[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Niektórzy uważali, że zabójstwo George’a nie było związane z zamordowaniem Betty Ripsom, Cheryl Lamonik, Mathew Clementsa i Veroniki Grogan.Inni stwierdzili, że George, Ripsom i Lamonik zostali zabici przez jednego człowieka, a śmierć pozostałej dwójki była dziełem jego naśladowcy.Trzeci typ opinii bazował na twierdzeniu, że chłopców zabił jeden morderca, a dziewczynki drugi.Bill był przekonany, że zamordowała ich ta sama osoba.jeśli to w ogóle był człowiek.Czasami się nad tym zastanawiał.Podobnie jak czasami zastanawiał się nad swoimi odczuciami względem Derry.Czy jego rodzice nadal byli w szoku spowodowanym śmiercią George’a i nie są w stanie zrozumieć prostego faktu, że on - Bill - żyje i może zrobić sobie krzywdę? Jak się miały te rzeczy w stosunku do innych morderstw?A głosy, które czasem odzywały się w jego głowie, szeptały teraz do niego (i z całą pewnością nie były to odmiany jego własnego głosu, bo one się nie jąkały, były zbyt głośne, ale bardzo wyraźne i przepełnione pewnością) i radziły mu, aby postępował akurat tak, a nie inaczej? Czy to właśnie te rzeczy sprawiały, że w jego odczuciu Derry wyglądało jakoś inaczej?Wydawało mu się jakby groźniejsze ze swymi niezbadanymi ulicami, które zamiast zapraszać, zionęły jakąś dziwną, złowieszczą ciszą? Czy to przez te rzeczy niektóre twarze sprawiały wrażenie tajemniczych i przerażonych?Nie wiedział, ale wierzył w to - tak jak wierzył, że wszystkich tych morderstw dokonał jeden zabójca, wierzył, że Derry naprawdę się zmieniło i że początek tej zmiany określała śmierć jego brata, Mroczne przypuszczenia w jego głowie narodziły się z przeświadczenia, że obecnie w Derry mogło zdarzyć się wszystko.Wszystko.Kiedy minął ostatni zakręt, nic nie zapowiadało jakichkolwiek zmian.Ben Hanscom był nadal na swoim miejscu, siedząc obok Eddiego.Sam Eddie przyjął teraz nieco bardziej wyprostowaną pozycję.Dłonie miał złożone na podołku, a głowę nieznacznie pochyloną.Nadal oddychał z trudem.Słońce było już tak nisko nad horyzontem, że w poprzek strumienia położyły się długie zielone cienie.- Chłopie, ale żeś się sprężył - powiedział Ben, wstając.- Nie spodziewałem się ciebie w ciągu najbliższej półgodziny.- Mam sz-szybki r-rower - odparł Billy z pewną dozą dumy w głosie.Przez chwilę dwaj chłopcy przyglądali się sobie podejrzliwie, jakby z ostrożnością.Nagle Ben uśmiechnął się kontrolnie, a Bill odpowiedział mu tym samym.Dzieciak był gruby, ale chyba w porządku.I nie czmychnął do domu.Musiał mieć ikrę, wiedząc, że być może gdzieś tam wciąż jeszcze krążył Henry Bowers ze swymi przy głupimi kolesiami.Bill mrugnął do Eddiego, który patrzył nań z uczuciem bezgranicznej wdzięczności.- M-m-m-masz, E-e-eddie - powiedział, dając mu aspirator.Eddie włożył go do ust, zaaplikował sobie dawkę Hydroxu i sapnął konwulsyjnie.Potem odchylił się do tyłu, przymykając oczy.Ben Przyglądał mu się z zatroskaniem.- Jeezu.Naprawdę z nim było źle, co?Bill skinął głową.- Przez pewien czas bardzo się bałem - opowiadał Ben przyciszonym tonem.- Zastanawiałem się, co powinienem zrobić, gdyby miał konwulsje albo coś takiego.Próbowałem sobie przypomnieć, co nam mówili na zbiórkach Czerwonego Krzyża, które mieliśmy w kwietniu.Jedyne, co mi przychodziło do głowy, to aby włożyć mu do ust patyk, żeby nie odgryzł sobie języka.- Myślę, że to się robi e-e-epileptykom.- Och tak.Chyba tak.- W każdym razie, on nie miał k-k-konwulsji - powiedział Bill.Ciężki oddech Eddiego stał się nieco łagodniejszy.Otworzył oczy i spojrzał na nich.- Dzięki, Bill - oznajmił.- Było ciężko.Naprawdę.- Przypuszczam, że to się zaczęło, kiedy rozwalili ci nos, tak? - spytał Ben.Eddie roześmiał się ponuro, wstał i włożył aspirator do tylnej kieszeni.- Nawet nie myślałem o nosie.Myślałem o mojej mamie.- Poważnie? - W głosie Bena brzmiało zdziwienie, ale jego dłoń sięgnęła strzępów bluzy od dresu i zaczęła międlić je nerwowo.- Spojrzy raz na krew na mojej koszuli i w pięć sekund potem będę już w szpitalu.- Dlaczego? - spytał Ben.- Przecież krwotok ustał, no nie? Pamiętam, jak jeden dzieciak, z którym chodziłem do przedszkola, Scooter Morgan, spadł kiedyś z drabinki i rozwalił sobie nos.Zabrali go do szpitala tylko dlatego, że przez cały czas leciała mu krew.- Tak? - spytał Bill, wyraźnie zainteresowany.- Czy o-on u-u-umarł?- Nie, ale przez tydzień siedział w domu.- Nieważne, czy krwotok ustał czy nie - powiedział ponuro Eddie.- I tak mnie tam zawiezie.Pomyśli, że mam złamany nos i jego kawałki mogą mi utkwić w mózgu albo coś w tym rodzaju.- A m-m-może tak b-być? - spytał Bill.Wyglądało na to, że będzie to najciekawsza rozmowa, w jakiej uczestniczył od dobrych parunastu tygodni.- Nie wiem
[ Pobierz całość w formacie PDF ]