[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Dlaczego Cooley mówił o windzie? - zapytał Chaos.- Gerald nadal czuje przymus przeprowadzania się w każdą środę i sobotę, ale boi się opuścić budynek Eastman-Merrill.Trzyma więc swoje łóżko, ubrania i wszystkie rzeczy w windzie.- W Dzień Przeprowadzki zmienia piętra - powiedział z tylnego siedzenia Ray.Edie skinęła głową, patrząc ponuro przed siebie.- To śmieszne - dodał rozbawiony Dave.Budynek Eastman-Merrill okazał się opuszczonym biurowcem, stojącym w środku dawnego centrum Vacaville.Jego otoczenie składało się z zabitych deskami okien wystawowych zamkniętych sklepów.W porównaniu z dzielnicami mieszkalnymi wyglądało to na miasto duchów.Edie miała klucz do bocznych drzwi i wprowadziła ich tamtędy do środka, a potem poszli przez olbrzymi pusty hali do wind.Ray pobiegł naprzód i nacisnął guzik z napisem W GÓRĘ.Drzwi windy otworzyły się, ukazując chudego, bladego mężczyznę w wieku Edie, ale z siwiejącymi włosami, siedzącego prosto na łóżku i coś czytającego.Miał na sobie piżamę oraz czarne, ciężkie buty, a z górnej kieszonki bluzy wystawał mu szereg ołówków oraz szczoteczek do zębów.Winda była pełna rozchwierutanych półek, wyładowanych ubraniami, książkami oraz pustymi butelkami i puszkami.- Gerald, to są Chaos i Melinda, moi przyjaciele.- Cześć - powiedział tamten uprzejmie.- Czy ja was znam?- Oni dopiero co przyjechali - wyjaśniła Edie.- Ach tak - Gerald uśmiechnął się łagodnie.- Z.Chaos otworzył usta, aby odpowiedzieć, ale Edie uprzedziła go.- Ze wschodu.- No cóż, to miło, miło.Mogę was poczęstować drinkiem.Chłopcy wdrapali się już na łóżko ojca.Dla stojących zostało niewiele miejsca.- Nie będziemy długo - zapewniła Edie.Pakunek z zakupami, który przyniosła, położyła na krawędzi łóżka.Drzwi windy zaczęły się zamykać, ale powstrzymała je łokciem, naciskając następnie na guzik bezpieczeństwa.- Widziałem się z panem Cooleyem - rzekł Gerald.- Przyszedł, żeby zobaczyć, jak mi leci.Rozmawialiśmy o chłopcach.- Tak? - spytała Edie niecierpliwie.- Bardzo się o ciebie martwi, Edie.Mówi, że masz kłopoty ze swoim szczęściem.- To są moje kłopoty - odparła.- Sądzę, że troszczy się o ciebie - ciągnął Gerald.- Z pewnością interesuje się losem malców.- Wiem - przyznała Edie.- Posłuchaj, Gerald, zobaczymy się w niedzielę.Bawcie się dobrze.- Tak, oczywiście - oczy Geralda zdawały się zachodzić mgłą.- Edie, czy zamierzasz poślubić pana Cooleya?- Nie, Geraldzie.- Nie mówię, że miałbym coś przeciwko temu - powiedział szybko.- Nie chciałbym, żebyś tak myślała.- Nie myślę, Geraldzie.Ale i tak bym go nie poślubiła.Do zobaczenia.- To bardzo ważny człowiek - stwierdził.- On wiele dla ciebie zrobił, prawda?- To nie ma znaczenia.Do widzenia, Geraldzie.- Edie.- Tak?- Nie ma do mnie żadnej poczty?- Nie.Ze sposobu, w jaki to powiedziała, Chaos wywnioskował, że w Vacaville od bardzo dawna nie dostarcza się żadnej korespondencji.- Oczywiście - rzekł Gerald niejasno.- No cóż.Pomachał im ręką, a chłopcy przyłączyli się do tego.Edie pozwoliła, by drzwi windy zamknęły się.- Boże, jak on mnie zezłościł - powiedziała chwilę później, kiedy znaleźli się z powrotem na ulicy.- Jest dziwny - odezwała się Melinda ze współczuciem- To wszystko.Wzięła Edie za rękę, jakby pragnąc wypełnić powstałą po chłopcach lukę.- Tutaj jest mnóstwo dziwnych ludzi.Chaos bez słowa usiadł na miejscu obok kierowcy.Widok Geralda, zamkniętego w windzie, zmusił go do pomyślenia, po raz pierwszy odkąd przybył do Vacaville, o oświetlonej świecami kabinie projekcyjnej w Hatfork, jego małym świecie.Poza tym był zazdrosny o Cooleya.Nie rozumiał, co było między Edie a tym człowiekiem z rządu, ale wiedział wystarczająco dużo, aby poczuć zawiść.Do domu zajechali w milczeniu.Tego wieczoru wszystko szło nie tak.Melinda nudziła się bez chłopców.Kiedy włączyła telewizor, Chaos usiłował oglądać program, ale bez komentarzy Raya i autentycznego zaangażowania Dave'a, śledzącego akcję zachłannymi oczyma, to nie było już to samo.Siedzieli z Edie obok siebie na kanapie, ale zdawało mu się, że jest milion mil stąd, oddzielony od niej gmatwaniną jego zazdrości oraz zawstydzenia z powodu snu o Gwen.Edie wydawała się spięta, jakby zmartwiona tym, gdzie Chaos będzie spał tej nocy.Chaos chciał, aby pobyli trochę sami, ale zamiast tego czekała go nie zapowiedziana wizyta Cooleya, który wszedł do living roomu.- Idę na górę - powiedziała Melinda w chwili, gdy tylko Ian wkroczył do pokoju.- Nie dasz mi chwili spokoju? - spytała Edie.- A po co ci spokój? - odparł Cooley, zdejmując marynarkę i przerzucając ją przez oparcie kanapy.- Przyszedłem pogadać z Chaosem.- Dobra, nie sądzę, żebym chciała cię oglądać dziś wieczorem - stwierdziła.- Nie zapraszałam cię.- Daj spokój.Edie - głos miał spokojny.- Wiesz, że ja nie potrzebuję zaproszenia.Dlaczego muszę to mówić?- Lubisz stwarzać pozory, że jesteś moim przyjacielem - odrzekła z goryczą.Cooley wyglądał, jakby stwierdzenie Edie zabolało go czy ubodło, ale szybko nad tym zapanował i zwrócił się do Chaosa.- Śledzenie jej postępów to moja praca, bez względu na to, czy chce to przyznać czy nie - westchnął.- Dlatego też jestem odpowiedzialny za to, abyś spróbował zrozumieć, w co się pakujesz.- Pakuje się w.- zaczęła Edie.- Pakujesz Edie w kłopoty - ciągnął Cooley, ignorując ją.- Nie wiem, skąd się tu wziąłeś, ale nie jesteś niczyim kuzynem.Jeżeli zamierzasz zainstalować się w Vacaville, możemy o tym pogadać.Ale zabrałeś się do tego z niewłaściwej strony.- Ian zamierza cię ostrzec, że pech jest zaraźliwy - rzekła Edie pospiesznie, jakby chciała odebrać Cooleyowi punkt, mówiąc to pierwsza.- Będzie się starał cię nastraszyć.Wszystko, co powie, ma na celu przekonanie cię, że przebywając ze mną pod jednym dachem, znajdujesz się w śmiertelnym niebezpieczeństwie.Ma to nas rozdzielić.- Edie - powiedział Cooley ostrzegawczo.- Muszę się napić - stwierdziła.- Ktoś jeszcze?- Napiję się piwa - rzekł Cooley; jego niedawne zachowanie z zabawy w „policjantów i złodziei” ulotniło się bez śladu.Chaos zrozumiał, że wszystko, czego ten facet chce, to być mile widzianym w tym domu.- Piwo - powtórzył jak echo.- Pewnie.- Siądźmy - powiedział Cooley i usiadł na kanapie; Edie wyszła do kuchni.- Nie wiem, jak dalece orientujesz się w sytuacji Edie, Chaos, ale nie jest ona dobra.Osiągnęła najniższy wskaźnik procentowy - a tak naprawdę to oznacza, że nie zaliczyła testu.Nie umiemy stwierdzić ostatecznie, jak wielki jest pech twojej przyjaciółki, ale mogę powiedziedzieć, że osiemdziesiąt pięć procent ludzi, którzy mają równie niskie wynikii skończyło w ośrodkach przystosowawczych.Nie dlatego, że ich do tego zmusiliśmy - co zamierzała ci przed chwilą powiedzieć- ale dlatego, że wyczerpali swoje możliwości.Wróciła Edie i wręczyła im po szklance piwa.Wcześniej kiedy częstowała Chaosa, dała mu butelkę.Chciała zrobić wrażenie na Cooleyu? Zły znak.Cooley siorbnął piwa i ciągnął dalej:- Co więcej, bałagan, jaki pozostawiają po sobie ci staczający się ludzie, kosztuje ten kraj każdego roku miliony - na skutek powodowania zniszczeń, straconych pensji i temu podobnych rzeczy.Oto, dlaczego musimy ich wyławiać.- Wywozisz ludzi do obozów - powiedziała Edie gwałtownie - a potem nazywasz to statystyką.Zwróciła się do Chaosa.- Popatrz tylko, co on robi.Za każdym razem, kiedy poddaję się testowi, prześladuje mnie jak pies gończy.A sam przyznaje, że nawet nie wiedzą, co oznaczają jego wyniki!- To test naukowy - stwierdził Cooley, uśmiechając się.- Mówi nam to, co powinniśmy wiedzieć na temat twojej przyszłości
[ Pobierz całość w formacie PDF ]