelu B, w pierwszej klasie.Była podniecona; za kilka godzin spotka się z Jeffem.Ślub wezmą w Brazylii.„Odtąd żadnych więcej skoków - pomyślała - ale nie będę ich żałować”.Na pewno nie.Jej życie, jako żony pana Stevensa, z pewnością będzie niezwykle podniecające.- Przepraszam.Tracy uniosła głowę.Obok niej stał pucołowaty mężczyzna w średnim wieku, sprawiający wrażenie starego rozpustnika.Wskazał rękoma fotel przy oknie [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • swpc.opx.pl
  •