[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Uwa-żam wyrok wielce szanownego trybunału za zbyt srogi, lecz srogość tę łagodzi nieco ostatniaczęść wyroku, dotycząca piwa, tańca, muzyki i śpiewu.Dlatego oświadczam w imieniu tych,których interesów bronię, że zgadzam się w zupełności z wyrokiem i wyrażam nadzieję, żeposłuży im on za zachętę do lepszego, pożyteczniejszego życia.Ostrzegam ich zarazem, żebydo nas nie powracali, gdyż w takim wypadku nie przyjąłbym ponownie obrony, a wobec tegozostaliby pozbawieni tak doskonałego doradcy prawnego.Co zaś do mego wynagrodzenia, to zastrzegam sobie po dwa dolary od klienta, co na dzie-więtnastu ludzi wynosi trzydzieści osiem dolarów, których odbioru nie potrzebuję pisemniestwierdzać, jeśli je otrzymam zaraz wobec świadków.Z pieniędzy tych osiemnaście dolarówwezmę dla siebie, a resztę przeznaczam na światło i koszty wynajęcia lokalu.Muzykantówmożna opłacić z wstępów, które radzę oznaczyć na piętnaście centów od dżentelmena.Panieoczywiście nie płacą.Obrońca usiadł, a szeryf oświadczył, że się z nim zupełnie zgadza.Ja siedziałem jak we śnie.Czy to wszystko mogło być prawdą? Nie mogłem o tym wątpić,bo obrońcy wypłacano pieniądze, a wielu ludzi pobiegło do domów, aby sprowadzić swojeżony na bal.Inni powracali z nożycami rozmaitego gatunku.Porwał mnie z początku gniew,ale wnet roześmiałem się serdecznie.Old Death też był niesłychanie ubawiony zakończeniemawantury.Członków Ku-Klux-Klanu ostrzyżono rzeczywiście do samej skóry, po czym za-częła się licytacja.Strzelby poszły prędko i zapłacono za nie dobrze.Z reszty przedmiotówtakże niebawem nic nie zostało.Panował przy tym zgiełk i ścisk nie do opisania.Jedni wcho-dzili, drudzy wychodzili, wszystko odbywało się dość swobodnie, nie obeszło się więc bezpotrąceń i szturchańców.Wszyscy chcieli być w sali, chociaż ta nie mogła pomieścić nawetdziesiątej ich części.Wreszcie weszli muzykanci: klarnecista, skrzypek, trębacz i właścicielstarego fagotu.Ta wspaniała orkiestra ustawiła się w kącie i zaczęła stroić swoje przedpoto-powe instrumenty, co dało mi niezbyt przyjemny przedsmak ich umiejętności.Postanowiłemopuścić to szanowne zebranie, zwłaszcza że na sali ukazały się panie, ale Old Death nie chciałnawet o tym słyszeć, twierdząc, że właśnie my dwaj, jako główni bohaterowie dnia, powinni-śmy użyć przyjemności po wszystkich trudach i niebezpieczeństwach.Szeryf zaś zaznaczył zwielką energią, że wszyscy obywatele La Grange czuliby się obrażeni, gdybyśmy wzbranialisię odtańczyć pierwszego kotyliona.W dodatku przedstawił Old Deathowi swoją żonę, amnie córkę jako doskonałe tancerki.Ponieważ wybiłem mu dwa zęby, a on uderzył mnie kil-kakrotnie w żebra, wobec tego powinniśmy się, jego zdaniem, uważać za powinowatych zwyboru.Zapewniał, że byłoby ma bardzo przykro, gdybym nie wziął udziału w zabawie.Obiecał zarazem postarać się, żeby nam dano osobny stół.Co miałem zrobić? Ukazały siętakże obie panie, którym nas przedstawiono.Jako jeden z bohaterów dzisiejszego dnia i prywatny detektyw incognito, zrozumiałem, żebędę musiał odważyć się na słynny kotylion, a może także na kilka suwanych i skakanych.Poczciwy szeryf cieszył się prawdopodobnie tym, że oddał nas pod opiekę boginiom swegodomowego ogniska.Wyszukał dla nas stół, który miał ten wielki błąd, że wystarczał tylko nacztery osoby, więc wpadliśmy bez ratunku w moc obu pań.Panie były nieocenione.Stanowi-sko męża i ojca nakazywało im nadawać sobie jak najwięcej powagi.Mama mogła mieć niecopowyżej pięćdziesiątki; przez cały czas robiła na drutach, odezwała się raz na temat Kodeksu Napoleona10, po czym usta jej zamknęły się na zawsze.Córeczka, lat ponad trzydzieści, przy-niosła tomik poezji i mimo piekielnego zgiełku, nieustępliwie czytała.Zaszczyciła równieżOld Deatha uwagą o Pierre Jean de Berangerze11, która miała dowodzić bystrości jej umysłu,a gdy stary westman zapewnił ją całkiem szczerze, że nie rozmawiał jeszcze nigdy z tymdżentelmenem, zapadła także w głębokie milczenie.Piwa nasze panie nie piły, kiedy jednakszeryf przyniósł im dwie szklanki brandy, ich ostro zarysowane, mizantropijne oblicza oży-wiły się.Wkrótce potem urzędnik szturchnął mnie swoim, znanym mi już sposobem w bok i szepnął:% Teraz nadchodzi kotylion.Bierzcie się prędko do dzieła!% Czy panie nam nie odmówią? % zapytałem tonem, z którego nie przebijało zbyt wielkiezadowolenie.% Nie.Panie są przeze mnie uprzedzone.Wstałem więc i skłoniłem się przed córką, mruk-nąłem coś o zaszczycie, przyjemności i wyróżnieniu i otrzymałem.książkę z wierszami, doktórej przyczepiona była miss.Old Death zabrał się do rzeczy praktyczniej, wołając do matkiwprost:% No, może pójdziemy! W prawo, czy w lewo? Jak wolicie? Bo ja skaczę równie dobrze wjedną, jak i w drugą stronę.Jak tańczyliśmy obaj, jakiego nieszczęścia narobił mój stary przyjaciel, padając razem z tan-cerką na ziemię, jak dżentelmeni zaczęli pić % o tym zamilczę.Dość że kiedy dzień nadszedł,skończyły się już prawie zapasy gospodarza.Szeryf zapewniał jednak, że uzyskana z licytacji suma jeszcze się nie wyczerpała, że możnaby dzisiaj wieczorem albo jutro zrobić następną małą potańcówkę.Gdy tylko rozeszła się wiadomość, że wszyscy ruszają z członkami Ku-Klux-Klanu ku przy-stani, obie panie zerwały się na równe nogi.Pochód odbywał się w następującym porządku: na czele szli muzykanci, potem sędziowie,członkowie Ku-Klux-Klanu w swoich dziwacznych przebraniach, następnie my, świadkowie,a za nami panowie, panie, słowem % tłum ludzi,Amerykanin to dziwny człowiek: zawsze zdobywa to, czego mu potrzeba.Okazało się, żekażdy uczestnik pochodu.z wyjątkiem czcigodnych pastorów i pań, miał jakiś instrument dosprawienia kociej muzyki.Skąd ci ludzie wszystko to tak prędko zdobyli, tegośmy nie moglipojąć.Kiedy wszyscy stanęli w szeregu, szeryf dał znak, pochód ruszył, a idący na czele wir-tuozi zaczęli pastwić się nad piosenką ,,Yankee doodle.Na zakończenie przeszło to w kociąmuzyko.Co tam świstano, ryczano, śpiewano, to się nie da opowiedzieć.Zdawało mi się, żesię znajduję wśród wariatów.Tak szliśmy wolnym, pogrzebowym krokiem ku rzece.Więzniów wydano kapitanowi, który, jak się o tym przekonaliśmy, wziął ich pod swą opie-kę.O ucieczce mowy nie było % za to ręczył kapitan.Oprócz tego pilnowali ich jak najbez-względniej współpodróżni [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • swpc.opx.pl
  •