[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Chciałabym, aby czas upływał mi równie prędko podczas szycia, jak w zabawie z Dianą.Ach, jakże my się świetnie bawimy, Marylo! Co prawda, do mnie należy wszystko, do czego potrzebna jest wyobraźnia, ale ja to potrafię.Diana zaś jest doskonałością pod wszystkimi innymi względami.Czy Maryla zna tę polankę po drugiej stronie strumienia pomiędzy waszymi łąkami a pana Barry? Należy ona do pana Bella.W jednym jej kącie smukłe, białe brzozy utworzyły koło, najromantyczniejsze miejsce, jakie można sobie wyobrazić! Tam urządziłyśmy sobie z Dianą nasz dom do zabawy.Nazwałyśmy go Zacisze Słowika! Czy to nie poetyczna nazwa? Zapewniam Marylę, że dużo zabrało mi czasu, zanim ją wymyśliłam.Nie spałam prawie calutką noc, a kiedy wreszcie sen zaczął mnie morzyć, nazwa ta zjawiła się jak natchnienie.Diana była wniebowzięta, gdy ją usłyszała.Urządziłyśmy nasz domek elegancko.Maryla musi przyjść go obejrzeć, dobrze? Wielkie kamienie, pokryte mchem, służą nam za fotele, deski zaś, ułożone od drzewa do drzewa, za półki.Ustawiłyśmy na nich nasze serwisy.Rozumie się, że są to same skorupy, ale nic łatwiejszego jak wyobrazić sobie, że są to całe talerze, półmiski, filiżanki.Jest między nimi kawałek półmiska z gałązką czerwonych i żółtych kwiatów, coś prześlicznego! Umieściłyśmy go w bawialni.Tam także jest Zwierciadło Elfów, cudne jak sen.Znalazła je Diana za kurnikiem między drzewami.Widać w nim cudne tęcze, takie maleńkie tęcze, które jeszcze nie urosły… Mama Diany mówi, że jest to kawałeczek ich starej wiszącej lampy.Poetyczniej jednak brzmi, że to elfy zgubiły je którejś balowej nocy; więc przezwałyśmy je Zwierciadłem Elfów.Mateusz przyrzekł nam zrobić stolik.Małą, okrągłą sadzawkę na łące Barry’ch nazwałyśmy Jasnooką.Nazwę tę przeczytałam w książce, pożyczonej od Diany.Była to „prześliczna książka, Marylo.Bohaterka miała pięciu narzeczonych… Ja byłabym zadowolona, gdybym miała jednego, a Maryja? Ona była bardzo piękna i musiała przejść wiele, wiele prób.Mdlała z łatwością.Chciałabym też umieć mdleć! A Maryla? To takie romantyczne!… Tylko że ja jestem na to zbyt zdrowa,’ chociaż jestem chuda.Jednakże zdaje mi się, że trochę utyłam, prawda? Codziennie rano wstając oglądam swe łokcie, aby się przekonać, czy nie mam już dołeczków… Diana dostanie nową sukienkę z krótkimi rękawami.Włoży ją na nasz piknik.Ach, żeby tylko była pogoda w środę! Zdaje mi się, że nie przeżyłabym zmartwienia, gdyby mi coś stanęło na przeszkodzie i gdybym nie mogła być na pikniku.Może bym i przeżyła, ale bałaby to moja tragedia życiowa.Gdybym później była nawet na stu piknikach, nie miałoby to znaczenia.Nie wynagrodziłyby mi tego jednego! Będziemy pływali łodziami po Jeziorze Lśniących Wód i będziemy jedli lody śmietankowe! Nigdy jeszcze nie kosztowałam lodów.Diana próbowała opowiedzieć mi, jaki one mają smak, ale lody należą do tych rzeczy, których nie można sobie wyobrazić.— Aniu, mówiłaś całe dziesięć minut — rzekła Maryla.— Patrzyłam na zegarek.Teraz rada bym się przekonać, czy też potrafisz równie długo milczeć.Niespodziewanie Ania milczała prawie tyleż czasu.Lecz przez resztę dni tygodnia mówiła, myślała i marzyła tylko o pikniku.W sobotę padał deszcz.Dziewczynka, lękając się niepogody na środę, wpadła w taki stan rozdrażnienia, ze Maryla zadawała jej umyślnie robotę, zszywanie kwadratów, dla uspokojenia nerwów.W niedzielę wróciwszy z kościoła Ania zwierzyła się Maryli, że chłodny dreszcz przejął ją od stóp do głów, kiedy pastor z ambony ogłosił piknik.— Po plecach przeszedł mi taki dreszcz, Marylo! Przedtem prawie nie wierzyłam, że piknik się odbędzie.Obawiałam się, że może wmówiłam to sobie tylko i wyobraziłam… Lecz kiedy pastor głosi coś z ambony, to już w to trzeba wierzyć!— Zbytnio się wszystkim przejmujesz, Aniu — rzekła Maryla z westchnieniem.— Obawiam się, że z tego powodu doznasz wielu rozczarowań w życiu.— Ach, Marylo, wszak oczekiwanie czegoś daje nam już połowę przyjemności! — zawołała Ania.— Może się zdarzyć, że się tego nie otrzyma wcale, ale nikt nie może zabronić cieszyć się z oczekiwania! Pani Linde mówi: „Błogosławieni ci, którzy się niczego nie spodziewają, bo nie zaznają rozczarowania”.Ale ja myślę, że gorzej jest nie spodziewać się niczego niż doznać rozczarowania.Tej niedzieli Maryla, jak zwykle gdy szła do kościoła, miała u szyi swą ametystową broszkę.Brała ją zawsze w niedzielę i brak jej przy sukni uważałaby prawie za świętokradztwo, za coś równie karygodnego, jak zapomnienie książki do nabożeństwa czy dziesięciu centów na tacę.Ta broszka to był jej najdroższy klejnot.Jakiś wuj, żeglarz, ofiarował ją jej matce, która z kolei przekazała tę rodzinną pamiątkę Maryli.Była to staromodna, podłużna brosza, zawierająca pasmo włosów matki Maryli, otoczone drobnymi, niezwykle pięknymi ametystami.Maryla zbyt mało znała się na drogich kamieniach, by należycie ocenić ich wartość, lecz uważała je za bardzo ładne i cieszyła się pięknym, fioletowym blaskiem, jaki rzucały u kołnierzyka jej brązowej sukni.Ania ujrzawszy po raz pierwszy ten klejnot wpadła w istny zachwyt
[ Pobierz całość w formacie PDF ]