[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Dobra, koleś.Odpocznij sobie.To nie potrwa długo.- Obawiam się, proszę pani, że będę zmuszony okrążyć budynek.W tym miejscu nie wolno parkować.- Zrób co ci pasuje, chłoptysiu - odpowiedziała i poklepała go po ramieniu.„Chłoptysiu!” Szofer wzdrygnął się.Płacił frycowe za to, że wybrał sobie zawód szofera do wynajęcia.Nie cierpiał żadnych Amerykanów, a szczególnie tych z Teksasu.To dzikusy; ale dzikusy z pieniędzmi.Zdziwiłby się niezmiernie, gdyby ktoś teraz mu powiedział, że jego pasażerka nigdy nie oglądała na własne oczy Stanu Samotnej Gwiazdy.Tracy przejrzała się we wstecznym lusterku, wykrzywiła usta w doskonałej imitacji szerokiego uśmiechu i dostojnie przeszła kilka kroków w kierunku drzwi, które natychmiast otworzył odźwierny w uniformie.- Dobry wieczór, madame.- Nie najgorszy, kolego.Czy macie w tej budzie coś oprócz kostiumowej biżuterii? - Roześmiała się z własnego dowcipu.Odźwierny zbladł.Tracy wkroczyła do sklepu, rozsiewając wokół siebie odurzający zapach Chloe.Arthur Chilton, sprzedawca ubrany w tużurek, podszedł do niej:- Czy mogę czymś służyć, madame?- Może tak, a może nie.Stary P.J.kazał mi kupić drobny prezencik na urodziny, więc przyszłam.Co tu macie?- Co szczególnie panią interesuje?- Ha, pardon, wy, Anglicy, jesteście szybkie Bille, no nie? Od razu do rzeczy.- Zaśmiała się chrapliwie i poklepała go po ramieniu.Sprzedawca zmusił się do zachowania spokoju.- Może coś z tych, no.szmaragdów? Stary P.J.lubi mnie w szma­ragdach.- Gdyby była pani łaskawa podejść do tej gablotki.Chilton zaprowadził ją do oszklonej szafki, gdzie wystawiono kilka gablotek ze szmaragdami.- To są szczeniaki.- Tleniona blondynka obrzuciła je pogardliwym spojrzeniem.- A gdzie mamusie i tatusiowie?- Ceny tych kamieni dochodzą do trzydziestu tysięcy dola­rów - odparł sztywno Chilton.- Tyle właśnie odpalam mojemu fryzjerowi - zaśmiała się rubasznie.- Stary P.J.wyrzuci mnie z domu, jeśli wrócę z jedną z tych pestek.Chilton wyobraził sobie starego P.J.Tłusty, pucołowaty, wrzas­kliwy i obleśny jak ta kobieta.Musieli do siebie pasować.„Dlaczego pieniądze zawsze lgną do takich, którzy na to nie zasługują?” dziwił się.- Jakiego rzędu ceny interesują panią?- Dlaczego nie zaczniemy od czegoś w okolicach stu paczek?- Stu paczek? - zbladł.- Do diabła, myślałam, że wy tutaj znacie królewską angielsz­czyznę.Sto paczek.Sto patyków.- Och - sprzedawca przełknął ślinę - w takim razie chyba będzie najlepiej, jeśli porozmawia pani z naszym dyrektorem naczelnym.Dyrektor, Gregory Halston, miał zwyczaj załatwiać wszystkie większe transakcje samodzielnie, a pracownicy „Parker and Parker”, którzy nie otrzymywali prowizji od sprzedaży, nie mieli nic przeciwko temu.Chilton z wielką ulgą przerzucił obowiązek pertraktowania z tak nieuprzejmą klientką na barki swego szefa.Nacisnął guziczek ukryty pod ladą i w chwilę później blady, żwawy człowieczek ukazał się w drzwiach przyległego pokoju.Rzucił okiem na komicznie wyglądającą blondynkę, modląc się w duchu, by żaden z jego stałych klientów nie odwiedził go do chwili wyjścia tej kobiety.- Panie Halston - powiedział Chilton - to jest pani.mhm.- odwrócił się do kobiety.- Benecke, skarbie.Mary Lou Benecke.Żona starego P.J.Benecke.Założę się, że wszyscy słyszeli o P.J.Benecke.- Oczywiście.- Gregory Halston obdarzył ją zdawkowym uśmieszkiem.- Pani Benecke pragnie nabyć szmaragd, panie Halston.- Mamy tu kilka pięknych szmaragdów, które.- Gregory Halston wskazał gablotki ze szmaragdami.- Panią interesowałoby coś w cenie około stu tysięcy dolarów.Tym razem uśmiech, który ukazał się na twarzy GregoryHalstona, nie był udany.„Dzień zaczyna się obiecująco”.- Widzisz, skarbie, mam niedługo urodziny i stary P.J.chce, żebym kupiła sobie coś ładnego.- Oczywiście - rzekł Halston - proszę pójść za mną.- Ty zbereźniku, co ty sobie wyobrażasz? - zachichotała blondynka.Halston i Chilton wymienili pełne bólu spojrzenia.„Przeklęci Amerykanie!”Halston zaprowadził ją do drzwi i otworzył je kluczem.Wkro­czyli do małego, jasno oświetlonego pokoiku, a Halston starannie zamknął za sobą drzwi, przekręcając klucz w zamku.- Tutaj właśnie przechowujemy nasze klejnoty przeznaczone dla bardziej wymagających klientów - oznajmił.Pośrodku pokoju stała gablotka wypełniona olśniewającą eks­pozycją diamentów, rubinów i szmaragdów, połyskujących ja­skrawo.- Tak, to już jakoś wygląda.Stary P.J.posikałby się z radości.- Czy jest tu coś, co pani odpowiada, madame?- Zaraz, niech się rozejrzę.Co my tu widzimy [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • swpc.opx.pl
  •