[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Cały czas omiatał wzrokiem ulicę, zerkając też nafurgonetkę.- Według mnie, musimy mieć potwierdzenie, obojętnejak jest.Ona dla kogoś pracuje.Pytanie dla kogo.- Czy możesz tam jeszcze zostać? - spytał Pilgrim.Tęczaspojrzał za okno.Sąsiednią ulicą przechodzili od czasu do czasuludzie.Istniały lepsze kryjówki, ale przejazd zająłby sporoczasu.Raynee może był psychopatą, lecz perspektywa dalszej jazdyz dwoma nieprzytomnymi osobnikami w cuchnącej wymiocinamifurgonetce nieszczególnie go pociągała.Zwłaszcza że jeden z nichbył nagą, białą i młodą kobietą.Tu, w okręgu San Diego, gdzienocne patrole wprost uwielbiały zatrzymywać podejrzanychkierowców takich jak Raynee, to naprawdę bardzo zła karma.- Jak długo?- Dziesięa minut.- Jasne.Osiem minut i dwadzieścia sekund pózniej Tęcza sięgnął posłuchawkę po raz trzeci.- Tak?- Zapewniono mnie, że nasza operacja nie jest inwigilowa-na ani przez agentów stanowych, ani federalnych - oznajmiłspokojnie Pilgrim.- Zawsze możliwe, że to ktoś z policjimiejscowej, ale gdyby organizowali akcję wymierzoną przeciwkokomuś takiemu jak my, na sto procent zażądaliby pieniędzy zfunduszy stanowych.Zgadzasz się ze mną?- Taaa - mruknął Tęcza.- Więc.- Ale w grę może wchodzić Locotta - przerwał mu stanowczoPilgrim.- To bardzo możliwe.Zwłaszcza w świetle ostatnichkłopotów Lestera.Czy ta dziewczyna wygląda na profesjonalistkę?- Raczej tak - odrzekł Raynee nie przestając lustrowaćulicy.- Czy to ktoś w rodzaju tych z Vegas?- Owszem - mruknął Tęcza.- Ale mówię ci, coś mi tu niepasuje.Te spluwy.Pilgrim milczał chwilę.- Ona ma jakiegoś faceta, tak? - spytał w końcu.- Widziałem ich kilka razy.Taki goguś.Duży jest, ale tonie byle jaki miazglak.Widzisz - dodał - po mojemu to ona nie maz Locottą nic wspólnego.To nie w jego stylu.- No to w czyim? - spytał Pilgrim.- Chuj go wie - przyznał Tęcza.- Jedyne, co miprzychodzi do głowy, to to, że któryś z naszych hurtownikówzadziałał na własną rękę.Może chce szybciej pójść w górę izadrzea z Locottą?- Masz na myśli kogoś konkretnego? - Pilgrim znów przy- brał zimny ton.Raynee zastanowił się patrząc na ulicę.- Jest dużo możliwości.Choćby Generał.On przede wszy-stkim, i to z wielu powodów, zwłaszcza że działamy na jegoterenie.Sęk w tym, że facetowi musiałoby chyba porządnieodjebać.Takie gierki na własnym podwórku?- Biorąc pod uwagę to, co sobą reprezentuje, sądzę, żemasz zupełną rację - odrzekł lodowato Pilgrim.- Zrobisz tak.Freddy Sanjanovitch znów się wkurzył.Nie mógł nigdziezaparkować i nim znalazł wolne miejsce - na rogu ulicy za domemKaaren Mueller - był już wściekły.Doszedł chodnikiem do schodów,wspiął się po nich i poprawiając kiepsko ukryty pistolet - tkwiłpod wyciągniętą na wierzch połą w pośpiechu narzuconej koszuli -stanął przed drzwiami mieszkania.Ponieważ był wnerwiony zanimnacisnął klamkę, kilka razy grzmotnął w nie pięścią.Stwierdziwszy, że mieszkanie jest otwarte, wszedł dośrodka, zamknął za sobą drzwi i wrzasnął:- Kaaren! Jesteś tu jeszcze?.i nie miał ani sekundyczasu na myślenie, bo w tym samym momencie ujrzał swojąkoleżankę.Leżała nago na sofie, a jakiś wysoki facet z fryzurą wstylu afro i z błyszczącym nożem w garści (Tęcza?!) wstawałwłaśnie od stolika, na którym walały się szczątki rozbebeszonegoaparatu telefonicznego.Jednocześnie spostrzegł, że zmierza kuniemu inny facet, blondyn o wypłowiałych oczach.Ten poruszał sięszybko i zwinnie, jak wielki kędzierzawy kocur.Gdyby Freddy zareagował kierując się strachem i sięgnąłpo broń, gdyby stracił cenne sekundy na wydobycie śmiercionośnejczterdziestki piątki spod nieszczęsnej koszuli, goryl Rayneegodopadłby go, nim Freddy zdążyłby dobrze ścisnąć rękojeśćpistoletu.Na szczęście, zaskoczony agent zachował wystarczającąprzytomność umysłu, by kopnąć jedno ze stojących w pobliżukrzeseł; upadło dokładnie między nim a szarżującym blondynem.Jednocześnie rzucił się do tyłu, oparł o ścianę, sięgnąłrozpaczliwie pod koszulę, wyszarpnął broń, chwycił ją oburącz iprzykucnął z palcem na czułym spuście wyciągniętej przed siebieczterdziestki piątki.- Stój! Ani kroku dalej - warknął ostrzegawczo do odzy-skującego równowagę Schultzheimera.Szybko przesunął lufęciężkiego pistoletu na człowieka, którego teraz na sto procentrozpoznał.- Ty też, kolego.I rzuć ten majcher.Ale już!Ponownie wycelował broń w szeroką, muskularną pierśSchultzheimera, gdyż zwinny jak pantera blondyn był stanowczo zablisko i stanowił teraz największe zagrożenie - Tęcza, choć noża jeszcze nie rzucił, stał cztery, pięć kroków dalej.- Cofnij się, stary, tylko powoli.O tak, o to właśniechodzi- mruknął z aprobatą, gdy wyraznie rozjuszony goryl zrobiłostrożny krok.Zgodnie z regulaminem, który miał kierować postępowaniemagentów w takich sytuacjach, Freddy Sanjanovitch zadziałałprawidłowo.Choć miał przed sobą nagą i nieprzytomną koleżankę,nie nacisnął złośliwie spustu i nie wpakował w pierśSchultzheimera kilku pocisków kalibru 97mm ani też nie otworzyłognia do Rayneego, choć ten go nie posłuchał i noża nie rzucił.Freddy postąpił tak z dwóch bardzo logicznych powodów.Popierwsze, nie wiedział, co się, do diabła, dzieje.I po drugie,święcie wierzył, że całkowicie panuje nad sytuacją, obojętne jakaby nie była.Lecz różnica między reakcją prawidłową a w danejsytuacji odpowiednią jest bardzo istotna.Nie ufając żadnym regulaminom i kierując się tylko wyćwi-czonym na ulicach instynktem, ani Ben Koda, ani Charley Shannonnie zawahaliby się ani sekundy: dwie kulki wpakowaliby w serceszarżującego Schultzheimera, a cztery w najszerszą część ciałaRayneego, i to bez względu na to, co ów przerażający ćpunzrobiłby ze swoim nożem.Postąpiliby tak głównie dlatego, żeregulamin nie przewidywał, by tak bestialski morderca jak Rayneemógł w ogóle chodzić po tej ziemi.Poza tym napisanie raportu, wktórym usprawiedliwiliby swój czyn obroną własną, miało więcejsensu niż ryzyko utraty kumpla - dokładniej mówiąc kumpelki, wdodatku nagiej - w niebezpiecznej sytuacji z cyklu "zakładniczkaw niebezpieczeństwie".Z drugiej strony Ben Koda i Charley Shannon byli na tylecyniczni, że z pewnością uwzględniliby ewentualność, iż kusząconaga i na wpół odurzona narkotykiem Kaaren może nagle wstać,zatoczyć się i bełkocząc coś zupełnie zwariowanego - "nie, nierób mu krzywdy" - ruszyć na czujnego, pałającego żądzą morduSchultzheimera.Freddy Sanjanovitch był człowiekiem o wiele bardziejcywilizowanym i niczego takiego nie oczekiwał.Dlatego popełniłfatalny w skutkach błąd: zaufał temu, czego nauczył się natreningach strzeleckich, przesunął lufę śmiercionośnej czter-dziestki piątki, tak że nie celowała już między szkliste oczyznarkotyzowanej Kaaren i zdjął palec ze spustu.Oczywisty błąd, który już w sekundę pózniej usiłował na-prawić [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • swpc.opx.pl
  •