[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Arab w podartej kurtce koloru khaki, przebierający bezczynnie palcami w bursztynowych paciorkach różańca.Krzepki Anglik ze szpakowatym wąsikiem - typ komiwojażera - kreślący coś w notesie, z przejętą, ważną miną.Szczupły, znużony mężczyzna o bardzo ciemnej skórze i bezbarwnej, obojętnej twarzy, oparty o krzesło, jakby odpoczywał.Człowiek o wyglądzie irackiego urzędnika.Stary Pers w lejącym się śnieżnym stroju.Ludzie ci sprawiali wrażenie całkowicie obojętnych na wszystko.Brzęk bursztynowych paciorków stał się rytmiczny.Coś przypominał.Richard wytężył uwagę, bo zrobił się senny.Długi - krótki - długi - krótki - to był alfabet Morse'a -z pewnością alfabet Morse'a.Znał Morse'a, w czasie wojny miał do czynienia z sygnalizacją.Bez trudu odczytał przekaz.SOWA.F-L-O-R-E-A-T-E-T-O-N-A.Do licha! Tak, to było to.Powtarzało się: “Floreat Etona".Wystukane, a raczej wybrzękane przez obdartego Araba.A to co znowu? “Sowa.Eton.Sowa".Jego własne przezwisko z Eton, kiedy nosił wielkie, solidne okulary.Przyglądał się teraz Arabowi uważnie, śledząc każdy szczegół: pasiasta szata, stara kurtka khaki, podarty zrobiony na drutach czerwony szalik z puszczonymi oczkami.Postać, jakich setki w portowym mieście.Arab patrzył na Richarda pustym wzrokiem, nic nie wskazywało na to, że go rozpoznaje.Ale paciorki nadal pobrzękiwały.“Tu Fakir.Pilnuj się.Kłopoty."Fakir? Fakir? Jasne! Fakir Carmichael! Ten, który się urodził albo mieszkał gdzieś na końcu świata - Turkiestan, Afganistan?Richard wyjął fajkę.Pociągnął ją na próbę, po czym zajrzał do główki i postukał nią o stojącą obok popielniczkę: “Przyjąłem".Wydarzenia zaczęły się teraz toczyć w błyskawicznym tempie.Richardowi, już później, trudno je było dokładnie odtworzyć.Arab w podartej wojskowej kurtce wstał z miejsca i skierował się do drzwi.Kiedy przechodził obok Richarda, potknął się, rozpostarł ręce i przytrzymał się jego, żeby nie upaść.Po czym wyprostował się, przeprosił i poszedł w kierunku drzwi.Wszystko było tak zaskakujące i odbywało się tak szybko, że Richardowi zdawało się, iż ogląda scenę z filmu, a nie rzeczywiste wydarzenia.Krzepki komiwojażer upuścił notes i zaczął wyciągać coś z kieszeni marynarki.Z powodu tuszy i opiętego ubrania trwało to kilka sekund i w czasie tych sekund Richard przystąpił do działania.Kiedy mężczyzna uniósł rewolwer, Richard wytrącił mu go z ręki.Broń wyleciała w powietrze, a kula poszła w podłogę.Arab wyszedł z pokoju, skręcił w stronę biura konsula, ale po chwili zatrzymał się gwałtownie, zawrócił, popędził do drzwi wejściowych i wybiegł na ruchliwą ulicę.Kawas podbiegł do Richarda, który stał, trzymając za ramię barczystego mężczyznę.Każdy z obecnych w poczekalni zachowywał się inaczej: iracki urzędnik podskakiwał w podnieceniu w miejscu, ciemny chudzielec gapił się szeroko otwartymi oczami, a stary Pers, nieporuszony, patrzył w jeden punkt.Richard odezwał się pierwszy:- Czemu, u diabła, wymachiwał pan tą pukawką? Nastąpiła króciutka chwila milczenia, po czym grubas powiedział płaczliwie z londyńskim akcentem:- Przykro mi, bracie, czysty wypadek, po prostu niezręczność.- Bzdura.Chciał pan strzelić do tego Araba, który uciekł.- Nie, nie bracie, nie strzelić.Tylko go postraszyć.Poznałem go: to facet, który mnie oszukał na antykach.Chciałem się zabawić.Richard Baker nie lubił rozgłosu.Instynkt podpowiadał mu, by przyjąć wyjaśnienia komiwojażera za dobrą monetę.Co właściwie mógłby udowodnić? I czy stary kolega, Fakir Carmichael, podziękowałby mu za zrobienie szumu wokół całej sprawy? Na pewno nie, jeśli przyjąć, że bierze on udział w akcji otoczonej ścisłą tajemnicą.Richard rozluźnił uścisk na ramieniu mężczyzny.“Zlany potem" - stwierdził w duchu.Kawas mówił gorączkowo:- Nie wolno przynosić broni do Brytyjskiego Konsulatu.To jest zabronione.Konsul będzie bardzo zły.- Przepraszam - powiedział grubas.- Mały wypadek, to wszystko.- Próbował wepchnąć pieniądze w dłoń kawasa, ale ten odsunął jego rękę z oburzeniem.- Lepiej, jak sobie pójdę - stwierdził barczysty mężczyzna.- Nie będę czekać, aż przyjdzie konsul.-I rzucił do Richarda: - Nie wypieram się, że to ja, jestem w Airport Hotel, gdyby coś się działo, ale to był zwykły wypadek.Zrobiłem to dla draki.Richard patrzył za nim z niechęcią, kiedy oddalał się z niezręczną pewnością siebie, a potem skręcił do wyjścia prowadzącego na ulicę.Richardowi wydawało się, że postąpił słusznie, ale trudno mieć dobre rozeznanie, jeśli człowiek błądzi po omacku.- Pan Clayton jest już wolny - powiedział kawas.Baker szedł za kawasem długim korytarzem.Widoczny z dala krąg słońca stawał się coraz większy.Biuro konsula znajdowało się po prawej stronie na końcu.Clayton siedział za biurkiem; spokojny szpakowaty mężczyzna o myślącej twarzy.- Nie wiem, czy pan mnie sobie przypomina - powiedział Richard.- Spotkaliśmy się w Teheranie, dwa lata temu.- Tak, tak.Był pan wtedy z doktorem Pauncefoot Jone-sem.Teraz też pan jedzie do niego?- Tak.Jestem w drodze, ale mam dwa dni wolne i chciałbym się wybrać do Kuwejtu.Mam nadzieję, że to prosta sprawa.- Oczywiście.Jutro rano ma pan samolot.Zaledwie półtorej godziny lotu.Zatelegrafuję do Archiego Gaunta, mieszka tam na stałe.Przenocuje pana.A dzisiaj niech pan przenocuje u nas.Richard lekko zaprotestował.- Nie chciałbym sprawiać państwu kłopotu.Mogę nocować w hotelu.- W Airport Hotel jest straszny tłok.Będzie nam bardzo miło, jeśli pan zostanie.Żona z pewnością chciałaby pana znowu zobaczyć.Zaraz, zaraz, kto jest u nas teraz? Crosbie z koncernu naftowego i jakiś młokos od doktora Rathbone'a, załatwia na cle skrzynie z książkami.Może pójdziemy na górę do Rosy?Wstał i wyszedł wraz z Richardem z biura.Przeszli przez zalany słońcem ogród, skąd prowadziły schodki do części rezydencyjnej konsulatu.Gerald Clayton popchnął wahadłowe drzwi na końcu schodków i wpuścił gościa do długiego ciemnego korytarza; na podłodze leżały tu piękne dywany, a po obu stronach stały wspaniałe meble.Richard odetchnął z ulgą w ciemnym chłodzie hallu, po oślepiającym blasku słońca.- Rosa, Rosa! - zawołał Clayton i z drugiego pokoju wyszła pani Clayton, którą Richard pamiętał jako osobę pogodną i niesłychanie żywotną.- Przypominasz sobie, kochanie, Richarda Bakera? Był u nas w Teheranie z doktorem Pauncefoot Jonesem.- Tak, tak, pamiętam - uśmiechnęła się pani Clayton,wyciągając rękę.- Poszliśmy razem na bazar i pan kupił przepiękne kilimy
[ Pobierz całość w formacie PDF ]