[ Pobierz całość w formacie PDF ]
. Wszystko mi jedno, kto to robi, ja temu łobuzowi nie daruję! rzekłamściwie i z zaciętością. Jędrek, wydłubujemy to!Jędrek od razu przestał chichotać.Teresa wydała z siebie rozpaczliwy jęk i za-łamała ręce.Lucyna twardo poparła zdanie starszej siostry, judząc ją przeciwkołobuzowi i zachęcając do kopania.Poszłam w jej ślady, wyraznie już widząc, żewszelkie nasze poczynania za oborą wywołują żywą reakcję tajemniczego prze-ciwnika, który być może popełni w końcu jakąś nieostrożność i ujawni się, co po-81zwoli na rozwikłanie zagadki.Innej drogi nie było.Przelotnie zaciekawiło mnie,jaki też skutek dałoby rozbieranie obory, ale z góry wiedziałam, że tego nie spraw-dzę, ponieważ trzy niewinne krowy Franka nie mogły zostać bez dachu nad głową.Mimo wczesnej pory zaświtała mi myśl, że uporczywa wojna o dziurę prędzej czypózniej stworzy możliwość zastawienia na bandytę pułapki.Marek zjawił się z nowymi wiadomościami akurat, kiedy konfliktowy obiektponownie osiągnął głębokość trzech czwartych metra.Przyjrzał się naszej pracyz takim wyrazem twarzy, że odnoszony właśnie na bok żeliwny, dziurawy saganwyleciał mi z rąk.Czym prędzej wyjawiłam mu prawdziwe przyczyny naszegoniezwykłego upodobania do katorżniczej pracy i napomknęłam o pułapce.Lucynarzuciła we mnie połową kuchennej fajerki, gniewnym gestem brody wskazującTeresę. Nie słuchaj jej, ona się wygłupia. zaczęła z przekonaniem. Już dawno zgadłam, o co im tu chodzi przerwała rozgoryczona Teresa. Skarbu szukają, akurat! Mnie oczu nie zamydlicie, dobrze wiem, że liczyciena następnego trupa! Jakiego trupa? zdziwiła się moja mamusia. Nic o tym nie wiem, żebydziadek zasypał w studni jakiegoś trupa.Zresztą, on już byłby bardzo stary. To na co ci ten stary trup?! Mnie na nic.Ja go wcale nie szukam. Dobrze, już dobrze powiedziała ugodowo Lucyna. Wcale nam niechodzi o trupa, tylko o wyjaśnienie tajemnicy.Wszystko jedno co robimy, grunt,żeby coś robić, bo tylko dzięki temu sprawa się posuwa. No przyświadczyła zjadliwie Teresa. Już dwóch. Odczep się.Chcesz tak zostawić to coś, co mamy oddać uczciwym lu-dziom? Franek się męczy, o duszy stryja już nie mówię.Chyba że Marek sięczegoś dowiedział.?Wszyscy przypomnieli sobie nagle, że Marek przywiózł jakieś informacje.Zeszczerą ulgą oderwaliśmy się od katorżniczej pracy dla wysłuchania sensacyjnegokomunikatu.Marek zgodził się mówić.82Znaleziony w naszej ruince nieboszczyk rzeczywiście nazywał się WiesławTurczyn, rzeczywiście mieszkał od urodzenia w Lublinie, tamże pracował, wszy-scy go znali, dokumenty miał prawdziwe i nie był szpiegiem obcego mocarstwa.%7łył samotnie, rodziców nie posiadał, bo umarli, miał w zamian trzy narzeczonei macochę mieszkającą oddzielnie.Nazwisko Aagiewka istotnie było nazwiskiempanieńskim jego matki. A ta matka podobno pochodziła z tych stron relacjonował Marek z jakąśpodejrzaną satysfakcją. W czasie wojny została stąd wywieziona jako dziec-ko, jej rodzice zginęli, ale ona się uratowała.Wyszła za mąż za faceta z Lublinai w Lublinie zamieszkali.Jej rodzice podobno byli pochodzenia żydowskiego,ściśle biorąc matka.Ojciec nie.Ojciec był notariuszem w Węgrowie. Zaraz przerwała Teresa. Ja się gubię.Czyj ojciec? Tej matki z domu Aagiewka.Dziadek waszego nieboszczyka.Był notariu-szem w tych stronach i możliwe, że miewał jakieś interesy z waszymi przodkami.Coś w tym musi być, że pokazują się tu osoby z dawnych czasów, najpierw wnukMieniuszki, teraz wnuk Aagiewki. I wszystkich trafia szlag! wyrwała się Lucyna z nietaktowną uciechą. Pewnie klątwa! Nie żadna klątwa, tylko ktoś tu na nich czyha skorygowała moja mamu-sia. Narazili się komuś w tamtych dawnych czasach. I tak czyha na nich całe dziewięćdziesiąt lat, co? powiedziała zgryzliwieTeresa. Uważasz, że ten morderca to co to jest? Zgrzybiały staruszek? Dlaczego? Tamto byli wnukowie ofiar, to może być wnuk mordercy. Znaczy, chcesz powiedzieć, że morderca może być wnukiem dziadka? poprawiła niepewnie ciocia Jadzia. Jakiego dziadka? Naszego? Co ty bredzisz, nasi dziadkowie byli porządnymi ludzmi! oburzyła sięTeresa. Uspokójcie się z tymi dziadkami! zażądałam, bo zaczęło mi się wszyst-ko mylić. Każdy wnuk ma jakiegoś dziadka! Morderca też jest czyimś wnu-kiem, ale po tym go nie poznamy.83 A ty go chcesz poznać? zdziwiła się moja mamusia. Po co ci takieznajomości? Ratunku powiedziałam słabo i chwilowo zamilkłam.Marek również zamilkł.Zajrzał do dziury, po czym porzucił towarzystwo i za-jął się oględzinami terenu.Lucyna, coraz bardziej uszczęśliwiona tajemnicą, upie-rała się przy klątwie, bliska sugestii, jakoby zbrodnie popełniał duch, wampir lubteż inna postać nadprzyrodzona.Ewentualnie któryś przodek przemienił się w wil-kołaka i załatwia teraz rozpoczęte za życia porachunki.Posępna i zdegustowanaTeresa z niechęcią przyznawała, że chyba jednak rzeczywiście posiadamy coścennego, co trzeba oddać, inaczej bowiem dojdzie do hekatomby, a pojawieniesię w imprezie notariusza tylko pogarsza sytuację.Ciocia Jadzia, mająca jakieśzłe doświadczenia z notariuszami, przyświadczała jej gorliwie.Moja mamusiazlekceważyła zarówno notariusza, jak i wilkołaka, nie obchodziło jej nic pozastudniami.Niemniej sedno rzeczy zaczynało się jakby klarować.Musiało się w owychczasach wydarzyć coś, czego stryj Antoni nie zdołał wyjawić na łożu śmierci,choć z pewnością wiedział, co to było
[ Pobierz całość w formacie PDF ]