[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Rosz także rozpoznał natychmiast swego prześladowcę, pobladł i nie mógł opanowaćdrżenia, tak mocno powróciło mu wspomnienie z przeszłości.Poczuł niby cios pięści w żołądek, gdy zobaczył uprzejmą wymianę ukłonów międzyGrand Da’i i tym czarnym potworem.Przybył po to, żeby go zabić, a mistrz tego nie rozumiał! I nie było niestety ani Tarika,ani Creana.Rosz z trudem opanował strach.Jak długo stoi tutaj wśród wszystkich fida’i, nie grozi mużadne bezpośrednie niebezpieczeństwo, poza tym ten człowiek mógł się poruszać tylko okulach, a więc Rosz musi zachować rozsądek, nie może dać się zapędzić w jakiś kąt anipozwolić się zaskoczyć samotnie w jakimś pokoju.A może to kalectwo było udawane?*Nadszedł biało odziany młody emir, ten sam, który przewodniczył poselstwu do królaLudwika, za nim kroczył chłopiec, niosący i teraz wetknięte jeden w drugi sztylety, a jakotrzeci szedł fida’i z owiniętym dookoła ramion płótnem.Stanęli przed Grand Da’i, który się teraz podniósł.Objął młodego emira, pocałowali się iuścisnęli.Nastała zupełna cisza, w której słychać było tylko wiatr i krzyki orłów.Niewidzialna ręka otworzyła na zewnątrz skrzydła bramy, Bab al- dżanna*, i w pustymłuku ukazał się oświetlony słońcem rozległy krajobraz.* Bab al-dżanna (arab.) – brama do raju.Wówczas niektórzy fida’i zaczęli klaskać w ręce, powoli, rytmicznie, inni przyłączyli się,oklaski stały się szybsze, mocniejsze, ekstatyczne, aż osiągnęły crescendo.Młody emir wyrwał się z objęć Grand Da’i i szybko ruszył w dół opadającą kamiennądrogą, potem zaczął biec i w końcu wśród ogłuszających oklasków wyskoczył przez otwartąbramę na zewnątrz.Przez moment wydawało się, że jego ciało zawisło w powietrzu.Rozpostarł ramiona, jakby chciał polecieć, potem zniknął i nagle oklaski ustały.Znowuzapanowała cisza.Wszyscy zobaczyli wielkiego orła, który nagle rozpostarł skrzydła i raznimi uderzywszy, odleciał w dal.Szybował w powietrzu wznosząc się ku słońcu, w któregojaskrawych promieniach zniknął z oczu patrzących.Przed Grand Da’i stanął chłopiec ze sztyletami.Tadż ad-Din objął młodzieńca, szepnąłmu coś do ucha i trzykrotnie go ucałował.Zaczęto znowu klaskać, mocno, w spokojnym rytmie.Chłopiec skłonił się przed Roszemi przekazał mu trzy sztylety.Dłonie klaszczących zaczęły poruszać się szybciej, oklaski stały się teraz głośne iprzypominały rytmiczne bicie serca.Chłopiec opuścił głowę i pobiegł z zamkniętymi oczyma, potknął się przed bramą, apotem jego krok trafił w pustkę.Wszyscy patrzyli zaciekawieni, czy przemieni się w orła, ale nie pojawił się żadendrapieżny ptak, tylko powiew wiatru, który przeciągał wokół murów, złapał się w otwarteskrzydła bramy.Nim milczące rozczarowanie zdołało ogarnąć obecnych, przed Tadż ad-Dinem stanąłostatni z trzech fida’i.I znowu zaczęto klaskać.Fida’i otrzymał już pocałunek od Grand Da’i, lecz mistrz przytrzymał go jeszcze zarękaw i po cichu udzielił ostatniej instrukcji.Asasyn podszedł do Wita, odwinął z ramionpłótno i położył osłupiałemu posłowi na kolanach.Potem ruszył przy ogromnym aplauzie zebranych, pomachał jeszcze swoim braciomzakonnym, co wywołało huraganowe oklaski, zaczął biec, odbił się na progu i skoczył wpustkę.Z dzikim krzykiem wzbił się w górę orzeł, zatoczył krąg nad zgromadzonymiasasynami i odleciał w stronę skalistych szczytów gór Noisiri.Po tym wprowadzeniu Wit oczekiwał, że Grand Da’i rozpocznie z nim rozmowę.Ale nictakiego nie nastąpiło.Młodzi fida’i zaprowadzili go do obszernego pokoju na parterze.Ponieważ nie mówił poarabsku, nie zdołał ich wypytać o Rosza.Ze swego pokoju mógł o własnych siłach pójść, dokąd chciał.Po obu stronach drzwi staliwprawdzie wartownicy, ale go nie zatrzymywali.Mimo to wiedział, że jego kroki są obserwowane od chwili przybycia.Zbyt pospieszne ijednostronnie okazane pragnienie, by zawładnąć chłopcem, musiało nieuchronnie wskazać namałe zainteresowanie Rzymu prowadzeniem rozmów z asasynami i mogło doprowadzić doniepowodzenia jego misji.Z drugiej strony musiał Rosza dopaść, póki Grand Da’i będzieznosił jego obecność w Masnacie.A czas uciekał.Już o szarym świcie pierwszej nocy Wit znalazł obok łóżka drgający jeszcze sztylet, któryprzyszpilił do drewna pytanie.Brzmiało ono: Quia propheta tuo Jesu Dei filius – qui potestprofundere sanguinem regiorum?* Viterbczyk wiedział, że musi na nie odpowiedzieć.Jeśli daodpowiedź nietrafną, Masnat może odwrócić się do niego plecami, jeśli da fałszywą, opuścitwierdzę nogami do przodu, a jego kule zostaną rzucone za nim.Początkowo jego podróż była uskrzydlona myślą, by przy pomocy asasynów utworzyćtutaj, w Ziemi Świętej, drugi front przeciwko Hohenstaufom, ale ci do obecności w Outremerprzykładali niewielką wagę i pozostawili już wszystko Ludwikowi.Jego matka we Francjizagarniała posiadłości każdego lennika, który się odważył być posłuszny wezwaniu papieżado krucjaty przeciwko Konradowi.Wit z Viterbo przygotował się na wszelkie warianty dyskusji, na roszczenie asasynów,żeby ich samych – na podobieństwo ecclesia catholica – widzieć jako świecką władzęuprawnioną do wywyższania i zrzucania władców, na starania Rzymu, by podjąć rozmowy zchrześcijańskimi Mongołami, którzy byli przecież zdeklarowanymi wrogami asasynów wPersji, na zarzut nietolerancji wobec innych religii, na niecierpliwość wobec odszczepieńców.Tutaj widział Wit jak najwięcej wspólnego
[ Pobierz całość w formacie PDF ]