[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.— Ach, Aniu, nie zrozumiałaś mnie — tłumaczyła się Diana.— Nie to myślałam.Trudno mi jest ci objaśnić… Ale mniejsza z tym, zrozumiesz mnie sama, skoro przyjdzie kolej na ciebie.— Ależ, Diano najdroższa, ja już zrozumiałam! Na co by się zdała bujna wyobraźnia, gdyby nam nie ułatwiała spoglądania na życie oczami naszych bliźnich?— Musisz być moją druhną, Aniu.Przyrzeknij mi.— Przyjadę choćby z końca świata! — przyrzekła Ania uroczyście.— Oczywiście, nie będzie to jeszcze tak prędko — rzekła Diana rumieniąc się.— Najwcześniej za trzy lata, bo ja mam osiemnaście, a matka nie życzy sobie, by któraś z jej córek wyszła za mąż przed dwudziestym pierwszym rokiem życia.Zresztą ojciec Alfreda kupuje dla niego farmę Fletchera, a chce spłacić przynajmniej dwie trzecie jej wartości, zanim ją ofiaruje synowi.Ale trzy lata to wcale nie za długi okres czasu dla przygotowania wyprawy, bo przecież ja nie mam ani jednej sztuki wyhaftowanej.Od jutra zaczynam haftować serwetki deserowe.Myra Gillis miała w swej wyprawie trzydzieści siedem serwetek własnej roboty, a ja postanowiłam mieć przynajmniej tyleż.— Sądzę, że byłoby zupełnym niepodobieństwem prowadzić dom mając tylko trzydzieści sześć serwetek — przyznała Ania z poważną miną, lecz z roześmianymi oczami.Diana poczuła się dotknięta.— Nie myślałam, że będziesz ze mnie drwiła, Aniu — rzekła z wyrzutem.— Ależ, najdroższa, nie drwię zupełnie! — zawołała Ania z żalem.— Przekomarzam się tylko z tobą trochę.Będziesz niewątpliwie najmilszą gosposią w świecie i bardzo roztropnie z twej strony, że już układasz plany, jak urządzić swoje wymarzone ognisko domowe.Zaledwie wypowiedziała to zdanie, gdy pojęcie „wymarzone ognisko domowe” tak opanowało jej umysł, że zapragnęła wyobrazić sobie swoje własne.Panem jego był, oczywiście, dumny, wysmukły brunet.Ale, co najważniejsze, w tym obrazie nie odstępował jej ani na chwilę Gilbert — to on ustawiał meble, zakładał ogród i wykonywał rozmaite polecenia, które melancholijny bohater uważał za niegodne swej osoby.Ania próbowała usunąć postać Gilberta ze swych zamków na lodzie, lecz ponieważ jej się to nie udawało, a śpieszyła się bardzo, więc zarzuciła te starania i kończyła fantastyczną budowę z takim powodzeniem, że jej „ognisko domowe” zostało wykończone i umeblowane, zanim Diana zaczęła mówić.— Zapewne dziwisz się, Aniu, że kocham Alfreda, chociaż różni się tak bardzo od mego dawnego ideału, tego wysokiego, smukłego młodzieńca.Jednakże nie chciałabym, aby Alfred był wysoki i smukły… Nie byłby przecież wtedy sobą.Oczywiście — dodała smutnie — będzie z nas strasznie krępa para.Lepsze to jednak, niż gdy jedno jest małe i grube, a drugie wysokie i chude — jak Marian Sloane i jego żona.— Cieszę się, że Diana jest szczęśliwa i zadowolona — mówiła do siebie Ania tego wieczora, układając się do snu.— Lecz kiedy na mnie przyjdzie kolej, jeśli w ogóle przyjdzie, musi się to odbyć w bardziej romantycznych warunkach.Co prawda i Diana tak kiedyś myślała.Nieraz twierdziła, że zaręczy się tylko z tym, kto spełni jakiś niezwykły czyn, by ją zdobyć.Zmieniła się… Może i ja się zmienię? Ale nie, stanowczo nie! Ach, takie zaręczyny naszych najbliższych przyjaciół wstrząsają nami zbyt silnie!XXIX.Ślub w Chatce EchNadszedł koniec sierpnia, a wraz z nim zbliżał się termin ślubu panny Lawendy.Po upływie dwóch tygodni Ania i Gilbert mieli wyjechać do Redmondu, pani Linde zaś przenosiła się na Zielone Wzgórze.Zostało ułożone, że umieści swe lary i penaty w pokoiku przy kuchni, odświeżonym już na jej przybycie.Wyprzedała wszystkie zbyteczne sprzęty domowe, a obecnie dzielnie pomagała państwu Allan w ich zajęciach, związanych z przeprowadzką z Avonlea.Następnej niedzieli pan Allan miał wygłosić pożegnalne kazanie.Stary porządek z łatwością ustępował miejsca nowemu, jak to Ania stwierdziła ze smutkiem przyćmiewającym jej radosne oczekiwanie.— Zmiany nie są przyjemne, lecz są bardzo pożyteczne — filozofował pan Harrison.— Dwa lata jednostajności to okres zupełnie wystarczający; gdyby się przeciągnął, zapleśnielibyśmy z pewnością.Pan Harrison palił fajeczkę na ganku.Jego żona z niezwykłą wyrozumiałością pozwoliła mu palić w mieszkaniu, jeśli to będzie czynił przy otwartym oknie.Pan Harrison wynagrodził jej to ustępstwo starając się przy pięknej pogodzie palić zawsze na dworze.Dzięki temu panowała między nimi zupełna harmonia.Ania odwiedziła ich, żeby prosić panią Harrison o kilka żółtych georginii z jej ogrodu.Wraz z Dianą udawały się tego wieczora do Chatki Ech, by pomóc pannie Lawendzie w ostatnich przygotowaniach do ślubu, który miał się odbyć nazajutrz.Panna Lawenda nie hodowała georginii, bo nie lubiła ich i nie licowałyby z jej odosobnionym, utrzymanym w staroświeckim stylu ogródkiem.Z powodu osławionej burzy wuja Andrewsa kwiaty były w tym roku rzadkością zarówno w Avonlea, jak i w sąsiednich osadach.Dziewczęta uznały jednak, że starożytny żółty dzban, używany zwykle do przechowywania orzechów, musi koniecznie, napełniony georginiami, rozjaśnić ciemny kąt przedsionka.— Obliczyłem, że już za dwa tygodnie wyjedziesz, Aniu — ciągnął pan Harrison.— O, będzie nam ciebie bardzo brak! Podobno pani Linde wprowadza się na Zielone Wzgórze.Trudno było zaiste znaleźć lepsze zastępstwo!Niemożliwe byłoby doprawdy przenieść na papier całą głębię ironii pana Harrisona.Pomimo przyjaźni, wiążącej jego żonę z panią Małgorzatą, stosunki panujące między nimi można było nazwać w najlepszym razie zbrojną neutralnością.— Tak, wyjeżdżam za dwa tygodnie — rzekła Ania.— Gdy podchodzę do tego rozumowo, radość mnie ogarnia, gdy zaś uczuciowo, muszę się smucić.— Jestem przekonany, że w Redmondzie będziesz zbierała wszystkie zaszczyty, jakich tam można dostąpić.— Będę dążyła do niektórych — zwierzała się Ania
[ Pobierz całość w formacie PDF ]