[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Po drugie, wspiąć się na mur i dostać w obręb kompleksu pałacowego.Po trzecie, nie zdradzając się dotrzeć do lochów.Po czwarte, uwolnić więźniów.Właściwych więźniów, poprawił się kwaśno Shaa, rozpamiętując wstydliwy wyczyn sprzed paru lat, który polegał na uwolnieniu notorycznego mordercy rozprawiającego się ze swoimi ofiarami za pomocą siekiery.Po piąte i następne, pokonać żołnierzy, obalić Kaara i wyrwać społeczeństwo z nieuniknionej apatii.Operacja powinna zakończyć się w porze śniadania.- Już bliziutko - poinformował Mont.Shaa zerknął na wznoszące się wprost przed dziobem długie, pogrążone w mroku urwisko.Wieńczyły je mrugające pochodnie i przesuwające się na ich tle sylwetki ludzi.Linię świateł przerywały ciemne zarysy katapult i kadzi na wrzący olej.U stóp skały spieniona woda jaśniała fosforyzującym błękitem.- Popatrz tam - rzekł Shaa.Tuż przed nimi był cypel otoczony wałem naniesionych przez wodę osadów.- Tam? - pisnął Mont.- Ty chyba.- Ucisz się, proszę.Pas piasku pomieściłby łódź, pod warunkiem że zdołaliby do niego przybić.Shaa ustawił się odpowiednio i prąd pchnął ich mniej więcej we właściwym kierunku.Szum wody przybrał na sile; grzywacze wściekle tłukły o skały.Łódź poderwała się, podskoczyła.Coś zgrzytnęło pod stopami Monta, drewno zawibrowało.Dziób wzniósł się nad wodę i opadł na skałę, poszycie rozlazło się z trzaskiem.Potem kolejna fala podniosła łódź i osadziła ją na plaży.Mont wypadł za burtę i rozpaczliwie uczepił się nadwątlonego dziobu.Dziób został mu w rękach.- Auu- poskarżył się piskliwie.- Ty.ty.jak myślisz, ile szczęścia.- To talent - rzucił z roztargnieniem Shaa.Stał na kłodzie wystającej z ubitego żwiru i przyglądał się skałom i murom.- Ale ta łódź.już nigdy nie będzie pływać.Jak wrócimy?- Planowałeś uwolnić więźniów, prawda? A może nawet rozprawić się z Kaarem? Oczywiście, będziemy wracać inną trasą.- Aha, masz rację.Co teraz? - Mont zadarł głowę i spojrzał na pnące się prawie pionowo skały.Woda omywała mu kostki.Shaa zmrużył oczy.- Popatrz tam, gdzieś w połowie wysokości, trochę na prawo.Na tle jednolitej czerni Mont zobaczył nikłą, pomarańczową plamę.- Okno - oznajmił Shaa.Odpiął rzemień pancerza na ramieniu i wyjął spod płaszcza skórzany worek.Rozwiązał sznurek i wyciągnął drewniany cylinder z metalowymi taśmami oraz kilka mniejszych części.Gdy rozłożył dwa ramiona z boków cylindra, Mont domyślił się, co to za urządzenie.- Kusza?- W rzeczy samej.- Shaa oparł kolbę kuszy na kłodzie i naciągnął zapierając się stopą o wystające złoża strzemię.Potem pogmerał w skórzanym worku.Tym razem wydobył gruby bełt i kłębek cienkiego sznurka.- Patrz i podziwiaj! - przymocował sznurek za lotkami, złapał strzałę za drzewce i uderzył tępym czubkiem w resztki łodzi.Z ostrym “spriiing" wokół czubka rozłożyło się sześć sterczących promieniście prętów.Shaa pokazawszy chłopcu kotwiczkę złożył jej ramiona i zabezpieczył mechanizm zamykający.- To najbardziej nieprawdopodobna rzecz, jaką w życiu widziałem - rzekł oczarowany Mont - ale nie ma mowy, żeby utrzymała nasz ciężar.Obaj niechybnie zginiemy.- Przygotuj się na niespodziankę - odparł oschle Shaa.- Producent specjalizuje się w takich wynalazkach.Ma fioła na punkcie mechaniki.- To twój przyjaciel?- Maks - odparł Shaa - ten sam Maks.- Ten Maks musi być oblatanym facetem.- O, tak - Shaa wsunął szpulką sznura do gniazda na kolbie kuszy i ostrożnie umieścił bełt w bruździe.Cofnął się, podniósł kuszę, wycelował w najjaśniejsze miejsce na klifie i nacisnął spust.Strzała śmignęła i zniknęła w ciemności, sznur zaczął rozwijać się ze szmerem.Shaa nasłuchiwał pilnie.Po chwili z satysfakcją pokiwał głową.- Idę pierwszy.- Dokąd? Skąd wiesz, co tam jest? Skąd wiesz, czy to coś cię utrzyma?- Proszę jedynie o odrobinę zaufania, to wszystko - poprosił z kąśliwą uprzejmością Shaa.Złożył kuszę i schował ją do worka, chwilę później zawisł na sznurze.Sznur wytrzymał.W mroku jeżyły się poszarpane krawędzie skał.Shaa z obawy, że ostre końce mogą postrzępić linę, odsuwał ją jak najdalej od skał.Kilka kroków od ziemi naturalne urwisko przeszło w mur z wielkich wygładzonych głazów i wspinaczka stała się łatwiejsza.Początkowo z powodu ciemności trudno mu było określić położenie i odległość nikłego blasku, lecz szybko znalazł się tuż przy nim.Strzała wpadła za krzyżujące się żelazne pręty zamykające kwadratowy wylot szybu wentylacyjnego.Kotwiczka rozłożyła się po uderzeniu w mur we wnętrzu szybu.W głębi mrugało światło pochodni.Shaa zajrzał przez kraty, zobaczył, że szyb schodzi na spotkanie z korytarzem.Był ciasny, ale do przejścia.Wyjął spod płaszcza pęcherz niewielkiego ziemnowodnego stworzenia z południa i tak jak w czasie ucieczki ze Złośliwego Gnoma, siknął na żelazne pręty.Wstrzymał oddech, gdy spieniony płyn przeżerał metal.Krata zachwiała się i przekrzywiła.Shaa opuścił kratę do szybu i sam podążył za nią.Przejście było ciasne, ale mogło być gorzej.Spadek na szczęście nie był stromy.W kwadratowym otworze pojawiła się twarz Monta.Chłopak wsunął głowę do szybu.- Robisz takie rzeczy dla zabawy? - zapytał szeptem.- A co nie podoba ci się? - odparł z roztargnieniem Shaa.- Cicho! - przepchnął się do wylotu szybu.W korytarzu panowała cisza.Shaa wysunął głowę i rozejrzał się szybko.Wąski korytarz biegł równolegle do północnej ściany, potem skręcał w głąb zamku
[ Pobierz całość w formacie PDF ]