[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Przyszło do miejsca, gdzie spała, może nawet przykucnęło w rozpadlinie i obserwowało ją śpiącą; namyślało się, czy skończyć z nią teraz, i w końcu postanowiło, by dojrzewała przez jeszcze jeden dzień.Żeby przez ten dzień stała się słodsza, niczym jagoda.Trisha okręciła się dookoła, doznając niejasnego wrażenia, że kiedyś już to robiła; nie pamiętała jednak, że przed zaledwie kilku godzinami obróciła się dokładnie tak samo i w tym samym miejscu.Wykonała pełny obrót, zatrzymała się w tej samej pozycji, którą przybrała wcześniej, i kaszlnęła nerwowo, zakrywając usta dłonią.Od kaszlu poczuła tępy ból głęboko w piersi.Nie zaniepokoiło jej to; ból sprawiał przynajmniej wrażenie ciepłego, a ona była tak strasznie zmarznięta.- Odeszło, Tom - powiedziała.- Czymkolwiek było, odeszło.Przynajmniej na razie.“Owszem - odparł Tom.- Ale przecież wróci.Prędzej czy później będziesz musiała jakoś sobie z tym poradzić”.- Niech dzień ten nie kończy się gorzej, niż się zaczął -rzekła dziewczynka.To powiedzenie zawdzięczała babci McFarland.Nie bardzo wiedziała, co ono właściwie ma znaczyć, ale wydawało jej się, że przynajmniej trocheje rozumie i że pasuje ono do tej sytuacji.Usiadła na kamieniu przy wiązce gałęzi i zjadła trzy wielkie garście mieszanki golterii z buczyną, wmawiając sobie, że to płatki śniadaniowe z suszonymi owocami.Jagody nie wydawały się już takie smaczne jak poprzednio, ba, wręcz twarde; spodziewała się, że jeszcze mniej smaczne i jeszcze twardsze wydadzą jej się po południu.Niemniej jednak zjadła pełne trzy garście, po czym poszła do strumyka napić się wody, w wodzie znów dostrzegła małe pstrągi i choć nie wydawały się jej większe od okonków lub dużych sardynek, powodowana nagłym impulsem postanowiła schwytać jednego z nich.Zesztywnienie ciała po nocy już tak nie doskwierało, słońce wstawało powoli i dzień robił się coraz cieplejszy, więc i Trisha czuła się odrobinę lepiej.Niemal spodziewała się czegoś dobrego.Prawie wierzyła, że wreszcie dopisze jej szczęście.Nawet kaszel już jej tak bardzo nie dokuczał.Powróciła do miejsca, w którym spędziła noc, znalazła żałosne pozostałości płaszcza od deszczu i rozpostarła go na kamieniach.Następnie udała się na poszukiwanie kamienia o ostrych krawędziach i znalazła jeden, znakomity, w miejscu, gdzie strumień spadał przez obłą krawędź równiny do znajdującej się poniżej dolinki.Zbocze było chyba tak samo strome, jak to, po którym zjechała pierwszego dnia (ten pierwszy dzień wydawał się jej odległy o dobre pięć lat), uznała jednak, że bardzo łatwo będzie nim zejść, ponieważ gęsto porastały je drzewa, których mogłaby się chwycić w potrzebie.Trzymając kamień w dłoni, wróciła do miejsca, gdzie przedtem rozłożyła płaszcz (rozpostarty na kamieniach wyglądał niczym szereg wyciętych z papieru laleczek), i zaczęła odcinać od niego kaptur poniżej linii ramion.Właściwie nie wierzyła, by udało jej się schwytać rybę w odcięty kaptur, ale zawsze przecież można spróbować i będzie z tego niezła zabawa, a poza tym nie miała zamiaru schodzić po zboczu, dopóki jej ciało nie odzyska dawnej sprężystości.Pracując, nuciła pod nosem, najpierw piosenkę “Boyz To Da Maxx”, która od dawna chodziła jej po głowie, potem “MMM--Bop”, później fragmenty “Take Me Out to the Ballgame”, ale najczęściej wracała do reklamowego refrenu “Do kogo dzwonisz, gdy pęknie ci szyba?”Chłodny wiatr, wiejący nocą, przepłoszył większość owadów, ale dzień robił się coraz cieplejszy i wkrótce nad głową Trishy unosiła się jak zwykle chmara małych powietrznych akrobatów.Już prawie ich nie zauważała, od czasu do czasu, gdy któryś z nich za bardzo zbliżył się do jej oczu, machała nań niecierpliwie ręką.Odcięła wreszcie kaptur i trzymając go do góry nogami, przyjrzała się swemu dziełu krytycznym okiem.Pewnie nie zadziała jak należy, ale wyglądał fajnie.Po prostu fajnie.- “Do kogo zadzwonisz, mała, ach, do kogo, kiedy ta cholerna szyba rozleci ci się w drodze?” - zaśpiewała cicho, podchodząc do brzegu strumienia.Wypatrzyła sterczące nad powierzchnią wody dwa kamienie i stanęła na nich.Spojrzała w dół, pomiędzy rozstawione nogi.Ujrzała kamieniste dno, drżące w miejscach, gdzie światło załamywało się w prądzie przejrzystej wody.Nie widziała na razie żadnej ryby, ale co z tego? Rybacy, nawet dziewczyny, muszą przecież być cierpliwi.“Otocz mnie ramionami, bo chcę się do ciebie przytulić” - zaśpiewała i roześmiała się.Ale fajnie.Trzymając kaptur za długie strzępy materiału przy ramionach, pochyliła się i zanurzyła w wodzie ten improwizowany więcierz.Prąd zepchnął kaptur nieco dalej między jej nogi, pozostał on jednak otwarty, więc wszystko było w porządku.Cały problem polegał na tym, że stała pochylona, z wypiętą w górę pupą i głową mniej więcej na wysokości brzucha.Nie da rady wytrzymać w tej pozycji długo, a gdyby próbowała kucnąć, zmęczone, obolałe nogi nie wytrzymałyby pewnie, a ona sama wpadłaby do wody.Zanurzenie z głową bez wątpienia niekorzystnie wpłynęłoby na kaszel.Kiedy poczuła dudnienie serca w skroniach, zdecydowała się na pewien kompromis.Ugięła kolana, za to lekko wyprostowała się w pasie, w ten sposób musiała spojrzeć nieco w górę strumienia i nagle dostrzegła w wodzie trzy jasne błyski - rybki, bez najmniejszej wątpliwości rybki! - płynące szybko w jej kierunku.Gdyby miała czas, aby jakoś zareagować, najprawdopodobniej poderwałaby kaptur i nie złapała niczego.Na szczęście wystarczyło jej czasu tylko na jedną jedyną myśl: “Są jak podwodne spadające gwiazdy” -i nagle srebrne błyskawice płynęły już pomiędzy kamieniami, na których stała.Jednej rybie udało się ominąć kaptur, ale dwie wpłynęły wprost do niego.- Hura! - krzyknęła Trisha, i był to okrzyk nie tylko radości, lecz także zdumienia, wręcz szoku.Pochyliła się i złapała dolną krawędź kaptura.Straciła przy tym równowagę i omal me wpadła do strumienia.Podniosła pełen przelewającej się przez brzegi wody kaptur, trzymając go oburącz.Kiedy schodziła z kamieni na brzeg, ścisnęła go; woda przelała się większym strumieniem, mocząc jej nogawkę dżinsów od biodra do kolana z wodą wypłynął jeden z małych pstrągów, wijąc się i machając ogonem w powietrzu, śmignął do strumienia i natychmiast umknął.- O, mamusiu! - krzyknęła Trisha, lecz teraz także się śmiała.Wspinała się po zboczu, trzymając kaptur przed sobą.Nagle dostała ataku kaszlu.Znalazła się wreszcie na mniej więcej równym terenie.Zajrzała do kaptura, przekonana, że nic w nim nie zobaczy, druga rybka chyba także jej uciekła, małe dziewczynki nie łapią przecież pstrągów, nawet malutkich pstrągów, a już z całą pewnością nie w odcięte kaptury płaszczy przeciwdeszczowych, musiała jej gdzieś uciec, tyle że ona tego nie zauważyła.Ale pstrąg wcale nie uciekł, wręcz przeciwnie -pływał po kapturze w kółko, wesoło niczym złota rybka w akwarium.- Boże, co mam teraz zrobić? - spytała Trisha, i była to modlitwa najprawdziwsza z prawdziwych; brzmiał w niej przestrach i zdumienie.Na modlitwę tę odpowiedziało jej ciało raczej niż dusza [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • swpc.opx.pl
  •