[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Macki wikłacza chciwie się wyciągnęły ku pewnej zdobyczy.- Czy ta szmata zwiotczała? - dopytywał się Dor.- Nikt nie wikła się z w pełni rozrośniętym wikłaczem!- Oo, duży sfinks mógłby sobie z nimi poradzić - sugerował Grundy.- Lub stary niewidzialny olbrzym, albo bazyliszek.Dywan jeszcze raz zakręcił rozwiewając Dorowi włosy i wykonał następną szarpiącą nerwy pętlę wokół wierzchołka drzewa.Tym razem macki były gotowe.Uniosły się całą zieloną masą, by go pochwycić.- Koniec z nami! - krzyczał Grundy zasłaniając oczy.- Po co stałem się prawdziwy!Ale dywan prześliznął się tuż pod mackami opadając pionowo wzdłuż nagiego, groźnego pnia wikłacza aż do podstawy.Pośród korzeni wikłacza była mała szczelina w ziemi.Dywan opuścił się prosto w tę szczelinę.Coraz niżej i niżej - koszmar wysokości został natychmiast zastąpiony koszmarem głębokości.Dor skulił się w obawie, że lada chwila roztrzaskają się o ściany.Ale dywan wydawał się znać swoją koszmarną drogę.Ani razu nie zawadził o ściany.Pojawiło się trochę światła - nieustannie jarzące się ściany.Przed nimi otwierały się i zamykały jaskinia za jaskinią, jawiły się korytarze rozgałęziające się pod wszystkimi kątami.Na dodatek, dywan bezbłędnie mknął wzdłuż zaprogramowanej trasy, w dół, do samych wnętrzności Xanth.Wnętrzności.Dor pożałował, że pomyślał o tym w ten sposób.Wciąż czuł się chory ze zdenerwowania.Ta szalona przejażdżka.Dywan zatrzymał się gwałtownie obok mrocznego podziemnego jeziora.W słabym oświetleniu ciemne głębiny przywodziły na myśl przerażające sekrety kryjące się pod połyskliwą powierzchnią.Dywan wylądował i znieruchomiał.- Przypuszczam, że dotarliśmy na miejsce - stwierdził Grundy.- Ależ tutaj niczego nie ma! Niczego żyjącego - powiedział Dor.- Ja jestem tutaj - odezwało się coś w jego umyśle - Ja, Mózgokoral - żyję tutaj, poza zasięgiem waszego wzroku, pod jeziorem.Nosisz znak Dobrego Maga i towarzyszy ci golem.Przyszedłeś, żeby spłacić mi dług?- Sam dla siebie jestem golemem! - zaprotestował Grundy.- Już nie jestem golemem.Jestem prawdziwy!- Powiedział, że mam wobec niego dług - odezwał się podenerwowany Dor.To miejsce było niepokojące i siła tego wewnętrznego głosu była alarmująca.Objawiła się w nim jakaś obca potęga.Był to stwór z klasy Magów, ale nie całkiem ludzki.- Myślę.- Robię to samo - pomyślał głos.- Jaka jest twoja propozycja?- Gdybyś zechciał animować moje ciało w czasie, gdy mój duch powędruje na arras - choć wiem, że jest to niepełne ciało, zaledwie młodzieńcze.- Zrobione! - odpowiedział Koral.- No, to ruszaj z twoim zaklęciem, zaraz będę w tym ciele.- O, dziękuję ci.Ja.- Ja ci dziękuję.Istnieję od tysięcy lat przechowując śmiertelnych w moim konserwującym jeziorze, sam nie odczuwając ani odrobiny śmiertelności.Teraz nareszcie tego doświadczę.Chociaż przelotnie.- Tak.Tak myślę.Wiesz, że będę chciał wrócić z powrotem do mojego ciała, kiedy.- Naturalnie.Takie zaklęcia zawsze są samo-ograniczające.Potrwa nie więcej niż dwa tygodnie, nim się odwróci.Wystarczający czas.- Samoograniczające? - Dor nie wiedział o tym.Jak dobrze, że Dobry Mag obdarzył go takim zaklęciem.Gdyby Dor sam próbował rzucić takie zaklęcie, mógłby na zawsze utknąć w arrasie.Najlepsze były zaklęcia zabezpieczające przed niepowodzeniem.Dywan uniósł się bez ostrzeżenia.- Żegnaj, Koralu! - krzyknął Dor, ale nie było odpowiedzi.Albo zasięg komunikacji Mózgokorala był krótki, albo przestał zwracać uwagę.Droga powrotna wyglądała podobnie jak wlot pod ziemię, pełen nie kończących się zakrętów.Jednak teraz Dor czuł się bezpieczniej, a jego żołądek pozostawał mniej więcej na swoim miejscu.Odzyskał ufność w umiejętności planowania Dobrego Maga i uwierzył w umiejętności dywanu.Ledwie mrugnął powieką, a już wystrzelili z wyrwy na łono wikłacza, choć odczuł przypływ mdłości, kiedy macki zadrgały.Dywan jedynie o cale uniknął uścisków macek i pomknął prosto przed siebie wzdłuż dna wyrwy.W wystarczającej odległości od drzewa gładko uniósł się nad Rozpadliną i skierował ku niebu.Tego popołudnia było ono oślepiająco jasne, po mrokach jaskini.Lecieli teraz na północ.Dor spojrzał w dół, próbując wypatrzeć Wioskę Magicznego Pyłu, ale widział jedynie dżunglę.W jednym miejscu wypatrzył ciemne, jakby wypalone pole, ale nie była to wioska.Potem, o wiele za szybko pojawił się Zamek Roogna.Dywan zatoczył nad nim koło, jak to miał w zwyczaju, potem obniżył się i wleciał przez okno do holu i do pokoju z arrasem.- To jest pierwsze zaklęcie - powiedział Grundy wyciągając żółtą paczuszkę
[ Pobierz całość w formacie PDF ]