[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.A teraz czołgaj się.- Morderca dotarł do wyciętego otworu w ogrodzeniu.- Przełaź - powiedział Jason.Ponownie sięgnął do kieszeni po naboje i cicho wyjął magazynek z pistoletu.- Stój! - szepnął, gdy psychopatyczny eks-komandos do połowy przeczołgał się przez otwór.Uzupełnił w ciemności wystrzelone naboje i wcisnął magazynek na miejsce.- To na wypadek, gdybyś liczył - powiedział.- A teraz przełaź i odpełznij ze trzy metry od ogrodzenia.Pospiesz się!Gdy morderca prześlizgnął się pod wygiętymi drutami, Bourne schylił się i przeczołgał przez otwór tuż za nim.Komandos, spodzie­wając się czegoś innego, odwrócił się gwałtownie i podniósł na klęczki.Napotkał promień latarki, który oświetlał broń wymierzoną w jego głowę.- Zrobiłbym to samo - powiedział Jason, prostując się.- Pomyślałbym w identyczny sposób.A teraz wróć do ogrodzenia, sięgnij pod spód i wegnij odchylony fragment na miejsce.Szybko!Zabójca spełnił polecenie, z wysiłkiem przyginając do dołu grubą drucianą siatkę.Gdy wykonał to mniej więcej w trzech czwartych, Bourne odezwał się: - Dosyć.A teraz wstań i idź przede mną z rękami splecionymi na karku.Idź prosto przed siebie, odchylając gałęzie ramieniem.Świecę latarką na twoje ręce.Jeśli rozsuniesz dłonie, zabiję cię.Wyrażam się jasno?- Myślisz, że puszczę ci odgiętą gałąź w twarz.- Ja bym tak zrobił.- Jasne.Znaleźli się na drodze przed dziwnie ciemną bramą.Odległe krzyki stawały się coraz głośniejsze, czołówka pościgu wyraźnie się zbliżała.- Wzdłuż drogi - powiedział Jason.- Biegiem! - Trzy minuty później włączył latarkę.- Stój! - krzyknął.- Widzisz tam tę kupę zieleni?- Gdzie? - wysapał zabójca, nie mogąc złapać tchu.- Skierowałem na nią promień latarki.- To gałęzie sosnowe.- Odciągnij je na bok.Pospiesz się.Komandos zaczął rozrzucać gałęzie i po chwili odsłonił czarną limuzynę typu Szanghaj.Teraz przyszła pora na plecak.- A teraz patrz w ślad za moim światłem, na lewo od maski - rzekł Bourne.- Na co?- Szukaj drzewa z białym zaciosem na pniu.Widzisz?- Tak.- Pod nim, jakieś pół metra od pnia, jest rozpulchniona ziemia.Pod nią plecak.Wykop go.- Pieprzony technik z ciebie, co?- Aż ciebie nie?Zabójca bez słowa odgarnął ziemię i wydobył plecak.Trzymając go za pasy w prawej ręce, zrobił krok do przodu, jakby chciał podać pakunek Jasonowi.A potem nagle zamachnął się plecakiem, celując w broń oraz latarkę trzymaną przez Bourne'a i rzucił się do przodu z palcami rąk rozstawionymi jak pazury wielkiego, wściekłego kota.Bourne spodziewał się tego.W takim właśnie momencie on sam spróbowałby uzyskać pewną, choćby chwilową przewagę, kilka sekund potrzebnych na to, by skoczyć w ciemność.Zrobił krok do przodu i uderzył przelatującego obok siłą rozpędu mordercę pistoletem w głowę.Wbił kolano w plecy rozpłaszczonego na ziemi komandosa i trzy­mając w zębach latarkę, wykręcił mu prawą rękę za plecy.- Ostrzegałem cię - powiedział Jason, podrywając zabójcę na nogi.- Rzecz jednak w tym, że jesteś mi potrzebny.A więc zamiast odbierać ci życie, wykonam za pomocą kuli maleńką operację.- Przyłożył ukośnie lufę pistoletu do bicepsu na ramieniu Anglika i pociągnął za spust.- Jezu! - wrzasnął zabójca, gdy rozległo się kaszlnięcie pistoletu i trysnęła krew.- Kości masz całe - powiedział Delta.- Przedziurawiłem tylko mięśnie i dzięki temu możesz teraz zapomnieć o posługiwaniu się prawą ręką.Masz szczęście, że jestem miłosiernym człowiekiem.W plecaku jest gaza, plaster i środki dezynfekujące.Możesz się teraz połatać, majorze.A potem pojedziemy.Zostaniesz moim szoferem w Chińskiej Republice Ludowej.Będę siedział na tylnym siedzeniu z pistoletem wymierzonym w twoją głowę i z mapą w ręku.Na twoim miejscu postarałbym się nie pomylić zakrętu.139Do bramy dobiegło dwunastu ludzi Sheng Chouyan-ga.Mieli ze sobą jedynie cztery latarki.- Weishenme? Cuowu!- Mafan! Fengkuang!- You maobing!- WeifaniRozległy się wrzaski ludzi zbulwersowanych widokiem zgaszonych reflektorów.Oskarżano wszystkich i o wszystko - od nieudolności po zdradę.Sprawdzono budkę wartowniczą.Przełączniki elektryczne i telefon nie działały, strażnik gdzieś przepadł.Kilku ludzi obejrzało łańcuch owinięty wokół zamka bramy i zaczęło wydawać rozkazy innym.Ponieważ nikt nie mógł wydostać się na zewnątrz, doszli do wniosku, że sprawcy całego zamieszania muszą wciąż znajdować się na terenie rezerwatu.- Biao! - zawołał prowokator, który poprzednio udawał więź­nia.- Quan bu zai zheli! - wrzasnął, rozkazując pozostałym podzielić się latarkami i przeszukać parking, pobliski las i bagna.Ścigający z bronią gotową do strzału rozproszyli się i zaczęli biegać po całym parkingu.Przybyło jeszcze siedmiu ludzi, z których tylko jeden miał latarkę.Fałszywy więzień zażądał, żeby mu ją dano i zaczął wyjaśniać sytuację, próbując zorganizować kolejną grupę poszukiwawczą.Roz­legły się protesty, że w takich ciemnościach jedno źródło światła to za mało na tyle osób.Rozwścieczony organizator wywrzeszczał całą wiązankę przekleństw, przypisując niewiarygodną głupotę wszystkim poza sobą.Ciemności rozjaśniły tańczące płomienie pochodni, gdy z dolinki przybyła ostatnia grupa spiskowców, na czele której kroczył Sheng Chouyang.U jego boku w pochwie przytroczonej rapciami do pasa kołysał się obrzędowy miecz.Prowokator pokazał mu łańcuch owinięty wokół zamka bramy i powtórzył swoje argumenty.- Nie rozumujesz właściwie - oznajmił rozdrażniony Sheng [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • swpc.opx.pl
  •