[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Minął ostatni zakręt w lewo i doszedł do znaku kilometrowego.Jeszcze pół godziny drogi i będzie w schronisku.Jutrzejszy dzień musi rozstrzygnąć o dalszym planie badania sektora 10.Start będzie o 9.33.Taki czas ustalono dopiero w ostatniej chwili.O starcie poinformował go sam Bradford.Pułkownik wprowadził zresztą bardzo osobliwą metodę powiadamiania o momencie startu.Już wielokrotnie terminy były zmieniane i nie ma żadnej pewności, że i ten jest prawdziwy.Ray uśmiechnął się.Nie wierzył, aby to coś pomogło.Jeśli rzeczywiście chodzi o sabotaż, to ci, którzy go przeprowadzają, mają ogromne możliwości.Był przekonany, iż NOL-e pojawiające się od czasu do czasu były dostatecznym dowodem na to, że ktoś sobie nie życzy rakiet w sektorze 10 i że trzeba w końcu przestać wysyłać sondy kosmiczne w ten rejon.Bradford nie dawał się jednak przekonać i twierdził, że musi zdobyć dowody zamierzonej akcji, a nie będzie opierał się li tylko na hipotezach.Spojrzał na zegarek.Jeszcze kwadrans marszu.Regularna praca mechanizmu działała uspokajająco.Wszyscy członkowie zespołu byli już na granicy wytrzymałości.psychicznej.Właściwie wiadomo było, że jutrzejszy eksperyment, w razie niepowodzenia, musi być dla tej grupy ludzi ostatnim przed dłuższym urlopem.Ray przypomniał sobie poprzednią wycieczkę w to miejsce z całym zespołem.Było to w dwa dni po nieoczekiwanej anihilacji pierwszej sondy niedaleko sektora 10.Ustawiono na kosmodromie następną sondę, a zespół dostał zezwolenie na niedaleką wycieczkę.Wszyscy zauważyli wtedy ten Nierozpoznany Obiekt Latający.Był to niewielki dysk z błyszczącego materiału, który uniósł się z odległości około 2 km od nich i bardzo szybko zniknął w obłokach.Dyskusje na temat pochodzenia NOL-i odwróciły natychmiast zainteresowanie przyjaciół od Raya i jego zegarka.Ray znalazł go przy ścieżce prowadzącej na szczyt.Musiał go ktoś zgubić co najmniej kilka dni temu, bo był nie nakręcony.Nikt z obecnych jeszcze w schronisku nie przyznał się do zguby i było jasne, że nie ma sensu dalej szukać właściciela.Zegarek spisywał się nieźle i Ray był z niego zadowolony.Idąc uświadomił sobie, że wraz ze zbliżającym się terminem startu zaczyna się denerwować.Już cztery sondy przy starcie rozpadły się na pył metalowy bez jakiegokolwiek wybuchu, bez żadnych śladów jakiegokolwiek działania.Wysyłane do innych rejonów Galaktyki z tego samego kosmodromu startowały normalnie i już od kilku lat nadchodzą od nich informacje o przebytych trasach.Sondy kosmiczne, bezzałogowe, szybkie statki fotonowe miały za zadanie nawiązać łączność z przypuszczalnymi innymi istotami myślącymi i przełączyć kontakt na Ziemię.Wysyłano je w ramach programu odpowiedzi po wychwyceniu z szumów Kosmosu wyraźnych sygnałów sztucznych.Światło w schronisku już się paliło, kiedy wszedł i zrzucił plecak.W jadalni za stołem siedziała tylko jedna osoba.Chciał usiąść przy innym stoliku, ale zorientował się, że ten krótko ostrzyżony, siwy mężczyzna w sportowym ubraniu - to Bradford.Nie spodziewał się go tutaj.Mimo woli poczuł, że zasycha mu w gardle.Podszedł do stolika Bradforda i zauważył, że ten też musiał przed chwilą wrócić z gór.Bradford uśmiechnął się i zaprosił Raya do stolika.- Dobry wieczór panu, nie spodziewał się mnie pan tutaj, prawda ?Ray był zawsze szczery w stosunku do Bradforda.- Tak, ma pan rację, panie pułkowniku, nie sądziłem, że jestem szczególnie przez pana wyróżniony.Nie bardzo łatwo bym uwierzył, że akurat dzisiaj chciał pan w tym samym miejscu zażywać świeżego powietrza.Bradford zareagował spokojnie.- No cóż, wie pan, że mam swoje plany działania.Wolałbym takie, byśmy współpracowali w innym układzie zadań, ale sytuacja wymaga ode mnie specjalnych kroków.Musi pan zrozumieć, że sondy są bardzo drogie i rząd wymaga od nas wykrycia sprawców dywersji.- I dlatego pewno szedł pan za mną i śledził mnie? Tylko nie rozumiem, jaki to miałoby sens.- Widzi pan, mogę powiedzieć panu, że jutrzejszy dzień będzie decydujący w śledztwie przez nas prowadzonym.Mogę również zapewnić pana, że nie szedłem za panem i nie śledziłem.Mój cel przybycia tutaj był inny.A jaki - możliwe, że wyjaśnię panu później.Na razie chciałbym jeszcze raz pana prosić, aby dla dobra śledztwa nie czynił pan prób kontaktowania się z kimkolwiek do jutra do godziny 9.33.Niech pan nie sądzi, że jest pan, jak to pan powiedział, "szczególnie wyróżniony".Nie.Inni członkowie zespołu też będą absolutnie skutecznie odseparowani od otoczenia.Po kolacji okazało się, że będą spali z Bradfordem w jednym pokoju.Ray był zmęczony wspinaczką i z przyjemnością wyciągnął się na tapczanie.Zasypiał szybko i zapamiętał tylko, że Bradford mówił coś jeszcze o śledztwie.Ostatnie słowa dotarły do niego prawie wyprane z sensu.Słyszał je, ale były to tylko słowa.Mógłby je podrzucać, jak żongler na arenie podrzuca jednakowe szare piłeczki, spadające bez dźwięku na podłogę i podskakujące do jego rąk, i znowu podrzucane do góry.-.Wie pan, Ray, sądzę, że ktoś z zespołu bierze w tym udział.Ale kto? I jakim cudem? Przecież znamy każdy krok członków zespołu.Ten ktoś musi przekazywać czasy startu w jakiś bardzo dowcipny sposób.Piłeczki skakały coraz prędzej i rosła ich ilość.Ray czuł, że są coraz cięższe i że nie może ich podrzucać.To one zaczynają podbijać mu ręce.Jest ich coraz więcej i w końcu unoszą go nad Ziemię i oddalają coraz dalej i dalej.Znikają światła miast.I Ziemia staje się też małą, szarą piłeczką.A dokoła rozciąga się bezkresna, czarna pustka.Ryk lądującego helikoptera był doskonałym budzikiem.Bradford był już ubrany w swój mundur służbowy i zamykał walizkę, kiedy Ray zdecydował się wstać.- Dzień dobry panu, Ray, szybciutko jemy śniadanko i do pracy.Już godzina 6 [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • swpc.opx.pl
  •