[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Z gardła wydarł mu się dźwięk, jakiego Nick nigdy nie słyszał.Wzniósł się jak krzyk agonii, odbijając echem od ścian.Jake odepchnął się od stołu i potykając się, ruszył ku wyjściu.Nagle ta olbrzymia kuchnia wydała mu się dziwne mała.Musiał wyjść na zewnątrz.Natychmiast.Kopniakiem otworzył drzwi, zrzucając z trzaskiem na podłogę lśnią­cą, mosiężną lampę ze ściany.Kawałki szkła rozprysły się po korytarzu.Nie mógł w to uwierzyć.Coś przeoczyli.Tam był szkielet.Na pewno.Miał być kluczowym dowodem, miał oczyścić ich z winy; miał przywrócić im życie!Teraz nie mieli nic.Zdarł respirator z głowy i cisnął na oślep, trafiając w wazon na misternie rzeźbionym, hebanowym stojaku.- Szlag by to.Nick podszedł do niego.- Uspokój się.Jake odwrócił się.W oczach miał obłęd.- Odwal się, Nick! Pieprzę spokój! - zdarł rękawice i rzucił nimi kolej­no o ścianę.- O Boże, nie! - chwycił się rękami za głowę i usiadł ciężko na podłodze.- O Boże, o Boże, nie.Na korytarz wypadł Thorne z dużą, chromowaną czterdziestkąpiątką gotową do strzału.- Co tu się, do diabła, dzieje?Nick zdjął respirator i wskazał podbródkiem kuchnię.- Tego się właśnie obawiałem - powiedział cicho.- To nie są ludzkie kości.Jake podniósł wzrok i spojrzał na nich z udręką.- Zabiłem własnego syna - jęknął - i wysłałem żonę do więzienia na resztę życia - wziął głęboki oddech i dopiero po chwili dokończył myśl: - Dla jakiegoś psa.38Travis już wcześniej miewał dziwne sny, ale nigdy takie jak te.Wszystkie wiązały się jakoś z bólem.Wydawało mu się, że unosi się w powietrzu, a równocześnie nie mógł się poruszyć.Im bardziej próbował, tym bardziej bolało.W ciemnościach towarzyszyli mu jacyś ludzie.Dużo mówili, ale ich słowa pozbawione były jakiegokolwiek sensu.Mnóstwo głosów, ale żaden nie miał twarzy.Gadali jakieś głupoty, o sprawach, o których nigdy nie sły­szał.Niechby sobie gadali, tylko dlaczego to go tak bolało?Bolał go fiutek.Przypomniał sobie, że w najgłębszych odmętach snu jeden z tych ludzi bez twarzy wpychał mu tam coś dużego.Pomyślał, że to nie w porządku, ale potem stracił wątek i nie wiedział, dlaczego miałby się sprzeciwiać.Dryfowanie.Czuł, że się rozprzestrzenia, podróżuje.Tam daleko.co to było?Ktoś podpalił mu płuca.Płomień zwiększał się z każdym oddechem.To było jak wdychanie żarzących się węgli.Zaczerpniesz kolejny oddech, wy­palisz sobie jeszcze jedną dziurę w płucach.To się w ogóle kupy nie trzy­mało.Mógłby po prostu przestać oddychać.A zatem koniec z oddechami.Kiedy ustaną, ból również zniknie.Mimo to zaczerpnął kolejny haust powietrza.Nakazał sobie przestać, ale płuca odmawiały posłuszeństwa.Wessały kolejną porcję ognia; kolejną garść żyletek.W jego głowie pojawił się obraz węża.Nie cierpiał węży.Ten był bar­dzo duży.Pełzł po jego ciele, aż dotarł do gardła i zrobił mu oddychanie metodą usta-usta, zmuszając udręczone płuca do pracy.Przepraszam - zwrócił się po cichu do węża.- Przepraszam, jeżeli coś źle zrobiłem.Już będą grzeczny, tylko przestań zadawać mi ból.Wąż ukąsił go znowu, tym razem wyjątkowo dotkliwie, i Travisowi po­płynęły z oczu łzy.Może po prostu powinien się poddać.Nie wiedział jed­nak, jak to zrobić.Jake czuł się odurzony.Wydawało mu się, że to, co przeżywa, zdarza się komuś innemu.Nick i Thorne odprowadzili go z powrotem do salonu i po­sadzili na fotelu, ale nie za bardzo zdawał sobie sprawę z tego, co się dzieje.Przedtem zawsze była nadzieja.Zawsze był plan - jedyna rzecz, której się trzymali, kiedy wszystko dokoła zaczynało się walić.Zawsze mieli siebie.Najpierw rodzina.Teraz to wszystko wydawało mu się koszmarną kpiną.Nigdy nie pano­wali nad sytuacją.Ten, kto poskładał to wszystko do kupy, zamknął ich w hermetycznym pudle, zniszczył ich.Zabił im syna.Teraz pozostała tylko pustka.I poczucie winy.Dziwne, że nikt nie dostrzegał bezsensowności tego wszystkiego.Nick ciągle pytał, co teraz mają robić, tak jakby Jake nadal był dowódcą.Czy nie rozumiał, że bez Carolyn i Travisa dowodzenie nie miało żadnego sensu? Nick zdawał się nie chwytać oczywistego faktu, że ta akcja przestała mieć jakąkolwiek przyszłość.A właściwie nie miała od samego początku.Jake nagle zdał sobie sprawę z absurdalności tej gry.Postawił wszystko - wszyst­ko - na jeden rzut kostką i przegrał.Znów poczuł atak paniki.Nie potrafi nad nią zapanować.- Jezu, Jake, otrząśnij się! - wrzasnął Nick.Złość i wzburzenie pod­wyższyły jego głos o oktawę.- Masz całe życie na zamartwianie się.Teraz musimy zaplanować kolejny krok!- Nic z niego nie będzie - zaopiniował Thorne, stając w drzwiach.- Nie poradzi sobie z tym.- Czyżby? - mruknął Nick.- No, lepiej żeby sobie poradził.- Położył dłoń na głowie przyjaciela i podniósł ją na tyle, aby nawiązać kontakt wzro­kowy.- Wkurzasz mnie, Jake! Nikt nie wątpi, że masz za sobą cholernie trudny dzień, ale nie ty jeden tkwisz po pas w tym gównie.Złapali nas, człowieku.Wszystkich.Są świadkowie.Możliwe, że ja wpakowałem się w to z innych przyczyn niż wy, ale.Jake drgnął, jakby coś go zdumiało, i spojrzał przytomniej.Schwycił Nicka za rękę.- Co jest? - Nick cofnął się o krok.Jake mozolnie usiłował połączyć informacje w spójną całość.- Masz rację - powiedział znienacka.- Oni.oni nas złapali.W jaki sposób nas złapali?Nick spojrzał spode łba.- W jaki sposób? Gliny nas znalazły.Myślę, że kiedy zrobiliśmy dziurę w ogrodzeniu, gdzieś rozdzwonił się alarm.Jake zamachał przecząco ręką.- Nie.- To przecież niczego nie wyjaśniało.- Mówiłeś, że musimy uwa­żać na strażników.Ale to był glina.- Nie zapominaj, że pojawiliście się w wiadomościach - odezwał się wzgardliwie Thorne.- Więc nic dziwnego, że zwiększyli ochronę.Prawdo­podobnie spodziewali się was.Jeszcze nie rozumieli, o co mu chodzi.- Dokładnie, Thorne.Spodziewali się nas.Ale dlaczego? Dlaczego, na Boga, mieliby się spodziewać, że tu wrócimy? Skoro naprawdę myślą, że wysadziliśmy ten magazyn w osiemdziesiątym trzecim, to byłoby to ostat­nie miejsce, w którym powinni się nas spodziewać.Chryste, gdybym miał głowę na karku, byłbym teraz w Arizonie!- Nie rozumiem, do czego zmierzasz - wzruszył ramionami Nick, ale wyraz jego twarzy świadczył, że wywody Jake'a wyraźnie go zaciekawiły.- Ktoś spodziewał się, że tam wrócimy - powtórzył Jake, zirytowany, że nie udaje mu się przekazać, co myśli.- Oni czekali, wiedząc, że wrócimy.Czekali na coś, czego nigdy byśmy nie zrobili, gdybyśmy byli naprawdę winni.Nick zmarszczył brwi.- Nawet gdyby ktoś wiedział o waszej niewinności, dlaczego miałby zakładać, że wrócicie, zwłaszcza po tylu latach? Pamiętaj, że ta historia z ukrytymi zwłokami zrodziła się w naszych umysłach.- Może z początku nie połapali się, że zmierzacie w kierunku Newark - odezwał się w zamyśleniu Thorne.- Ale skoro przygotowali pułapkę.to znaczy jeśli w ogóle brali pod uwagę, że możecie wrócić, może przedsię­wzięli środki ostrożności.Jake zastanowił się nad możliwością pułapki.- Myślisz, że nakrył nas miejscowy glina? Ktoś, kto ma pełno oczu i uszu wkoło Newark i dostał cynk, że wjeżdżamy do miasta?- Nie ma mowy.Wjazd był czysty.- Thorne poczuł się urażony.Nick zamyślił się głęboko.Taką pułapkę trzeba odpowiednio przygoto­wać [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • swpc.opx.pl
  •