[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Przez okno dokładnie widziałem bramę swojego domu, chodnik i część jezdni aż do ulicy Nabielaka.Przyglądałem się, jak policjanci kolejno prowadzili naszych chłopaków do komisariatu.Każdy z nich był przykuty kajdankami do eskortującego go policjanta.Wyjrzałem przez okno i - co to? Zobaczyłem trzech Niemców w mundurach.Pierwszy szedł bez karabinu, a za nim dwóch z karabinami na plecach.Weszli do naszej bramy."Pewnie też po mnie - pomyślałem.- Ale dlaczego Niemcy?"W tym momencie przypomniałem sobie groźby Baśki.Nic innego, tylko ona musiała mnie sprzedać Niemcom.Teraz to już i tak nie miało większego znaczenia.Jak złapią, to klops.Po dziesięciu minutach Niemcy poszli.Po chwili wyjrzałem znowu przez okno i zdrętwiałem.Od strony ulicy Nabielaka szedł wolnym, spacerowym krokiem Zdzisiek.Miał zaledwie kilka kroków do bramy.Nie przeczuwał niebezpieczeństwa i lazł prosto w pułapkę.Nie mogłem go ostrzec w żaden sposób, bo już po chwili wszedł do bramy.Matka nie przypilnowała.Powiedziałem przecież babie, żeby na Zdziśka czekała!Po pięciu minutach już policjant prowadził Zdziśka w kajdankach.Gdy przechodzili naprzeciwko okna, przez które wyglądałem, odskoczyłem i szybko nałożyłem na siebie palto.- Dokąd idziesz? - zapytał Mietek.- Teraz nie wychodź.Niebezpiecznie.- Zdziśka muszę odbić - powiedziałem desperacko.- On miał spluwę w kieszeni, to dostanie w czapę.Mietek, jego rodzice i siostra zagrodzili mi drogę do drzwi.- Jego nie uratujesz, a sam możesz wpaść - tłumaczyli mi.- Mam spluwę, zastawię "glinę", zabiorę mu spluwę, a jak nie puści Zdziśka, to mu w łeb wykopcę.- Nie da rady - orzekli wszyscy stanowczo.Zrezygnowany, usiadłem na krześle i już mnie nic nie interesowało.Gdy policjanci zniknęli za rogiem Nabielaka, siostra Mietka poszła do naszego domu, żeby dowiedzieć się, jak tam było.Okazało się, że policja i Niemcy przyszli do mnie i że zabierali każdego młodego chłopaka, którego spotkali na schodach.Po południu kręciłem się po dzielnicy, żeby od chłopaków dowiedzieć się czegoś więcej.Policjantów się nie bałem, bo mnie nie znali i nie mieli żadnej mojej fotografii, a poza tym chodziłem trzymając rękę w kieszeni, a w ręku odbezpieczony pistolet.Mnie nie wygarną tak łatwo jak tamtych pijanych w nocy.Szedłem ulicą Chełmską, gdy zauważyłem po drugiej stronie ulicy swojego sąsiada idącego naprzeciw mnie."Ten mnie przecież zna - pomyślałem.- Ciekaw jestem, czy będzie mnie chciał zatrzymać".Gdy zrównaliśmy się, spojrzeliśmy na siebie i sąsiad zasalutował.Odkłoniłem się unosząc czapkę lewą ręką.- Moment - powiedział policjant przechodząc na moją stronę.Stanąłem plecami pod murem i czekam, nie spuszczając z niego oka.Jeden jego ruch w kierunku pistoletu i będę strzelał.Gdy był już blisko, powiedziałem spokojnie:- Niech pan bliżej nie podchodzi.Niebezpiecznie.Ja nie Tadek.- Wiem - odpowiedział policjant - i wcale nie mam tego zamiaru.-A ściszając głos powiedział: - Niech pan jak najszybciej ucieka z Warszawy.Tylko niech pan nie wyjeżdża z żadnego dworca, bo tam pana szukają.- Dziękuję - odpowiedziałem z uśmiechem i rozstaliśmy się.To znaczy, on poszedł, a ja czekałem, aż policjant odejdzie na znaczną odległość.Po południu wypuścili tych chłopaków, których wyłapali rano do konfrontacji.Zatrzymali tylko Zdziśka, Tadka, Czarnego i Witka.Tej nocy spałem u kolegi na Mokotowie.Wieczorem sprowadził on dwóch kolegów z naszego domu i wtedy dowiedziałem się szczegółów całej sprawy.Okazało się, że w nocy z piątku na sobotę Tadek, Czarny i Heniek poszli ulżyć troszkę jednemu "fokstrotowi".Zaraz na początku okupacji zajął on jakieś wysokie stanowisko, nosił na rękawie opaskę ze swastyką i szybko dał się poznać jako polakożerca i drań.Niemca i jego żonę po sterroryzowaniu pistoletem powiązali sznurami i zabrali wszystko, co nie było ciężkie i miało dużą wartość.W warsztacie Czarnego rzeczywiście zdarzył się wypadek z pistoletem, jak to opowiadał Heniek.Heniek był mądrzejszy, więc natychmiast znikł z Warszawy (wyjechał do rodziny na wieś), a ci popili się, łazili w nocy z pistoletem, tym samym, z którym robili "robotę", i w dodatku dali się zabrać do komisariatu, jak barany do rzeźni
[ Pobierz całość w formacie PDF ]