[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Pilot odszedł, by rzucić okiem na szybkoś­ciomierz.Wrócił do Ogilvy'ego.- Cztery i pół, kapitanie.Kapitan założył ręce na plecach i stał wpatrzony w szybę.Pilot wrócił do obserwowania szybkościomierza.Wskazówka wahała się teraz między czterema i pół a pięcioma węzłami.Żyro stopnia skrętu wskazywało, że statek trzyma się kursu.Pilot wyszedł na lewe skrzydło mostkowe.Syczenie z potężnych kominów nie sugerowało poważnej zmiany ciśnienia.Przez kilka minut obserwował migocące pomarańczowe światła.Kiedy statek minął pławy oznaczające początek toru wodnego, wrócił do sternika.Szybkość pięć węzłów.Drugi pilot podniósł głowę znad radaru.- Pięć dziesiątych - powiedział.A więc pół mili do skrętu.- Wchodzimy na Nab, kapitanie.- Proszę dalej! - odparł Ogilvy.Drugi pilot wyszedł na mostkowe skrzydło.Wrócił szybko, po kilku sekundach.- Pierwsze światło na prawo od dzioba.- Ster dziesięć stopni w prawo - powiedział pilot.Trzeci oficer powtórzył polecenie.- Dziesięć stopni w prawo - odparł sternik.- Przepraszam - powiedział pilot, podchodząc do kapitana.-Czy damy wstecz na prawą śrubę?- Nie ma potrzeby - odparł Ogilvy, patrząc na pomarańczowe światła.- Lewiatan skręca bardzo dobrze, kiedy ma sześć węzłów.Pilot cofnął się parę kroków i spojrzał na szybkościomierz.Strzałka oscylowała wokół szóstki.Kapitan nie mógł tego widzieć.Po prostu wyczuł.Legenda zawierała prawdę.Cedryk Ogilvy zasługiwał na Lewiatana.Czy coś jeszcze?- Nie, kapitanie.Dziękuję.- Trzeci! Dopilnować, żeby pilot odpłynął bez problemów.- Ogilvy wyszedł na lewe skrzydło bez słów, bez jednego spojrzenia.Stanął na samym krańcu, wiatr targał siwymi kosmykami wystającymi spod białej czapki."Wygląda jak zjawa" - pomyślał pilot.Głęboko dotknięty przeszedł na prawe skrzydło, wziął namiar, byle jaki, żeby po prostu nie stać bezczynnie, i wrócił do sterowni, by pomóc sternikowi obrócić Lewiatana na Nab Tower.Na chwilę żółtawe światło wpadło do sterowni, gdy z głębokiego cienia wyszedł kapitan James Bruce i odsunąwszy kotarę, zniknął w kabinie nawigacyjnej.Przez cały czas był na mostku, wszystko obserwował.Pilot był zaskoczony.Po paru chwilach opuścił mostek pierwszy oficer.Zbliżała się północ.W sterowni pozostali jedynie obaj piloci, trzeci oficer i sternik.Minęło dziesięć minut.Z kabiny nawigacyjnej wyszedł drugi oficer i zamienił kilka słów z Trzecim, zamierzając zmienić go na wachcie.- Gdzie jest Stary? - pilot usłyszał pytanie drugiego oficera.- Na lewym skrzydle.- Psiakrew! Jak długo ma zamiar tam sterczeć?Jednakże atmosfera napięcia minęła i Trzeci odpowiedział: - Co najmniej do Cherbourga.- Panie Boże, miej nas w opiece.- Proszę wezwać pilotówkę do sterburty - powiedział pilot.Podał sternikowi ostatnie namiary.Czarny cień dzioba przesunął się ku rozjarzonej pławię morskiej, potem ją zasłonił.Po chwili wyjrzała z lewej strony.W niedużej odległości podskakiwały w ciem­nościach zielone światełka pilotówki.- Trzeci! Zejdziemy sterburtą.- Pilot uśmiechnął się do siebie.I jemu zdarzyło się powiedzieć "Trzeci", mimo że nigdy nie był w marynarce wojennej.- Tak jest - odparł trzeci oficer i zaczął prowadzić rozmowę przez telefon, przerzucając jednocześnie wyłączniki na konsolecie pokładowych świateł.I natychmiast białe światło oblało pół statku tonącego w mroku.Światła wyznaczyły ścieżkę od nadbudowy do miejsca, gdzie w połowie drogi do dzioba przygotowana była drabinka.- Idź już - powiedział pilot do swego kolegi.W kilka minut później na głównym pokładzie pojawił się czło­wiek - niepozorna figurynka - i stalowymi ścieżkami poszedł do grupki marynarzy przy drabince.Pilot wyszedł na prawe skrzydło mostkowe i przyglądał się.Światła pilotówki zbliżały się do czarnej burty Lewiatana.Reflektory przebiły mrok, oświetliły drogę poniżej dolnego skraju trapu, ukazały nastroszone zbełtane morze.Pilotówka, mały dwunastometrowy kuter, przecinała dziobem pianę, płynąc równolegle ze statkiem.Wiatr przyniósł na mostek charkot dwu diesli.Charkot się wzmógł w miarę zbliżania się kutra, a potem opadł o wiele decybeli, gdy burta pilotówki dotknęła cielska tankowca i przytuliła się do niego nosem.Na pokładzie pojawił się człowiek, do którego drugi pilot pomachał przed wstąpieniem na drabinkę przez otwarty reling.Pilot powrócił do sterowni.- Dziękuję - powiedział trzeci oficer.- Szczęśliwej drogi! - odparł pilot.Skinął głową sternikowi - a był to ponownie ów młody chłopak - który odpowiedział uśmiechem pełnym ulgi.Wyszedł przez kabinę nawigacyjną, mijając baterię komputerów i przechodząc obok drugiego oficera, który pochylał się nad pierwszą z map kanału La Manche, podczas gdy oficerski praktykant chował do szuflady mapę Solentu.Wsiadł do windy, zjechał na główny pokład, gdzie czekał już marynarz, by odprowadzić go do drabinki.Na pokładzie było mniej wietrznie i cieplej.Nagle jaskrawe światło oblało dziób Lewiatana.Nad głową usłyszał brzęczenie, na tle nieba zobaczył światełka.Po chwili z mroku wyłonił się helikopter i osiadł na pokładzie.Kilku zgiętych marynarzy podbiegło pod obracającymi się skrzydłami rotora, aby umocować maszynę do pokładu.Pilot przypomniał sobie zmasakrowanego stewarda i rozkaz Ogilvy'ego, żeby helikopter nie siadał na pokładzie bez jego zezwolenia.Pilot zszedł już z mostka, gdy z helikoptera nadeszła wiadomość, że wraca.Nie słyszał też odpowiedzi kapitana.Ale co go to obchodziło! Skończył pracę, pożegnał statek, statek pożegnał jego i zwlekał tylko po to, aby mu pozwolić zejść do pilotówki.Za chwilę kolos odpłynie, będzie plamką na morzu, niezależny od nikogo [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • swpc.opx.pl
  •