[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Oboje odwrócili głowy ku drzwiom.Z korytarza dobiegł niespodziewany odgłos wielu rytmicznych kroków, łomoczących głucho na sprężystej plastikowej mozaice.Większość minęła pokój, lecz tuż przed drzwiami rozległ niegłośny, charakterystyczny stukot obcasów.Nocny sygnalizator zamruczał cicho.Gillbret musiał działać szybko.Przede wszystkim należało ukryć wizisonor.Pierwszy raz pożałował, że nie dysponuje lepszym schowkiem.Przeklęty Hinrik! Że też akurat tym razem tak szybko podjął decyzję, nie zaczekał do rana.Gillbret chciał uciec za wszelką cenę — może już nigdy nie nadarzy się taka szansa.Wezwał kapitana gwardii.Nie mógł przecież zlekceważyć sprawy dwóch nieprzytomnych strażników i zbiegłego więźnia.Kapitan wysłuchał jego słów z ponurą miną.Kazał zabrać gwardzistów, po czym stanął przed Gillbretem.— Książę, z pańskiej relacji nie do końca pojąłem, co zaszło.— Dokładnie to, co pan widzi — odrzekł Gillbret.— Przyszli tu, aby go aresztować, a ów młodzieniec stawił opór.Teraz uciekł, przestrzeń wie dokąd.— To nieważne.Dziś wieczór pałac zaszczyciła swą obecnością pewna osobistość, toteż pomimo późnej godziny cały budynek jest dobrze strzeżony.Uciekinier nie zdoła się wydostać i wkrótce wpadnie w nasze sieci.Jak jednak w ogóle udało mu się uciec? Moi ludzie byli uzbrojeni, on — nie.— Walczył jak lew.Ukryłem się za tym fotelem i stąd…— Przykro mi, książę, że nie zechciał pan wspomóc żołnierzy w walce ze zdrajcą.Gillbret spojrzał na niego z wyniosłą pogardą.— Cóż za zabawny pomysł, kapitanie.Jeśli pańscy ludzie, uzbrojeni i mający przewagę liczebną, potrzebują mojej pomocy, to chyba czas zatrudnić nowych gwardzistów.— Dobrze więc! Przeszukamy pałac, znajdziemy go i zobaczymy, czy uda mu się powtórzyć tę magiczną sztuczkę.— Zamierzam wam towarzyszyć.Tym razem to kapitan uniósł brwi.— Nie radziłbym, książę.To może być niebezpieczne.Nie zdarzało się, aby ktoś ośmielił się powiedzieć coś takiego w obecności któregoś z Hinriadów.Gillbret zdawał sobie z tego sprawę, lecz w odpowiedzi uśmiechnął się tylko.Jego pociągłą twarz pokryła sieć wesołych zmarszczek.— Wiem — powiedział — ale czasem niebezpieczeństwo też może być zabawne.Po pięciu minutach oddział gwardii był już gotowy.W tym czasie Gillbret, sam w swoim pokoju, wywołał Artemizję.Słysząc pomruk sygnalizatora Biron i Artemizja zamarli.Dzwonek odezwał się ponownie, po czym rozległo się ostrożne stukanie do drzwi.Nagle przemówił Gillbret.— Kapitanie, ja spróbuję.— Po czym głośniej: — Artemizjo!Biron uśmiechnął się z ulgą i ruszył w stronę drzwi, dziewczyna jednak błyskawicznie zakryła mu usta dłonią.Zawołała:— Chwileczkę, stryju! — i rozpaczliwym gestem wskazała mu ścianę.Biron patrzył, niczego nie pojmując.Ściana była zupełnie gładka.Artemizja ze znaczącą miną przyłożyła do niej dłoń.Nagle część ściany odsunęła się bezszelestnie, ukazując garderobę.— Wchodź! — wyszeptały bezdźwięcznie usta dziewczyn podczas gdy jej dłonie manipulowały ozdobną broszką na prawym ramieniu.Gdy ją odpięła, wyłączyła tym samym niewielkie po siłowe, zamykające niewidoczny szew na plecach sukni.Pospiesznie zrzuciła ubranie.Zanim ściana garderoby zamknęła się za Bironem, zdołał jeszcze zauważyć, jak Artemizja zarzuca na ramiona ozdobiony białym futrem szlafrok.Szkarłatną suknię cisnęła niedbale na krzesło.Rozejrzał się wokół.Ciekawe, czy przeszukają pokój Artemizji.W takim przypadku byłby zupełnie bezsilny.Garderoba miała tylko jedno wyjście — wprost do sypialni, a wewnątrz nie by nic, co mogłoby posłużyć za schronienie.Wzdłuż jednej ściany wisiał rząd sukien, otoczony warstwą leciutko migoczącego powietrza.Biron z łatwością przesunął przez nie dłoń, czując jedynie łaskotanie.Pole to miało, rzecz jasna, jedynie zatrzymywać kurz, tak aby chroniona przestrzeń pozostawała klinicznie czysta.Mógłby ukryć się pod spódnicą.W pewnym sensie zresztą j to uczynił.Z pomocą Gillbreta pokonał w walce dwóch gwardzistów, dostał się tu, by schronić się pod damską spódnicą.Nagle pożałował, że ściana garderoby nie zasunęła się trochę później, bo Artemizja miała naprawdę wspaniałą figurę.Zachował się jak idiota.Nie powinien tak się na nią wściekać.Nie można winić córki za grzechy ojca.Teraz mógł już tylko czekać, spoglądając przed siebie martwy wzrokiem — czekać na odgłos kroków w pokoju, na ponów ruch ściany, na wymierzoną w siebie broń.Tyle że tym razem i pomoże mu już żaden wizisonor.Czekał więc, trzymając bicze w dłoniach.9.I spodnie władcyI co chodzi? — Artemizja nie musiała udawać zaniepokojenia.Skierowała swoje słowa do Gillbreta, który stał w drzwiach wraz kapitanem gwardii.Z tym, w stosownej odległości, czekało sszcze kilku żołnierzy.— Czy coś z ojcem?— Nie, nie — uspokoił ją Gillbret.— Nie zaszło nic, co by dotyczyło ciebie.Spałaś?— Prawie — odparła.— A pokojówki zwolniłam już parę godzin temu.Toteż sama musiałam otworzyć drzwi.Wystraszyliście mnie śmiertelnie.Nagle odwróciła się do oficera i spytała ostro:— Co was do mnie sprowadza, kapitanie? Proszę mówić szybko.Nie jest to właściwa pora na wizyty.Zanim kapitan zdołał otworzyć usta, znów odezwał się Gillbret.— Zaszło coś bardzo zabawnego.Ten młody człowiek, jak mu tam — no wiesz — wyrwał się na wolność, rozbijając po drodze parę głów.Teraz my polujemy na niego.Jeden pluton na jednego zbiega.Ja również włączyłem się w tę akcję, aby nasz kapitan mógł w pełni docenić moją odwagę i zaangażowanie.Artemizji udało się przybrać zupełnie nieprzytomny wyraz twarzy.Kapitan mruknął pod nosem coś bardzo niestosownego.Jego wargi ledwie się poruszyły.Następnie dodał głośno:— Przepraszam, panie, lecz chyba nie wyrażasz się dostatecznie jasno, a po za tym i tak zbyt długo już tu marudzimy.Mężczyzna, który podaje się za syna byłego rządcy Widemos, został zatrzymany pod zarzutem zdrady stanu.Zdołał uciec i obecnie przebywa na swobodzie.Musimy przeszukać pałac, pokój za pokojem.Artemizja cofnęła się, marszcząc brwi.— Moją sypialnię także?— Jeśli Wasza Wysokość pozwoli.— Nie, nie pozwolę.Gdyby w moim pokoju znajdował się obcy mężczyzna, niewątpliwie wiedziałabym o tym.A sugestie jakobym zadawała się z kimś takim, czy w ogóle jakimkolwiek mężczyzną o tej porze nocy, są wysoce obraźliwe.Proszę kapitanie, aby zechciał pan pamiętać, kim jestem.Jej słowa odniosły zamierzony skutek.Gwardziście pozostało tylko ukłonić się i powiedzieć:— Nie zamierzałem sugerować niczego podobnego.Wasza Wysokość.Proszę o wybaczenie, że zakłóciliśmy spokój o tak późnej porze.Samo oświadczenie, że nie widziała pani żadnego zbiega, rzecz jasna, wystarczy.W tych okolicznościach wydawało mi się jednak konieczne upewnić co do pani bezpieczeństwa.Te człowiek jest bardzo groźny.— Z pewnością nie tak groźny, byście nie zdołali go pokonać.Do rozmowy ponownie włączył się wysoki głos Gillbreta.— Chodźmy już, kapitanie.Podczas gdy pan wymienia uprze mości z moją bratanicą, nasz uciekinier zdążył już zapewne włamać się do zbrojowni.Proponowałbym, aby zostawił pan kogoś na straży przy drzwiach pani Artemizji, by nic już nie zakłóciło jej dalszego snu.Chyba że, moja droga — pstryknął palcami w stronę Artemizji — chciałabyś do nas dołączyć.— Dziękuję — odparła chłodno — ale będę zadowolona, gdy dokładnie zamknę drzwi i wrócę do łóżka.— Niech pan wybierze kogoś rosłego! — krzyknął Gillbret
[ Pobierz całość w formacie PDF ]